Doceniam wieloletnią działalność tej grupy, choć z drugiej strony nigdy to nie był mój ulubiony zespół. Owszem, do kilku utworów wracałem dość często i znam większość płyt przez niego nagranych. Nie ukrywam, czekałem niecierpliwie na ten album, nagrany już w pierwszej połowie ubiegłego roku i liczyłem, że zaciekawi mnie bardziej, niż dwa poprzednie. Oczywiście nie sądziłem, że grupa działająca od tak dawna zdecyduje się na muzyczną rewolucję, ale to przecież nie znaczy, że ich nowe utwory nie mogą być dobre. Produkcję powierzono koledze z branży, muzykowi Jamesowi Fordowi z duetu Simian Mobile Disco, co od początku stwarzało spore potencjalne możliwości. Jeśli miałbym „Spirit” określić lapidarnie, powiedziałbym, że to album bardzo przyzwoity. Głównym autorem pozostał Martin Gore, kilka utworów napisał Dave Gahan. Ich teksty do specjalnie wesołych, czy nawet tylko optymistycznych, raczej trudno zaliczyć. Zaczyna się od „Going Backwards”, zarzucających ludzkości brak wszelkiego rozwoju i „wsteczny postęp”, a do tego egoizm i rezygnację z prawdziwych wartości. Niby trudno nie przyznać autorowi racji, ale taki początek mocno dołuje. Tonacja innych utworów jest bardzo podobna, uwagi o ludzkości dającej się sterować politykom i religijnym szarlatanom padają kilkakrotnie. Swoje dorzucają jeszcze, zdaniem autorów, nastawione na zysk korporacje, postępujące zanieczyszczenie Ziemi i obojętność większości z nas na los innych ludzi. W ostatnim utworze, „Fail”, moim zdaniem najlepszym na całym krążku, będącym przy okazji popisem wokalnym Gore’a, mowa jest o niezdanym przez ludzi egzaminie z człowieczeństwa. Muzycznie całość brzmi ciężko, transowy bit właściwie nigdy nie ustaje, a do tego dochodzą jeszcze przestery i zgrzyty. Owszem, doceniam profesjonalność pracy muzyków, aranżera, ekipy technicznej, pod tym względem nie można się doszukać żadnej kuchy. Jednak stanowczo to nie jest płyta powstała dla relaksu słuchacza, jaką można się delektować przy rannej kawce czy wieczornym drinku. Głośno mówi się o tym, że teraz większość albumów powstaje przede wszystkim z myślą o widzach przychodzących na koncert, oni są głównym odbiorcą takich produkcji. Takie są wilcze prawa rynku, które stworzyły o wiele lepszą perspektywę zarabiania na estradzie, niż na nagranych albumach. Patrząc z tego punktu widzenia jestem przekonany, że „Spirit” sprawdzi się o wiele lepiej słuchany publicznie przez tysiące widzów, niż kontestowany w domu. Trasa „Global Spirit Tour” już się zaczęła (w lipcu zahaczy o Polskę) i będzie trwała do marca przyszłego roku.
Tekst: Marcin Andrzejewski