Wszyscy rozumiemy dobrze co oznacza słowo plagiat. Jednak dokładne wyjaśnienie tego terminu może stanowić pewną trudność. Najczęściej myślimy o plagiacie jako czynie nagannym, niegodnym, zawłaszczającym cudze dokonanie bez ujawnienia tej prawdy. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że autor plagiatu głosi o sobie jako autentycznym twórcy.
A jak wyjaśniają istotę plagiatu redaktorzy encyklopedii? (cytujemy tutaj hasło z „Encyklopedii Powszechnej” Świat Książki 2007)
plagiat [łac.], przywłaszczenie cudzego utworu, pracy naukowej, dzieła artystycznego, itp., także zapożyczenie z cudzych dzieł podane jako własne i opublikowane pod własnym nazwiskiem; według prawa polskiego jest przestępstwem.
Kradzież wartości utrwalonej za pomocą słowa pisanego jest łatwą do udowodnienia (o ile tylko odkryjemy istnienie pierwowzoru). Podobna sytuacja występuje w przypadku sztuk plastycznych (stąd falsyfikaty są oceniane tylko w kategoriach lepiej, lub gorzej, podrobionych duplikatów; tylko trochę wyżej od reprodukcji). Tylko plagiaty w muzyce są znacznie trudniejsze do wykrycia.
Prawo autorskie w różnych krajach określa szczegółowo sytuacje jakie muszą zaistnieć w muzyce, by jej fragment, lub całość, mogła zostać uznana za plagiat. Problem jest o tyle trudny, że żaden rozsądny kompozytor (?) nie chce być przyłapany na złodziejstwie i zmienia w przywłaszczonej treści dowolne detale. Plagiatu wówczas nie ma chociaż duch oryginału może bębnić w uszach. A warto przypomnieć, że ochronie podlega tylko melodia (i to nie cala) oraz częściowo akordyka. Rytm, instrumentacja, aranżacja i interpretacja nie są prawie wcale chronione. To dziwne, bo bardzo często te właśnie elementy mogą uczynić z przeciętnej kompozycji utwór znaczący, a w szczególnych przypadkach, nawet wybitny (odwrotna sytuacja też ma miejsce).
Plagiaty faktury dźwiękowej, mimo, że trudne do jednoznacznej oceny, są jednak ściśle określone i możliwe do wykrycia, opisania i napiętnowania. Znacznie bardziej problematyczne, a więc moralnie wydawałoby się szczególnie żenujące, są plagiaty osobowości wykonawczych. Tylko w jednym wypadku fakt taki może wywoływać pozytywny oddźwięk i aprobatę. Wówczas, gdy imitacja oryginału usytuowana zostaje świadomie w kategoriach zabawy i dystansu. A więc, np. kiedy głos danego wokalisty, lub wokalistki, imituje parodysta. W każdej innej sytuacji, a zwłaszcza podrabiania na serio konkretnej osobowości scenicznej, a udawania, że tak nie jest, musi budzić niesmak. Mówimy tu o odruchach etycznych. Prawo bowiem takiego czynu nie karze. Lukę prawną skwapliwie wykorzystali zamożni właściciele stacji telewizyjnych. Lansują chwytliwy (a raczej podchwytliwy) pomysł wyszukiwania młodych talentów i mamią ich wizją kariery estradowej i fonograficznej. Proceder łapania nieświadomych zagrożenia adeptów piosenkarstwa i instrumentalistki, często zachęcanych wręcz do plagiatowania znanych artystów, ma się nadal dobrze i przynosi wymierne producentom i jurorom zyski.
Uświadomienie istnienia, smutnego w gruncie rzeczy, plagiatowania wybitnych instrumentalistów, doświadczyłem już w latach osiemdziesiątych minionego stulecia. Grając bowiem wtedy okazjonalnie na statkach pasażerskich, miałem okazję poznać wielu wspaniałych muzyków ze Stanów Zjednoczonych. Pewnego razu pojawił się tam pianista, który, moim zdaniem, grał rewelacyjnie i potrafił improwizować frazy przypominające dokonania największych tuzów pianistyki jazzowej. Po pewnym czasie, gdy się już dobrze poznaliśmy, postanowiłem pogratulować mu umiejętności przyrównując jego solówki do dokonań Keitha Jarretta. Ku mojemu zaskoczeniu, pochwała wcale go nie ucieszyła. Posmutniał, po kilku zdawkowych słowach pożegnał się i poszedł do swojej kabiny. Zrobiło mi się przykro. Nie rozumiałem jego reakcji. W mojej wypowiedzi była przecież całkowita afirmacja jego gry. Dopiero po kilku dniach, kiedy opowiedziałem zdarzenie jego kolegom i zapytałem o powód zachowania się ich przyjaciela, poznałem prawdę. Przyrównanie wypowiedzi pianisty do interpretacji innego instrumentalisty, było dla niego ujmą. On oczekiwał, że usłyszę w grze jego osobowość, jedyną i niepowtarzalną. Na dobre i złe.
Plagiaty w muzyce wielu ludziom nie przeszkadzają. Odwrotnie, budzą podziw i zachwycenie. Jednak ci, którzy pojmują niecność zagarniania cudzych własności, zawsze będą mieć do nich stosunek nieprzychylny, by nie powiedzieć, wrogi.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 9/2014 miesięcznika Muzyk.