Przyznaję, dla mnie od wielu lat wszystko, co tworzy Mark Knopfler, ma znak jakości. Znakomity gitarzysta i kompozytor, intrygujący wokalista, po osiągnięciu takich zaszczytów i pieniędzy jakie ma w kieszeni, mógłby śmiało grzać się własnymi sukcesami w cieniu ogromnej fortuny. Przecież tylko z Dire Straits sprzedał ponad 120 milionów płyt! Jednak ciągle chce mu się mierzyć z nowymi, stawianymi przez siebie wyzwaniami. „Get Lucky”, jego najnowszy krążek, jest tego najlepszym przykładem. Przede wszystkim powstał krążek bardzo osobisty, na którym snuje zwierzenia z czasów najpierwszej młodości, czasem chmurnej, butnej i durnej, a nie zawsze szczęśliwej, spędzonej w Glasgow i Newcastle. Jeszcze wówczas nie śniło mu się, że jego przeznaczeniem może być kariera artystyczna, miał wobec siebie zupełnie inne plany. Trzeba odwagi i dystansu, by z podobną szczerością jak on, publicznie rozliczać się z własną przeszłością, z tym co się jednocześnie kocha i nienawidzi, z niechcianym często bagażem ciągnącym się za każdym z nas przez całe życie. Ten krążek, na pewno nieprzypadkowo, ukazał się miesiąc po jego sześćdziesiątych urodzinach. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że nie wszystkie piosenki mają tu charakter autobiograficzny, a fikcja przeplata się z realiami dość często. Nie zmienia to głęboko osobistego tonu tego krążka. Z podobną tematyką tekstów raczej mało korespondowałby rock, bardzo słusznie więc Mark zdecydował się na ulubione przez ostatnie lata klimaty folkowo-bluesowe, momentami nawet countrowe. Oczywiście też nie zawsze, choć takie właśnie przeważają. Już w pierwszym utworze, „Border Reiver”, opowieści kierowcy ciężarówki, słychać wyraźnie szkockie naleciałości, podobnie jak w „Before Gas And TV”, a sąsiadujący z nimi utwór „You Can’t Beat The House”, to już najczystszy blues. Absolutnie nie jestem przekonany, czy należy rozpatrywać ten krążek pod kątem określonego stylu każdej z jedenastu piosenek. Wystarczy powiedzieć, że jak zwykle w przypadku Knopflera wszystko jest dokładnie przemyślane i z równą starannością wykonane. Ma na tej płycie do pomocy znakomitych muzyków, zarówno współpracujących z nim od dawna, jak i doangażowanych do tego konkretnego projektu. To znakomity muzyk, który niczego nie zostawia przypadkowi. W tym zresztą upatruję największej różnicy między nim, a licznym koleżeństwem płci obojga, usiłującym za wszelką cen przypodobać się słuchaczom, sprawić dobre wrażenie i grać tylko taki repertuar, jaki się z pewnością sprzeda. Knopfler robi po prostu swoje, a wdzięczenie się, malowanie włosów i udawanie na siłę nastolatka pozostawia innym. Tamtych w historii muzyki i pamięci słuchaczy nie będzie. Nie ulega wątpliwości, że „Get Lucky” to kolejna ciekawa i bardzo dobra płyta Marka Knopflera.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 11/2009 miesięcznika Muzyk.