Hubert Bisto – wokalista, dla mnie także Wielka Osobowość. Nie mieliśmy jeszcze okazji spotkać się osobiście, ale wymieniamy myśli poprzez Internet oraz rozmawiamy online. Mamy chyba wspólne pasje –miłość do gór, gotowania i kotów. O muzyce nie wspominam, bo to wydaje się być oczywiste. Natomiast bardzo nieoczywistym jest fakt, że tak wrażliwa istota, jaką jest wokalista, ma w sobie tyle siły, aby robić publiczny comming-out, pisać szczerze i bez lęku o swoich przekonaniach. Stać wprawdzie i nikogo nie udawać. Taką osobą jest Hubert i dlatego wierzę, że wielki świat o nim już niebawem usłyszy. Nie tylko nadwiślańska kraina, bo tu chyba jest już dla Huberta nieco ciasno…
Hubercie, gdybyś miał się opisać w pięciu zdaniach (mogą być wielokrotnie złożone) to brzmiałyby one:
Hubert Bisto: Mężczyzna w kwiecie wieku, który osiemnastkę świętował już dwa razy z okładem. Świadomy siebie i otaczającej mnie rzeczywistości. Wrażliwy ponad miarę, czasem kompletnie niezrozumiale dla istniejących w mojej przestrzeni ludzi i dla samego siebie także. Perfekcjonista, niecierpliwiec, zodiakalny baran – co ma swoje przełożenie w życiu zawodowym i prywatnym. Staram się być rozsądny, wychodzi różnie. Bywam bardzo mocno nastawiony na cel, który sam sobie wyznaczam, a potem mam pretensje do całego świata o to, że tak wysoko wisi poprzeczka (śmiech)…
Zdań jest sześć, ale nic nie poradzę. Wychodzi na to, że jestem również gadatliwy i kiepski z matmy.
Kiedy zacząłeś śpiewać? Czy możesz określić jakiś konkretny moment jako swój debiut?
Hubert Bisto: Tak, to nawet dość proste pytanie. Kiedy mama mnie rodziła, a było to czterdzieści dwa lata temu, podobno zanim zaczęło mnie być widać, to było mnie słychać. Lekarz, który odbierał poród powiedział wtedy Mamie, że albo będę piosenkarzem, albo politykiem. Polityką się brzydzę, ostatecznie komentuję ze wstrętem bieżącą sytuację w kraju i na świecie, natomiast muzyka to moja największa miłość i pasja. Poważnie rzecz ujmując zacząłem śpiewać jak tylko zauważyłem, czym śpiew różni się od standardowego sposobu komunikacji, czyli rozmowy. Latałem z dezodorantem po mieszkaniu i udawałem, że jestem wszechświatową gwiazdą. Natomiast pierwszy festiwal w życiu wygrałem w wieku sześć lat. Potem było ich naprawdę dużo. Mam więc za sobą już jakieś trzydzieści lat pracy scenicznej 🙂
Oczywiście miałem przerwy, ale nigdy nie porzuciłem muzycznej pasji na długo.
Jako użytkowniczka social mediów, mająca wśród znajomych sporo osób z branży, trafiłam na Ciebie na facebooku. I tak już zostałam 🙂 Masz naprawdę zdumiewające zasięgi. Czy jest to już dla Ciebie popularność? Czy to słowo ma dla Ciebie jednak inne znaczenie? Jak widzisz siebie w kontekście rozpoznawalności i dlaczego?
Hubert Bisto: Nie uważam, żeby ilość obserwujących nas w mediach społecznościowych ludzi przekładała się wymiernie na popularność. Pytanie, czym ona faktycznie jest? Czy ilością komentarzy, czy reakcji w social mediach? Czy może ilością słuchaczy na koncertach? Możemy też liczyć ją ilością sprzedanych płyt. Popularność to pojęcie, czy może lepiej będzie powiedzieć zjawisko, które jest dość kapryśne, niestałe i ogólnie mówiąc bardzo zmienne. Oczywistym jest, że częstotliwość pojawiania się w mediach głównego nurtu w sposób znaczący zwiększa rozpoznawalność. Pytanie, czy ktoś chce być znany z tego, że jest znany, czy rozpoznawalny kierunkowo? W sensie człowiek-artysta, człowiek-pisarz, czy człowiek-dziennikarz. Mnie zależy na tym, aby być kojarzonym z muzyką. Może jeszcze z tym, że mam coś do powiedzenia i mam odwagę, albo może lepiej będzie powiedzieć tupet, że nie kryguję się i nie obawiam ocen innych. Swego czasu powiedziałem głośno, że jestem gejem. To wyznanie nie wpłynęło znacząco na postrzeganie mnie jako muzyka. Świat się nie zawalił, żadne plagi egipskie na mnie nie spadły, a że czasem ktoś w jakimś komentarzu napisze o mnie „pedał” – cóż, niewątpliwie nim jestem, chociaż wolę określenie gej. Mniej mnie uszy bolą 😉 Ogromna część ludzi, z których zainteresowaniem się spotykam, tak mnie właśnie lokuje. Jako wokalistę, człowieka muzyki. Jest też dość duża część, która czyta to, co zdarza mi się pisać. Widzą w tym pewną wartość. Udaje mi się do nich z moimi przemyśleniami trafić. To wielka radość i wdzięczność, za czas, który na to poświęcają.
Czy nazwałbyś się człowiekiem wielu pasji? Czy muzyka w całości porwała Twoje serce?
Hubert Bisto: Muzyka na pewno jest tą najważniejszą, ale nie jedyną. Góry, książki, historia, poznawanie nowych kultur i idei. Miewam pasje sytuacyjne i chwilowe. Zainteresuje mnie jakiś temat i natychmiast muszę o nim wiedzieć możliwie dużo, a najlepiej wszystko! Absolutnie jestem człowiekiem wielu pasji. Nie lubię się nudzić. Nie umiem. Jak nie wiem, co mam z rękami, czy myślami zrobić, to zaczynam sprzątać… Serce natomiast to mi zabrała Tośka, w sensie Antonina – moja kotka. Zabrała i sponiewierała. Rządzi mną jak chce, a ja nie mam sił się bronić…
Jeśli to nie jest zbyt intymne pytanie, to czy możesz nam opisać swoją codzienność? Kim jest Hubert Bisto poza socialami, co robi na co dzień. Co wypełnia Twoje dni? Podziel się proszę z nami „sobą od kuchni”.
Hubert Bisto: Kim jestem od kuchni? Ha ha ha. Nie będzie raczej fajerwerków. Lubię gotować jak już wspominałem, zwłaszcza jeśli mam dla kogo. Chodzę po górach, bardzo dużo czytam. Prawdę mówiąc książki pochłaniam. Zawsze mam obok łóżka trzy, cztery rozpoczęte tytuły, po które sięgam w zależności od nastroju. Przez część życia kolekcjonowałem filmy. Mam ich ponad 600. Często do nich wracam. Zdarza się, że cytuję całe kawałki scenariusza, w sensie dialogów. Wiele z nich udaje mi się przemycić w rozmowach z przyjaciółmi. Oczywiście żart udaje się wtedy, kiedy adresatem jest osoba, która również ten dialog potrafi umiejscowić w czasie i przestrzeni. Bo jak nie trafię, to wychodzi z tego suchar. Taki wiesz, że głupi komentarz lub żart bez kontekstu. Spoko – na ogół śmieję się wtedy sam z siebie 🙂
Dużo podróżuję i uwielbiam to. Nie muszą to być od razu jakieś odległe kierunki, czasem prosty wyjazd za miasto sprawia, że odpoczywam i nabieram dystansu. Jestem człowiekiem w ruchu, ale najbezpieczniejszym miejscem dla mnie jest mój dom. Jak widzisz, moja codzienność, gdyby wyłączyć z niej muzykę i to wszystko, co się z nią wiąże, czyli praca w studio, próby, teksty, nuty, doskonalenie warsztatu, poniewieranie się emocjonalne i stała depresja twórcza (śmiech), to naprawdę nie różni się od standardowej codzienności większości ludzi.
Czy udało Ci się zrealizować już jakieś marzenia związane z muzyką? Jeśli tak, to jakie to uczucie i.. co dalej? O czym teraz marzysz? Czego mogę Ci wraz z czytelnikami życzyć? Jakie masz plany muzyczne?
Hubert Bisto: Moim największym marzeniem muzycznym było wydanie płyty. Spełniło się w 2009 roku, kiedy nagrałem debiutancki album z piosenkami Piotra Bukartyka. Producentem muzycznym albumu był Marek Błaszczyk. Płyta sprzedała się zaskakująco dobrze pomimo dość ograniczonego marketingu. Sam byłem wydawcą tego krążka, sam zadbałem o dystrybucję (w sensie znalazłem dystrybutora) i sam dbałem o sprzedaż koncertów. Faktem jest, że bez pomocy mojego rodzinnego miasta Rzeszowa, to byłoby dużo trudniejsze. Miasto z którego pochodzę bardzo mnie wspierało i nadal to robi. O sukcesie tego albumu najlepiej świadczy fakt zgłoszenia go do nagrody Fryderyki w sześciu kategoriach, oraz to, że album trafił do Empiku, gdzie w przedsprzedaży zadziały się cuda. Nie sądziłem, że po wydaniu wcześniej trzech singli i wypuszczeniu ich w publiczną przestrzeń, tylu ludzi będzie na ten album czekało. To było bardzo budujące. Płyta zdobyła również nagrodę słuchaczy Polskiego Radia – słuchaczy!!! Czyli najważniejszego dla mnie gremium. Złota płyta wisi na ścianie. Ładnie wygląda, ale jej samej dość tam samotnie. Chętnie dołożę kolejną.
Następnym marzeniem było zaśpiewanie w duecie z Edytą Górniak, która w mojej ocenie jest jedną z najlepszych polskich wokalistek i raczej nic mojego zdania nie zmieni. Jej prywatne życie i jej oceny rzeczywistości są jej subiektywną sprawą i nic mi do tego. Ja ją podziwiałem i podziwiam. To żywa legenda. Warsztatu i talentu jej odmówić nie można i jestem dumny, że stanąłem z nią na jednej scenie. Konkretnie scenie Filharmonii Podkarpackiej. Tutaj znowu ukłon w stronę Rzeszowa i pomysłodawcy programu „Rzeszów – Pas Startowy”, którym był Mariusz Sidor. Zostałem tym mecenatem objęty jako artysta z Rzeszowa. Założeniem programu było właśnie finansowe i merytoryczne wsparcie twórców z Podkarpacia. To właśnie moje miasto otworzyło mi drzwi do wielkich scen i profesjonalnego grania. Nigdy nie przestanę za to dziękować. Mam jeszcze trochę muzycznych planów. 18 stycznia 2022 roku w programie „Dzień Dobry TVN” miał premierę singiel promujący moją drugą płytę. Lada moment pojawi się kolejny singiel, a najpewniej na wiosnę 2023 drugi album. Jeśli się spodoba i znajdzie odbiorców, to znaczy, że było warto. Głęboko wierzę, że tak się stanie. Chciałem śpiewać na wielkich scenach i to się udało. Będę miał co opowiadać wnukom… Zaraz, zaraz, ja nie będę miał wnuków…hmm, chyba 😉
Czy nazwałbyś się „Artystą niezależnym” i czy chciałbyś np. podpisać kontrakt z dużą wytwórnią, z wszystkimi blaskami i cieniami takiego mariażu? Czy wolisz kroczyć własną, niezależną drogą? Jak wiemy, każda z tych sytuacji ma wiele atutów i wad.
Hubert Bisto: Myślę, że każdy Artysta, który tworzy w zgodzie z własnym wnętrzem i sposobem odczuwania, jest Artystą niezależnym. Nigdy nie pozwoliłem innym na narzucenie im ich pomysłu na mnie. Może to dlatego, że debiutancki album wydałem mając 29 lat. Byłem samego siebie świadomy. Kontrakt z dużą wytwórnią fonograficzną podpisałem mając 17 lat i nic dobrego z tego nie wyszło. Co z tego, że moje piosenki trafiły na większość list przebojów, jak ja w nich ograniczałem się do nagrania partii wokalnych. Ja w nich nie istniałem. Myślę z perspektywy czasu, że chyba nawet do końca nie widziałem, co się właściwie wydarza. Dali mi papier, podpisałem w obecności Mamy (byłem niepełnoletni). Potem nagrywałem, ktoś to wydawał, coś tam mi płacili i kazali jeździć na koncerty. Kontrakt szybko się skończył, a ja zacząłem robić swoje rzeczy. Koniec historii. Przy okazji wydania mojej debiutanckiej płyty, kiedy już materiał został nagrany również pojawiła się propozycja kontraktu. Wtedy miałem jednak już 29 lat i wiedziałem jak smakuje umowa, z czym to się je i jak to może się skończyć. Udało się bez wielkiej wytwórni. Może byłbym teraz bardziej rozpoznawalny, a może musiałbym przesiedzieć kilka lat na ławce. Nie dowiem się tego i raczej nie zastanawiam się nad tym. Cieszę się tym, co jest, a dla mnie moi słuchacze to najważniejsza część mojej historii. Przecież budujemy ją razem. Artysta bez publiczności nie istnieje i to na niej powinien się skupić.
Bardzo Ci dziękuję za rozmowę, czekam na kolejne odsłony Twojej muzyki.
Rozmawiała: Izabela Biernat
Linki:
Facebook – www.facebook.com/hubertscentkowski
Instagram – hubertbisto