Na wiadomość o jego śmierci, w niedzielny wieczór niektóre niemieckojęzyczne stacje radiowe i telewizyjne błyskawicznie zmieniły ramówkę i przedstawiały jeden z jego programów, których istnieje bardzo wiele. To nie była kurtuazja, Udo Jürgens był przez całe dziesięciolecia najbardziej popularnym piosenkarzem tej części Europy, publiczną własnością milionów widzów.
Urodził się jako Udo Jürgen Bockelmann w Klagenfurcie, w bogatej rodzinie mieszczańskiej o austriacko-niemieckich korzeniach. Wszystko w niej było ustabilizowane i zorganizowane. Dzieci nabierały dobrych manier szybciej, niż zaczynały mówić. „Miałem pięć lat, gdy na urodziny otrzymałem harmonijkę ustną, to zresztą był częsty prezent w mojej okolicy. Rodzice specjalnie, przynajmniej ich zdaniem, nie ryzykowali, bo nie jest to zbyt głośny instrument, a za to rozwija zainteresowania muzyczne. To miała być przede wszystkim zabawka, ale dość szybko nauczyłem się całkiem nieźle na niej grać popularne piosenki, a ja już po jednorazowym przesłuchaniu każdej z nich, potrafiłem ją zagrać. Gdy przychodzili goście, byłem żelaznym punktem programu, bo nie każdy szkrab w tym wieku potrafi z harmonijki zrobić prawdziwy użytek. Trzymałem ją zawsze pod ręką i szczerze mówiąc, zniosła dzielnie wiele moich eksperymentów, wytrzymała podłożenie pod dorożkę, a nawet nacisk kilku kół samochodowych. Choć się z nią nie rozstawałem, harmonijka szybko przestała mi wystarczać, doszło pianino i akordeon, bardzo popularny w tamtych czasach. Rodzice tolerowali, a nawet pomagali rozwijać moje muzyczne pasje, pojawiły się lekcje muzyki, poznałem pierwsze tajniki harmonii i kompozycji, które okazały się dla mnie później bezcenne. Nieco później moją naukę potraktowałem zupełnie poważnie, uczyłem się także śpiewu”.
Miał niecałe piętnaście lat, gdy napisał melodię do swej pierwszej piosenki. „Zrozumiałem, że uprawianie muzyki jest najbardziej przeze mnie lubianym zajęciem i sposobem na całe życie. To był czas, gdy powstawał mój pierwszy zespół, a ponieważ byłem zbyt młody, żeby moje nazwisko umieszczać na afiszu, nazwałem go Udo Bolan Quartet. W Cafe Obelisk w Klagenfurcie graliśmy głównie melodie do tańca, ale też coś, co wydawało nam się jazzem. Nagraliśmy tez parę rzeczy w Radio Alpenland, a potem, jako że mieliśmy w grupie autentycznego Anglika, perkusistę Johnny’ego Richardsona, udało nam się też zagościć w British Forces Radio, a to już było coś!”
Jeszcze wcześniej, w 1950 roku, wygrał konkurs organizowany dla kompozytorów przez państwowe radio austriackie ORF. Piosenka nazywała się „Je T’aime”. Ten sukces zwrócił na niego uwagę zarówno krytyki, jak i szerokiej publiczności, Udo Jürgens stał się człowiekiem zauważalnym w branży. Dłuższą chwilę zastanawiał się, czy powinien być kompozytorem, czy piosenkarzem, aż w końcu postanowił połączyć jedno z drugim. „To nie była prosta decyzja, musiałem ją przemyśleć. Kompozytor jest człowiekiem z boku, ma bez porównania więcej czasu, może być artystą anonimowym. Z drugiej strony jak się jest tak młodym, jakim wtedy byłem, żąda się poklasku tłumu i pisków dziewczyn. Czy teraz, z perspektywy dojrzałego mężczyzny, postąpiłbym inaczej? Nie sądzę. Też chciałbym być jednym i drugim”. Na początku pobyt na estradzie przed mikrofonem wydawał mu się piekielnie trudnym zajęciem, a problem co zrobić z rękami, zawsze spędza sen z oczu piosenkarzom. „Rzadko kiedy podgrywałem coś na gitarze, więc moje problemy były większe. Podpatrywałem innych, uznanych piosenkarzy, aż w końcu postanowiłem nie zwracać na to uwagi i od razu mi dobrze poszło. Zresztą najczęściej staram się siadać za fortepianem, to z reguły najbardziej bezpiecznie.” Trzeba koniecznie dodać, że był ogromnie przystojnym mężczyzną, z grzywą ciemnych włosów, podobnym bardzo do swego ojca, który kiedyś dał mu krótkie wytyczne: „synu, trzymaj się prosto, uśmiechaj, patrz ciepłym wzrokiem i do każdej kobiety mów ciepło”. Zastosował te rady w praktyce i nigdy nie mógł się opędzić od wianuszka pięknych kobiet, które otaczały go do końca życia. Nie mógł się nigdzie ruszyć, by nie być przez nie atakowanym i molestowanym. „Rozumiem Bonda! Wierność nie jest sprawą charakteru, a sposobności!” Potrafił być czarusiem, kobiety na jego koncertach mdlały i bez przerwy przysyłały kwiaty. Były i takie, które rozsierdzone brakiem skuteczności swoich zabiegów względem Udo, oskarżały go o ojcostwo swoich dzieci. Na szczęście zatrudniał specjalnego adwokata, który wygrywał wszystkie takie sprawy sądowe. Miał formalnie tylko dwie żony, potrafił też stosować jeszcze jedną, świetną radę ojca: „synu, nikomu nie opowiadaj o swoich prywatnych sprawach, zwłaszcza kobietom, bo cię zniszczą!” Jürgens miał też inny atut: wspaniały, ciepły głos, którym przez pięć dekad obecności w studio i na estradzie, potrafił wyśpiewać wszystko. Najczęściej pisał dla siebie, wykonując miłosne ballady w stylu pop, ale dawał sobie także radę ze swingiem, rockiem, a nawet z pieśniami religijnymi.
Rynek austriacki i niemiecki, choć bez porównania większy, niż polski, jest mocno ograniczony i każdy twórca z tego kręgu, prędzej czy później, musi przynajmniej spróbować wypłynąć na światowe wody. W 1961 roku nadarzyła się taka okazja, ponieważ Udo poznał angielskiego producenta płytowego, a przy okazji autora bardzo zgrabnych tekstów, Normana Newella. Napisali wspólnie piosenkę „Reach for the Stars”, jaką zasiedziały w branży Newell podesłał Shirley Bassey. Ta, zachwycona zwłaszcza melodią, nagrała ją na stronie A swojego singla, który we wrześniu 1961 roku wskoczył na pierwsze miejsce brytyjskich list bestsellerów, a stamtąd wywędrowała na cały świat. To był moment zwrotny w jego karierze, który stał się od razu wziętym kompozytorem piosenek z górnej półki. Trzy lata później Udo Jürgens reprezentował Austrię na Konkursie Eurowizji, wówczas imprezie o sporym znaczeniu dla jej zwycięzców. Nikt takiej możliwości nie chciał się pozbawić, więc i on pojechał z własną piosenką, „Warum nur, warum?” W głosowaniu utwór zajął dopiero piąte miejsce, czym, nawiasem mówiąc, był srodze zawiedziony. Jednak to właśnie wtedy reprezentujący Wielką Brytanię Mat Monro, podszedł po koncercie do Udo i błagał o pozwolenie śpiewania tej piosenki przez niego po angielsku. Podobno zainteresowany, przybity słabym wynikiem, zgodził się na to bez większych targów i tak powstała wersja nosząca tytuł „Walk Away”. Dopiero ta angielska wersja zrobiła sporo zamieszania na brytyjskich i amerykańskich listach przebojów. Tekst napisał na kolanie menadżer Monro, Don Black, który nie bawił się w żadne tłumaczenie, zależało mu tylko na rymach i utrzymaniu się w pięknej melodii. Na konkurs Eurowizji Udo przybył także w następnym roku, zaśpiewał „Sag ihr, ich laß sie grüßen” i zajął czwartą lokatę. Również i ten utwór błyskawicznie przetłumaczono i choć specjalnej kariery na listach nie zrobił, wielu angielskich i amerykańskich piosenkarzy chętnie wykonywało go na koncertach. Udo Jürgens postanowił przyjechać po raz trzeci i ostatni i miał rację, bo w 1967 roku zmagania Eurowizji w Luksemburgu wygrał bez najmniejszych kłopotów, śpiewając utwór, który odtąd miał się stać jedną z jego piosenek-wizytówek, „Merci Cherie”. Oczywiście i ona natychmiast doczekała się angielskiej wersji językowej, zdobyła także wielką popularność w Polsce i bodaj dwa lata nie było żadnego „Konkursu życzeń” w Polskim Radiu, w jakim nie byłaby słyszana, ukazała się nawet jej polska wersja. Rok później zdobyła najwyższe niemieckie wyróżnienie w dziedzinie piosenki, Deutsche Vogue. Doczekała się do dzisiaj kilkudziesięciu wersji, a sam autor sprzedał ją na płytach w ilości grubo przekraczającej milion egzemplarzy!
To nie jedyne jego sukcesy kompozytorskie w wielkiej skali. Trudno znaleźć kogokolwiek z niemieckiego regionu językowego, kto nie zna „Griechischer Wein”, „Aber bitte mit Sahne” czy „Mit 66 Jahren”. A jednak jego największy sukces w tej mierze łączy się z Mistrzostwami Świata w piłce nożnej w Argentynie w 1978 roku. „Buenos dias, Argentina”, Udo Jürgens wykonywał z reprezentacją Niemiec, a potem refren huczał na każdym stadionie, rozbrzmiewał w każdym barze i klubie, ogromny hit! „Nigdy nie wiadomo, czy piosenka stanie się hitem, tego nie da się przewidzieć. Dla mnie komponowanie nie łączyło się ani razu z jakimś wyjątkowym cierpieniem twórczym. Gdy zaczyna mi się błąkać po głowie jakiś motyw, usiłuję go jak najszybciej zapisać, a później go tylko poleruję”.
Udo Jürgens, ulubieniec wszystkich, niezależnie od płci i wieku, często bywał zapraszany do uczestnictwa w programach telewizyjnych. Były to zarówno jego własne wieczory, jak też i takie, w których był jednym z kilku wykonawców, choć on zawsze był największą gwiazdą. Bardzo lubił swoje trasy koncertowe. Każdą z nich szczegółowo opracowywał, nadawał nazwę i charakter. Był perfekcjonistą, kochał „przygotowaną improwizację”. Miał przy tym ogromną swobodę, śpiewał, sypał dowcipami i utrzymywał znakomity kontakt z publicznością. Pewne sprawdzone pomysły zawsze powtarzał, zresztą na to czekała publiczność. Gdy chciał zawiadomić widzów że wchodzi do ostatniego bisu, wkładał zamiast marynarki bądź smokingu, biały płaszcz kąpielowy, czym zawsze wzbudzał kaskadę śmiechu. Wówczas kłaniał się i powtarzał; „Mogę żyć bez oklasków, ale nie wówczas, gdy jestem na scenie!” Do dziś jednym z najczęściej przypominanych jest jego program telewizyjny z grupą The Supremes z 1977 roku. Zapraszał i innych, także przyjaciół, jednym z największych był Karel Gott, dla którego też napisał kilka utworów. Wystąpił również w kilku filmach jako aktor.
Jako rasowy muzyk, Udo Jürgens był przekonany o ważności aranżacji w każdym utworze, dlatego też gdy tylko miał na to czas, zajmował się całościowym przygotowaniem swoich piosenek. Cenił sobie na estradzie towarzystwo big-bandu, z reguły obok niego występowało osiemnastu muzyków, plus oczywiście chórek. Jako szef potrafił być katem i powtarzał fragmenty utworów tak długo, póki nie uzyskał planowanego efektu. Z drugiej strony bardzo szanował członków swego zespołu, kiedyś nawet odwołał koncert, by towarzyszyć jednemu z nich w pogrzebie żony. Szczególnie drobiazgowo opracowywał nagrania płytowe. Jego oficjalna dyskografia obejmuje aż 61 albumów, z czego blisko pięćdziesiąt jest krążkami studyjnymi. Pierwsza jego duża płyta, „Portrait in Music 1. Folge”, ukazała się w 1965 roku, ostatni album, świetnie przyjęty „Mitten im Leben”, istnieje na rynku od kilku miesięcy. O skali jego popularności świadczy sprzedaż ponad 100 milionów krążków, co stawia go w rzędzie najpopularniejszych artystów płytowych świata! Prawie tyle samo albumów sprzedał Aznavour!
Był z publicznością ponad pół wieku i, co ciekawe, nigdy nie przeżył odrzucenia przez nią, zawsze go kochano. Zdobycie biletów na każdy koncert, łącznie z ostatnimi, graniczyło z cudem. Ubóstwiano go, gdy bujna grzywa włosów i pierwsza młodość wzbogacały jego wokalistykę, jak i teraz, gdy czarne włosy stały się już tylko osiągnięciem chemii.
Od czterdziestu lat Udo Jürgens mieszkał w Szwajcarii, choć jej obywatelstwo, nie rezygnując z austriackiego, otrzymał dopiero w 2007 roku. Późną jesienią wyruszył w kolejną turę estradową, związaną z ukończeniem osiemdziesiątki. Nazwał ją „W środku życia”. Ostatni koncert dał w Zurychu, 7 grudnia. Dokładnie dwa tygodnie później w Munsterlingen wyszedł na spacer. Nagle upadł. Pogotowie przybyło w ciągu kilku minut. Reanimację podjęto natychmiast, jeszcze w drodze do szpitala, ale zawał okazał się zbyt rozległy. W pierwszej połowie tego roku chciał dokończyć swoją jubileuszową turę, sprzedano już bilety na 28 koncertów.
Heinz Fischer, prezydent Austrii, napisał w nekrologu, że odszedł najbardziej pogodny pieśniarz naszych dni. Pewnie miał rację.
Tekst: Andrzej Lajborek
Artykuł ukazał się w numerze 2/2015 miesięcznika Muzyk.
Zdjęcie: Udo Jürgens podczas koncertu „Der Soloabend 2010” we wrześniu 2010 roku w austriackim Sankt Margarethen im Burgenland; fot. Steindy (CC BY-SA 3.0)