Billy Sheehan zajmuje szczególne miejsce wśród legend rocka. Jego błyskotliwa technika i muzykalność oraz sympatia emanująca z niego niemal na każdym kroku sprawiła, że przekonał do siebie rzesze fanów na całym świecie. Jako członek grup: TALAS, zespołu Davida Lee Rotha, Mr. Big, Niacin, a ostatnio grając ze Steve Vai’em brał udział w największych przedsięwzięciach rockowych ostatnich lat. Niedawno swoją pierwszą solową płytą „Compression”, rozpoczął karierę solową, którą jak sam twierdzi – zamierza kontynuować w przyszłości.
Niedawno ukazał się twój pierwszy solowy album. Grając najpierw w TALAS, później z Mr. Big i Niacin, a ostatnio ze Steve Vai’em, zdecydowałeś się wreszcie zrealizować własny projekt. Dlaczego twoi fani musieli tak długo czekać na tę płytę?
Billy Sheehan: Po części wynikało to z tego, że zawsze bardzo angażowałem się w muzykę zespołów, w których grałem i dopiero ostatnio kilka czynników złożyło się tak, że możliwe było zrealizowanie tego pomysłu. Przez pewien czas nie grałem w żadnym zespole, przez co mogłem w spokoju skończyć prace nad moim studiem. Dodatkowo Yamaha zbudowała dla mnie ostatnio nową 12-strunową gitarę. Te czynniki głównie wpłynęły na powstanie tego projektu. Gra na dwunastostrunowej barytonowej gitarze odegrała tu zasadniczą rolę. To dla mnie zupełnie nowy instrument. Ponadto w moim studiu mam mnóstwo różnorodnego sprzętu, który ułatwił mą pracę nad materiałem. To sprawiło, że zdecydowałem się napisać kilka piosenek i wydać płytę.
Poważnie myślisz o karierze solowej, czy traktujesz to raczej jako pojedynczy projekt?
Billy Sheehan: Chciałbym iść w tym kierunku. Naturalnie priorytetem zawsze będzie dla mnie gra w zespołach, jednak będę starał się tworzyć również własną muzykę. Bardzo pozytywnie wspominam sam proces powstawania tej muzyki. Płyta zdobywa bardzo pozytywne recenzje, co bardzo mnie cieszy i sprawia, że chętnie chciałbym to powtórzyć.
„Compression” to chyba pierwsza płyta, na której zdecydowałeś się wystąpić śpiewając jako solista. Czy kiedykolwiek brałeś lekcje śpiewu?
Billy Sheehan: Śpiewam już od bardzo dawna w różnych zespołach, jednak nigdy nie myślałem poważnie o nauce śpiewu. Faktycznie, kiedyś zdarzyło mi się wziąć kilka lekcji. Miało to związek z tym, że w Los Angeles udało mi się znaleźć znakomitego nauczyciela, który uczył wielu świetnych wokalistów takich, jak choćby: Tori Amos, Björk, Natalie Imbruglia, Janet Jackson, Axl Rose. Ron Anderson uczył wielu wybitnych muzyków – jest naprawdę dobry w tym, co robi. W pewnym czasie bardzo zależało mi, aby mój śpiew brzmiał dobrze, więc spotkałem się z nim może dziesięć lub piętnaście razy. Te spotkania bardzo się przydały. Obecnie mój głos jest w dobrej formie i jestem z niego zadowolony.
Kto jest autorem tekstów i jak określiłbyś całą koncepcję tej płyty?
Billy Sheehan: Jestem autorem zarówno tekstów, jak i muzyki, a jeżeli chodzi o myśl przewodnią, to głównie chodziło mi, aby całość nie brzmiała zbyt prosto. Starałem się pisać piosenki tak, aby nie brzmiały banalnie, zmierzając nawet w kierunku rocka progresywnego – tego, co robił na początku David Bowie (Ziggy Stardust) lub Peter Gabriel w Genesis. Było to dużo większe wyzwanie, niż pisanie utworów, które brzmiałyby jak komercyjne przeboje. Napisanie czegoś takiego było dla mnie ważniejsze od kwestii związanej z tym, czy ta muzyka się sprzeda. Myślę, że zbyt wielu ludzi pisze obecnie piosenki, które pretendują do roli hitów. Tworząc tę płytę nie chodziło mi o projekt popularny – taki był główny zamysł.
Słuchając samej muzyki, można odnieść wrażenie, że jest to w dużej mierze ostre rockowe granie. Czy w ten sposób nawiązujesz do tego, czego słuchałeś w młodości, lub do muzyki, jaką grałeś w TALAS oraz w grupie Davida Lee Rotha?
Billy Sheehan: Zawsze bardzo podobało mi się moce granie. Grając w Mr. Big nie miałem zbyt wielu okazji, aby grać tego typu dźwięki. Owszem, lubię także utwory pogodne i przyjemne do słuchania, ale lubię także te mocniejsze, czasem mroczne dźwięki. Zawsze chciałem zrobić płytę z muzyką brzmiącą dość ciężko.
Jak dziś wspominasz to, co grałeś na początku swojej kariery? W jaki sposób zacząłeś grać z TALAS?
Billy Sheehan: TALAS było świetną grupą, w której bardzo wiele się nauczyłem. Głównie wiąże się to z moimi pierwszymi doświadczeniami związanymi z grą na żywo, grą w klubach. Pierwsze ważne koncerty przed takimi grupami, jak choćby Van Halen, pierwsze doświadczenia studyjne, pierwsza płyta – wszystkie te doświadczenia związane są z grą w tym zespole. Tak więc wszystkie te wspomnienia są bliskie memu sercu. Pod względem muzycznym ważne było również to, że graliśmy stosunkowo ciężką muzykę. Oczywiście zdarzały się także bardziej popowe utwory, jednak w przeważającej większości materiału było mnóstwo energii, co było dość naturalne, jako że był to zespół heavy metalowy. Przerwałem pracę z TALAS w 1985 roku, gdy do współpracy zaprosił mnie David Lee Roth. Było to dla mnie wielkie wyróżnienie, tak więc długo się nie wahałem. W gruncie rzeczy TALAS był zespołem, który powstał jako typowa grupa młodzieżowa – chodziliśmy do szkoły i razem z kolegami założyliśmy zespół, w którym graliśmy standardy, przez co mogliśmy przy okazji zarobić trochę grosza. Graliśmy mnóstwo koncertów, ucząc się przy tym bardzo wielu piosenek. Co ciekawe – nawet gdy dziś spotykamy się razem, możemy ze sobą grać godzinami. Repertuar mieliśmy bardzo bogaty, było to więc pouczające doświadczenie. W późniejszym okresie repertuar nieco się zmienił i zaczęliśmy grać ostrzejszą muzykę. Głównie miał na to wpływ fakt, że wszędzie wokół grało się taką muzykę – takie granie bardzo nam się podobało. Zdarzało się nam nawet grywać utwory popowe w wersjach heavy metalowych. Wynikało to z eksplozji tej muzyki, jaka miała miejsce w tamtym czasie. A my jako TALAS byliśmy w centrum tego, co się wtedy działo .
Odchodząc od tematu TALAS i zespołu Davida Lee Rotha – największy rozgłos zyskałeś grając z grupą Mr. Big. Jak powstała ta grupa?
Billy Sheehan: Zespół powstał z myślą o tym, aby tworzyć muzykę, która znajdzie swoich odbiorców – chodziło o to, abyśmy mogli nagrywać płyty i grać koncerty na żywo. Natomiast fakt, że grupa stała się popularna dzięki balladom, to zupełny przypadek i w głównej mierze wynikło to z tego, że w radiostacjach, czy też w programach muzycznych proszono nas o ballady. Graliśmy wtedy wiele mocnych utworów, jednak radiostacje chciały puszczać tylko ballady. Nawet myśleliśmy o tym, dlaczego rano, aby wszystkich obudzić, w radiu nie grają numerów pokroju „Colorado Bulldog” Myśląc o tym dziś – cieszy mnie, że mogłem wziąć udział w tym muzycznym przedsięwzięciu. Nasze utwory były numerem jeden na listach przebojów w czternastu krajach, podróżowaliśmy po całym świecie. Wspominając wszystkie te doświadczenia nie mam powodów do narzekań to była dobra i przyjemna szkoła.
Jak powstawały największe przeboje grupy?
Billy Sheehan: Na początku wszyscy pracowaliśmy nad materiałem razem. Jednak później, gdy okazało się, że autor utworów dostaje największe honorarium, sytuacja uległa zmianie. W zespole pojawiły się cztery indywidualności. Zwyczajnie – każdy chciał zarabiać jak największe pieniądze. To trochę smutne, choć sam się z tym pogodziłem. Osobiście wolę pracę zespołową.
Gdy zakończyła się twoja współpraca z Davidem Lee Rothem krążyły pogłoski o twoim przystąpieniu do grupy Eddiego Van Halena. Czy kiedykolwiek złożono ci taką propozycję?
Billy Sheehan: Nigdy nie złożono mi konkretnej propozycji. Natomiast rzeczywiście, kilkakrotnie rozmawialiśmy o współpracy. W okresie, w którym grywałem z Davidem Lee Rothem, dopóki Dave grał jeszcze w grupie Eddiego, miały miejsce takie rozmowy. Jednak nigdy nie doszło to do skutku. Kiedy Dave odszedł z jego grupy, również rozmawialiśmy o tym. Z Eddiem dobrze się znamy, czasem razem ze sobą grywamy. Jednak do żadnej poważnej współpracy nigdy nie doszło.
Ostatnio zacząłeś współpracę z kolejnym wirtuozem gitary – mam na myśli Steve’a Vai’a. Jak doszło do tego, że gracie razem?
Billy Sheehan: To bardzo proste – pewnego dnia Steve zadzwonił do mnie i zapytał, co robię? Powiedziałem mu, że nie mam konkretnych planów tego lata, więc zapytał czy nie chciałbym zagrać z nim trasy G3. Chętnie na to przystałem.
Miałeś okazję współpracować z jednymi z najznakomitszych gitarzystów – wystarczy wspomnieć o Paulu Gilbercie, Stevie Vai’u. Jakimi ludźmi prywatnie są ci artyści?
Billy Sheehan: Rzeczywiście, miałem okazję grywać ze znakomitymi gitarzystami. Pamiętam także wspólne trasy z Yngwie Malmsteenem, podczas których świetnie się bawiliśmy. Steve jest prawdopodobnie najbardziej niezwykłym z wszystkich artystów, z którymi udało mi się współpracować. Jest niewiarygodny. Poza tym, jest moim bardzo dobrym przyjacielem. Dobrze się znamy i to również ma duże znaczenie i wpływa na naszą wspólną pracę. Pracując przy nim i obserwując to co robi, można popaść w olbrzymie zdziwienie. Naprawdę wie, do czego dąży, ma doskonały słuch – zawsze słyszy, gdy coś jest nie tak. Prawdopodobnie wpłynął na mnie w największym stopniu. Pamiętam jednak, że gdy Yngwie pojawił się ze swoją muzyką, wszyscy byli równie zdziwieni. Często z nim grywałem, gdy TALAS otwierało koncerty jego grupy podczas trasy w 1985 roku. Nigdy jednak nie współpracowaliśmy oficjalnie. Natomiast, jeżeli chodzi o Paula… to zadziwiający muzyk, jednak nigdy bliżej się nie poznaliśmy. Co ciekawe – grając ze sobą w zespole przez osiem lat, nigdy nie zdarzyło mu się do mnie zadzwonić. Nie było ani jednego telefonu – to bardzo dziwna sytuacja. To świetny muzyk, porządny człowiek, jednak nie umiałem się z nim porozumieć, choć się starałem. Może po prostu jest właśnie tego typu osobą – ma swoich znajomych, z którymi się spotyka. Nigdy nie nadawaliśmy na tych samych falach.
Ciekawi mnie, jak z Paulem przyszedł wam do głowy pomysł na zamocowanie kostek w wiertarkach i grę w ten sposób?
Billy Sheehan: Właściwie ktoś inny podsunął nam ten pomysł. Chodziło o to, że graliśmy tak szybko, że komuś tak się to skojarzyło, więc pomyśleliśmy o tym, żeby pomysł wprowadzić w życie. No i udało się.
Poza tym, że miałeś okazję pracować ze świetnymi gitarzystami, poznałeś także wielu znakomitych perkusistów. Ostatnio grywasz choćby z Dennisem Chambersem. Jak doszło do powstania Niacin?
Billy Sheehan: Dennis zmienił moje życie. To największy muzyk, z jakim kiedykolwiek pracowałem – gra na każdym instrumencie. Dla mnie jest jak Hendrix perkusji. Pewnego dnia przyszedł nam do głowy pomysł, aby zrobić zespół z bardzo dobrym perkusistą oraz z instrumentem klawiszowym. Wysłaliśmy mu taśmę i spodobał mu się ten pomysł, zaczęliśmy więc współpracować. Doszło do tego właśnie w taki sposób. Muszę powiedzie ć, że Dennis to nieprawdopodobny muzyk, który zmienił moje życie i sposób, w jaki patrzyłem na muzykę. Jest dla mnie wielką inspiracją. Miałem okazję grywać z wieloma świetnymi perkusistami. Byli wśród nich: Pat Torpey, Steve Smith, Greg Bisonette, Terry Bozio, Vinnie Calaiuta, Simon Philips oraz Dennis, który po prostu jest królem.
Czytałem kiedyś artykuł, w którym była mowa o tym, jak współpracujesz z perkusistą – wtedy dotyczyło to Pata Torpeya. Czy w podobny sposób pracujesz z Dennisem?
Billy Sheehan: Działa to bardzo podobnie. Zawsze staram się zwracać uwagę na wszystko, co robi perkusista. Poza tym jestem wielkim fanem gry na perkusji. Zawsze polecam basistom, aby zwracali uwagę na perkusistów – nawet próbować grać na perkusji. Sam czasem próbuję grać na bębnach. Im więcej wiesz o grze na perkusji, tym lepszym jesteś basistą – to prawda, która zawsze się sprawdza. Jeżeli wiesz wszystko o każdym ruchu perkusisty, to naprawdę pozwoli ci to stać się lepszym muzykiem. Natomiast, gdy zaczynasz grać z Dennisem, to już zupełnie inna historia, ponieważ podczas gry z nim jest tak wiele elementów, które dzieją się równocześnie, że nie sposób je wszystkie wychwycić. Nawet obecnie, choć gram z nim już kilka lat, gdy występujemy na żywo, dzieją się naprawdę niezwykłe, wręcz nieprzewidywalne rzeczy. Gdy gramy razem – to jakby następuje coś w rodzaju eksplozji. To coś bardzo radosnego, co podoba się również publiczności.
Czy widzisz różnicę pomiędzy grą z perkusistą głównie grającym rock lub jazz?
Billy Sheehan: Gra z wieloma różnymi muzykami jest zawsze ciekawym doświadczeniem. Myślę, że bardziej chodzi tu o daną osobę, niż o styl, w którym się specjalizuje. Niektórzy perkusiści rockowi potrafią bardzo wiele, ale nie zawsze panują nad tempem. Nie jest to oczywiście zasada Myślę, że bardziej jest to sprawa danego wykonawcy, niż muzyki, jaką gra. Jeśli ktoś jest dobrym muzykiem, to bez względu na to, w jakim gatunku muzyki się porusza, zawsze gra się z nim dobrze.
Jak sądzisz, co odegrało decydującą rolę w rozwoju twojej kariery – twoja współpraca z TALAS, Davem Lee Rothem, czy może to, co grałeś z Mr. Big?
Billy Sheehan: Myślę, że jeżeli chodzi o naukę gry w zespole oraz występy na żywo, to decydującą rolę odegrały moje doświadczenia z TALAS. Później, pracując z Davem, dowiedziałem się jak działa przemysł muzyczny. Zaczęły się koncerty w dużych halach, sesje nagraniowe, trasy koncertowe Natomiast w Mr. Big powiedziałbym, że wykorzystałem wszystko to, czego nauczyłem się grając w poprzednich zespołach. Jeśli TALAS było szkołą podstawową, to zespół Davida Lee Rotha był szkołą średnią – u niego zdałem egzamin dojrzałości z gry na gitarze basowej w zespole. Gra z nim była naprawdę pouczająca, ponieważ on naprawdę wiedział, co robi i dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co trzeba robić, aby osiągnąć sukces komercyjny. Jak sądzę, nawet w zespole Eddiego, jakkolwiek za sukces muzyki odpowiadał Eddie, to na sukces komercyjny zapracował Dave.
Podobno Dave cierpiał grając w zespole Eddiego, jako że zawsze grupę kojarzono tylko z Eddiem, zapominając o wokaliście. Czy zdarzyło ci się słyszeć podobne opinie z jego ust?
Billy Sheehan: Dave to świetny wokalista. Kiedy graliśmy tournee przed występami grupy Eddiego – a było to około czterdziestu koncertów – każdego wieczora po występie słuchałem ich koncertu. Obserwowałem Eddiego i okazywało się, że jednak to Dave był tą osobą, która rozgrzewała publiczność. Poza tym, że śpiewał, po prostu tworzył całe to przedstawienie. W ten sposób stał się jednym z moich bohaterów – ludzi, których podziwiałem. Gdy później zacząłem z nim pracować, było to niejako spełnienie moich marzeń. Pamiętam próby w Pasadenie, gdy zaczynaliśmy ze sobą pracować razem z Gregiem Bisonette i Stevem Vai’em. Bardzo mnie cieszyło to, że gram w grupie Davea Lee Rotha – wprost nie mogłem w to uwierzyć. Jeśli mam być szczery – zawsze marzyłem o grze w grupie Eddiego, a współpraca z Davem to było coś, co mnie w pewien sposób do tego zbliżyło.
Na jednej z płyt Niacin, nagraliście swoją wersję „Birdland” Joe Zawinula. Nigdy nie sądziłem, że inspirował cię Jaco.
Billy Sheehan: Jaco wpłynął na mnie w dużym stopniu. W okresie, w którym tworzył, konkurować mógł z nim tylko Stanley (red. Clarke). Wielu ludzi stawało po stronie jednego z nich. Jeżeli o mnie chodzi, czołową postacią zawsze był Jaco. Stanley również był świetny – jednak bardziej identyfikowałem się z Jaco. Na mojej stronie internetowej jest pewne zdjęcie, na którym są ze mną Jeff Berlin, Tim Bogart oraz Jaco. Zostało zrobione w roku 1985, gdy pierwszy raz przyjechałem do Los Angeles. Spotkanie tych ludzi wiele dla mnie znaczyło.
Kim jest dla ciebie Jeff Berlin?
Billy Sheehan: W zasadzie nie wpłynął na mnie w żadnym większym stopniu – nigdy specjalnie nie słuchałem jego muzyki. Natomiast sądzę, że Jeff jest najlepszym muzykiem, jaki kiedykolwiek grał na gitarze basowej. Jeżeli chodzi o sprawność techniczną, nie ma rzeczy, których Jeff nie mógłby zagrać. Poza tym doskonale zna teorię muzyki. Pamiętam kiedyś sytuację, podczas której wziął do ręki kawałek papieru, na którym było tyle nut, że był on cały czarny – a Jeff zaczął to śpiewać! Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. To wspaniały muzyk. Jego gra nie wywarła na mnie wielkiego wpływu, jakkolwiek jego osoba zawsze była dla mnie inspiracją. Poza tym jesteśmy przyjaciółmi.
Wychowałeś się słuchając amerykańskiego rocka. W jakim stopniu wpłynęła na ciebie muzyka brytyjskich grup rockowych, takich jak: The Beatles, Cream lub Queen?
Billy Sheehan: W Ameryce wszyscy muzycy tworzą pod wpływem brytyjskiej inwazji. Jeżeli chodzi o The Beatles – dzięki nim prawdopodobnie zacząłem grać. Choć wtedy chodziło raczej o te wszystkie krzyczące dziewczyny Sam chciałem stać się częścią tego przedstawienia. Rzeczywiście wszystkie brytyjskie grupy wpłynęły na amerykańską muzyką w jakimś stopniu.
Jeff Berlin powiedział mi kiedyś, że Jack Bruce był dla niego wielką inspiracją
Billy Sheehan: Był również wielką inspiracją dla mnie. Gdy słyszałem to, co robił z Erikiem (red. Claptonem) i Gingerem Bakerem – było to coś niezwykłego. Album „Disraeli Gears” Cream, prawdopodobnie mógłbym zagrać i zaśpiewać od początku do końca, nawet w tej chwili. Słuchałem tego tak wiele razy Z pewnością wywarło to na mnie duży wpływ.
Co sądzisz o grupach grających bez basisty?
Billy Sheehan: Czasem dla basisty dobrze jest usłyszeć zespół grający w ten sposób. Pozwala ci to dostrzec rolę, jaką odgrywa twój instrument. Podobna sprawa tyczy się perkusji. Słuchając zespołu grającego bez perkusisty można się wiele nauczyć. Pozwala ci to znaleźć inny punkt odniesienia i zauważyć elementy, których na ogół się nie dostrzega. To w pewnym sensie nawet wiąże się ze sposobem, w jaki staram się ćwiczyć. Wielu muzyków ćwicząc robi to bardzo mechanicznie zapominając o tym, że można ćwiczyć twórczo. Jeżeli ćwicząc przychodzą ci do głowy pewne pomysły, należy je wykorzystywać. Często ludzie sądzą, że kreatywność wiąże się tylko z improwizowaniem lub występami na żywo. Tymczasem można także wykorzystywać i rozwijać te umiejętności podczas ćwiczeń. Czasem bardzo ważne jest, aby znaleźć pewne nietypowe podejście do danego problemu. Dlatego gdy wspomniałeś o zespole bez basisty, przyszło mi to na myśl. Czasem można dojść do ciekawych wniosków – bywa i tak, że zespoły bez basisty brzmią świetnie. Pada wtedy pytanie – co ja powinienem robić, aby brzmiało to podobnie?
Widziałem wideo z imprezy, która odbyła się w Nowym Jorku w 1997 roku pod szyldem Bass Days. Opowiadasz tam wiele ciekawych historii. Czy myślałeś kiedyś o napisaniu autobiografii?
Billy Sheehan: Tak, planuję zabrać się za to tego lata. Spróbuję coś napisać – zobaczę, co z tego wyniknie. Jest bardzo wiele historii, które powinienem uwiecznić – wyszłaby z tego spora książka.
Jak widzisz przyszłość firm dystrybucyjnych w obliczu wszechogarniającej inwazji, jaka ma miejsce za sprawą Internetu?
Billy Sheehan: Myślę, że wciąż zjawisko to będzie narastało. Co więcej – mogą pojawić się pewne nowe problemy. Dla młodych, mało znanych zespołów może okazać się trudne prezentowanie swojej twórczości szerszemu gremium słuchaczy. Innym elementem, na który należy zwrócić uwagę, to występy na żywo. Nie wolno zapomnieć o koncertach. Co ciekawe, gdy pojawiły się takie zespoły, jak Metallica i gdy osiągnęli sukces komercyjny, wielu ludzi przestało ich słuchać, ponieważ stali się bogaci . Metallica wciąż jest bogata, podobnie jak wszystkie większe grupy; Madonna, Christina, Britney, 'N Sync – ci artyści zawsze będę mieli pieniądze, ponieważ nagrywają dla dużych wytwórni. Osobiście znam wielu wydawców małego formatu – bardzo często promocja danej płyty trwa kilka dni, po czym wszystko się urywa i nikt więcej nie słyszy o albumie. Te zespoły nigdy nie zrobią kariery komercyjnej, a tym samym nie zarobią żadnych większych kwot, które pozwoliłyby im na rozwój. Przyszłość leży w muzyce granej na żywo – w ten sposób można dotrzeć do odbiorców. Sam uwielbiam zespoły koncertujące na żywo i wierzę, że właśnie do nich należy przyszłość.
Rozmawiali: Piotr Florczyk, Donat Zamiara, Konstantin „Kostek” Andreev
Wywiad ukazał się pierwotnie 20 lat temu – w numerze 8/2002 miesięcznika Muzyk