Ten album znalazł się na półkach sklepowych kilka miesięcy temu. To nie pomyłka, ciągle ukazują się nowe krążki z przebojami w wykonaniu Elvisa Presleya, a ilość sprzedanych w świecie płyt dawno przekroczyła miliard. Zapowiadanym hitem nad hitami ma być kolejny album, który pojawił się na rynku w październiku, ale i ten dzisiejszy zawiera dwie niespodzianki. To nigdy niepublikowane wersje „If I Can Dream” oraz „What Now My Love”. Obok nich jest jeszcze szesnaście innych, znanych wszystkim. Przykłady? Proszę bardzo: „Don’t Be Cruel”, „It’s Now or Never”, „Are You Lonesome Tonight?”, „Return to Sender”, „In the Ghetto”. Elvisa można lubić, albo nie, jak każdego, ale śpiewać on naprawdę umiał! To najczystszej próby brylant, może czasem w niektórych nagraniach nie do końca oszlifowany, lecz wspaniały, do tego nieprawdopodobnie sugestywny i urokliwy. Miał w głosie prawdę, którą potrafił przekonać każdego słuchacza. Jakiekolwiek lekcje śpiewu mogłyby być w jego przypadku krecią robotą i zniszczyć osobowość Elvisa. Stosowanie jakiejkolwiek taryfy ulgowej wobec niego i tych przebojów nie jest potrzebne, nic tu się nie zestarzało. Szkoda, że, jak większość wybrańców bogów, odszedł tak wcześnie. Teraz miałby osiemdziesiątkę, ale przecież Aznavour i Bennett są dużo starsi i dalej wspaniale nagrywają! Może i on jeszcze byłby czynny artystycznie? Muszę dodać, że ten album ukazał się z okazji wydania przez pocztę amerykańską nowego, bodaj drugiego znaczka z podobizną Presleya. Spoglądający z niego młodziutki Elvis dopiero wówczas zaczynał karierę, rywalizując z Cashem i kilkoma innymi wokalistami. Cały album to country, rockabilly, rock’n’roll i pop, ale chyba nie ma to specjalnego znaczenia. Na liście Billboardu umiejscowiono go w zestawieniach country, więc niech tak zostanie. Życie pędzi do przodu, pojawiają się ciągle na świecie młodzi, zdolni, z pretensjami. Przez chwilę są dla słuchaczy ważni, nawet odkrywczy, o ich płytach redaktorzy muzyczni mówią, że to „nagrania kultowe”, a potem znikają bez śladu, by na ich miejsce mogli pojawić się następcy. W porządku, taka jest naturalna kolej rzeczy, ale król rocka, popu i country, co ciągle miłościwie panuje, jest tylko jeden. Nazywa się Elvis Presley.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: elvisthemusic.com
Recenzja ukazała się w numerze 11/2015 miesięcznika Muzyk.