Dziś rozmawiam z bardzo oryginalną, odważną, szczerą i autentyczną Artystką – ShatąQS. Rozmawiamy w momencie, gdy przechodzi dość trudny czas związany z hakerskim atakiem na Jej social media. Dla Artysty fanpage to jedna z głównych platform do komunikacji z odbiorcą. Tym wywiadem przybliżam Wam zatem, tę naprawdę ciekawą osobowość, zachęcam do śledzenia Jej strony www i udziału w świetnych koncertach. ShataQS właśnie promuje swoją trasę koncertową, a zatem to najlepszy moment, aby poznać Jej twórczość na żywo.
Małgorzata, Małgosia, Szata, ShataQS? Jak mam się do Ciebie dziś zwracać? Jak lubisz?
ShataQS: Ogólnie czuję spójność z Shata, ale uwielbiam jak bliscy wołają mnie Małgosia. Z tobą mam wyjątkową więź, więc możesz sobie wybrać z tych dwóch 🙂
Specjalnie nie wzoruję się na innych wywiadach, ponieważ ten ma być naprawdę wyjątkowy. Ta rozmowa to spotkanie. Dwóch dojrzałych kobiet. Kobiet, które łączy kawałeczek wspólnej kiedyś drogi, która się rozeszła. I teraz na momencik (a może nie tylko, tego dziś nie wiemy) się schodzi.
Moim zdaniem dusze ludzkie wybierają sobie lekcje do odrobienia i doskonale wiedzą, co im potrzebne by wzrastać. A gdy taka dusza jeszcze wypełnia istotę Artysty, to już jest niezła kombinacja emocji, uczuć, wrażliwości, światła, cienia – splecionych w jedność.
Przyznam, że wyjątkowo duchowo i filozoficznie zaczęłam, ale Ty mnie do tego inspirujesz.
Moim zdaniem dusze ludzkie wybierają sobie lekcje do odrobienia i doskonale wiedzą, co im potrzebne by wzrastać. A gdy taka dusza jeszcze wypełnia istotę Artysty, to już jest niezła kombinacja emocji, uczuć, wrażliwości, światła, cienia – splecionych w jedność.
Przyznam, że wyjątkowo duchowo i filozoficznie zaczęłam, ale Ty mnie do tego inspirujesz.
ShataQS: Pamiętam ten chłodny korytarz gdzieś, nie wiadomo gdzie, przy jakimś dziwolągowatym koncercie i te spojrzenia na siebie, kiedy ostatni raz się widziałyśmy. Myślę, że byłyśmy w tym samym momencie szukania siebie. Ty samodzielnie, samotnie zeszłaś po schodach ku wyjściu z budynku. Ja pozostałam chwilę na piętrze, z którego potem z hukiem spadłam, ale też ten budynek opuściłam. Miejsce, w którym byłyśmy nie było dla nas. Każda doświadczyła innej drogi i innej podróży. I teraz się spotykamy. Bardzo mnie to cieszy.
(- mnie tak samo ogromnie – przypisek autorki)
Zacznijmy więc proszę od tego kim teraz jesteś. AD 2023. Pytam o to moich rozmówców, gdyż Artyści ewoluują bardzo dynamicznie.
ShataQS: Na pewno jestem już bardziej dojrzała, niż kiedy ostatnim razem się widziałyśmy. Minęło 10 lat. Sporo się wydarzyło. Jestem o 10 lat bardziej doświadczona. Obecnie stoję w znacznie większym zaufaniu do siebie.
Pozwól, że cofnę się na moment do „Mr. Mankind” i „Must Be The Music” – tam się poznałyśmy. Minęło nieco czasu. Ty wówczas „rozbiłaś system”, ale polski rynek muzyczny, moim zdaniem, jeszcze nie był na Ciebie gotowy. Mam dwa pytania w związku z tym: czy tamten album jest nadal ważny i jest on początkiem drogi, jaką kroczysz obecnie? Czy np. dopiero „Fenix” jest tym krążkiem, od którego mierzysz początek swojej obecnej, muzycznej drogi? I druga część mojego pytania: czy jest coś, co Tobie „rozbiło system”? Czy mogłabyś określić jakiś moment w Twoim życiu, który nazwałabyś game-changerem?
ShataQS: Ja swój początek mierzę od samej chwili moich narodzin. Wszystko co dalej się wydarzyło było cały czas pięknym naturalnym procesem, podróżą, doświadczaniem, możliwością uczenia się i dokonywania zmian, prowadzących ku uzdrowieniu tego co boli. Jakąkolwiek rolę odgrywałam, a odgrywałam ich wiele, to z każdą zawsze mocno się utożsamiałam, byłam w nich prawdziwa. W co wierzyłam, jaką miałam świadomość, jaką wiedzę, tak stałam za tym. Ale wiadomo, z czasem im więcej wiedzy zdobywasz, im więcej obserwujesz tym większy łapiesz dystans. Całe życie to jest muzyka. Ale jak mamy mówić dosłownie, to tak naprawdę początkiem mojej muzycznej drogi jest płyta EP „The Colors I know”, wydana w 2013 r. Taka mała, niepozorna, delikatna płyta, która wprowadziła mnie w dość brutalne zawiłości showbiznesu, gdzie zaufanie do drugiego człowieka zostało mocno nadwyrężone i w odwecie powstała płyta „Mr. Mankind”. Zapuściłam dready i stanęłam przeciwko siłom Babilonu. Bardzo mocno wierzyłam w tę walkę. Natomiast przeprowadziło mnie to przez miejsca, z których wyszłam mocno poraniona. Dowiedziałam się jednak, że walką nic nie wskóram. Więc rozpoczął się czas zmiany strategii działania. Pomyślałam, że skoro nie walką, to może rozpocznę budować to co mi potrzebne. Zamiast walczyć przeciwko temu co mi nie służy. I tak pojawiła się płyta „Fenix”, od której rozpoczęła się podróż w głąb siebie. By odnaleźć to, co próbowałam znaleźć na zewnątrz. A im głębiej sięgałam, tym bardziej ujawniały mi się coraz to ciekawsze zjawiska, zależności, łączenia. To pokierowało mnie do płyty „Weda”. I tak, od człowieka zagubionego w materii, poprzez człowieka szukającego siebie pod warstwą odgrywanych postaci, aż po nagość i próbę rozumienia samej istoty. Już nie tylko jako człowieka, ale jako kobiety. Czyli każda moja płyta, to spisana historia zdarzeń i pamiętnik przemyśleń. Każda jest kolejnym etapem w rozumieniu i odkrywaniu siebie, rozumieniu świata i zjawisk w relacjach między ludźmi. Rozumieniu traum, szukania skutecznych sposobów ich uzdrowienia i przywracania równowagi. I pomiędzy każdą płytą zdarzały się sytuacje, które można nazwać „game-changerami”.
Tworzysz obecnie w języku polskim. Wcześniej pisałaś teksty po angielsku. Lepiej czujesz treść w ojczystej mowie? Jak to jest i jak u Ciebie wygląda proces twórczy nad utworami? To, o czym śpiewasz, jest swoistym przekazem. Może po angielsku, miałabyś bardziej uniwersalne grono świadomych odbiorców? Jest już na szczęście wielu światowych twórców, którzy komponują w podobnym duchu do Ciebie. Sama ich słucham i jestem ciekawa skąd Twój wybór. Jest odważny. Czy Polacy i Polki są na Ciebie już gotowi?
ShataQS: Ja piszę po to, by się komunikować z drugim człowiekiem. Do tego używam muzyki. Kiedy moim językiem komunikowania się był angielski, pisałam po angielsku. Odkąd jestem w Polsce, piszę po polsku. Fascynuje mnie ten język, jest wymagający, a to daje mi możliwość rozwoju. Natomiast styl muzyki i to o czym piszę, nie jest kwestią wyboru czy pomysłu, lecz naturalnym sposobem wypowiedzi. Każda emocja ma swoją wibrację, częstotliwość. Każda historia, harmonię. Pojawia się uczucie, temat, przemyślenie i od razu za tym idzie melodia, rytm, a na koniec pojawia się tekst. Tworzę muzykę bardzo organiczną, intuicyjną, bardzo szczerą. Dlatego te utwory uważane są za odważne. Patrząc na ilość wyprzedanych koncertów, myślę że jak najbardziej ludzie są gotowi, by konfrontować zawarte na płytach tematy – ale czy są gotowi na mnie? Tego nie wiem, bo jeszcze nie ukazałam swojego pełnego oblicza. Pytanie jakie się tu pojawia – czy ja jestem gotowa na siebie?
Gdy miałyśmy chwilkę czasu na rozmowę, powiedziałaś o swoim procesie – od „Fenixa”, poprzez „Wedę”, do nowego albumu, nad którym pracujesz (ten temat rozwiniemy jeszcze za moment). Bardzo mi zależy, abyś opowiedziała o tematach, które były i są nadal kanwą do napisania takiej, a nie innej muzyki). O Twojej Drodze. O świadomości i synchroniczności. Uważam, że nadszedł czas, w którym już naprawdę wielu odbiorców dobrej muzyki rozumie, że stoi za nią znacznie głębszy proces twórczy.
ShataQS: Jestem osobą, która od najmłodszych lat wykazywała się dość odmiennym sposobem patrzenia na rzeczywistość. Borykałam się z odrzucaniem przez różne środowiska, gdyż nie pasowałam do przyjętych tam kanonów. Odkąd pamiętam zawsze kwestionowałam, zadawałam pytania i dociekałam. Moja droga była dość zawiła, długa, często bolesna. Moje zdobywanie wiedzy odbywało się poprzez mocne doświadczenia. Stąd, kiedy rozpoczęłam wreszcie autorskie działania muzyczne, od początku opowiadały one o mojej historii. To refleksje i głębokie przemyślenia spisane najprostszym, najbardziej neutralnym językiem jaki znam, gdyż zależy mi na tym, by być zrozumianą i docierać do każdego człowieka. Bez znaczenia, jakiego jest wyznania, koloru, poglądów, wierzeń itp. By docierać do człowieka pod warstwą tych wszystkich postaci.
Postrzegam świat człowieka jako bardzo zagubiony. Od dziecka żyłam dość blisko przyrody i obcowałam ze zwierzętami, to już wtedy widziałam różnice pomiędzy pięknym prostym życiem zwierząt, a skomplikowanym życiem ludzi. Dostrzegałam absurd w świecie systemu. Ciągle rozkładałam schematy zachowań ludzi na części pierwsze, by zrozumieć o co chodzi z człowiekiem. Ciekawość przeprowadziła mnie przez wiele fakultetów z różnych dziedzin nauki. Studiuję wszystko co mnie zaciekawi i zdaje się mieć sens. A zdarzenia i doświadczenia życiowe, które mi los zsyła, często są weryfikacją przemyśleń, filozofii i ideologii, które do mnie napływają. Natomiast w piosenkach spisuję już to, co staje się moją prawdą w działaniu, niż tylko w umyśle.
Teraz chciałabym dopytać Cię o najnowszy krążek. Pracujesz nad nim i z tego, co mi wstępnie zdradziłaś, inspiruje Cię temat kobiecości. Proszę rozwiń to, w jakim ujęciu ukażesz to, co wiąże głęboką świadomość kobiecości z muzyką.
ShataQS: Temat kobiecości to poważny temat. Długo bagatelizowany. Jest nam wręcz obcy. Nie wiem czy tu, teraz jest na to przestrzeń, by o tym mówić, ale postaram się tak w dużym skrócie opisać co jest tematem moich obecnych kompozycji.
Kobiecość nigdy nie była tylko światłem. To umiejętność konfrontowania wszystkich żywiołów jakie istnieją. Czyli to zdolność łączenia światła i cienia. Integracji wielu światów w pełnej akceptacji i szacunku do indywidualności i różnorodności. Jest jak matka ziemia – łączy wszystkie elementy i tworzy całość – jedność. Zrozumienie samego pojęcia „kobiecość”, wniosło obecnie w moje życie całkiem inny wgląd na temat istoty samej kobiety. Zdolności jakie posiada, zasobów do których ma dostęp, roli i odpowiedzialności jaka spoczywa w jej rękach. Według mnie kobiecość teraz jest bardzo uśpiona. Kobiety, choć doczekały się swoich praw i wolności słowa, niestety zatraciły dużą część kobiecości. Teraźniejsze kobiety są bardzo męskie. Mylą pojęcia o sobie samych. Nie mają już takiego kontaktu ze sobą i swoim ciałem, jak miały nasze przodkinie. Jesteśmy teraz trochę jak psy, które kiedyś były wilkami. Mamy w sobie zachowane wszystkie atawistyczne cechy, ale nie umiemy z nimi pracować. Wiemy, że gdzieś dzwoni, ale nie wiemy w którym kościele. Zagubiona kobieta dziś jest znacznie bardziej niebezpieczna, niż agresywny mężczyzna, bo włada zbyt dużą ilością żywiołów. Jeśli nie wie kim jest, nie ma nad tym kontroli. Efekty są tragiczne w skutkach. Stąd, dziś mamy wielu bardzo pokrzywdzonych mężczyzn. Cierpią już obie strony. Natomiast z kobietami jest o tyle trudniej, że kiedy kobieta jest zraniona, straumatyzowana, to jest jej znacznie ciężej się uzdrowić niż mężczyźnie. Jest tak, gdyż z natury jesteśmy delikatniejsze i mniej odporne. Zraniona kobieta by siebie chronić, obrasta w pancerz, który jest bardzo ciężki do przebicia. Staje się bez kontaktu z duchem, a to dla kobiety jest śmiercią. Staje się już tylko kobiecym ciałem. Nam nie wolno tracić kontaktu ze sobą. Nam nie wolno być zranioną. Władamy zbyt potężną mocą w sobie by nie mieć nad tym kontroli poprzez zagubienie. Dlatego od pokoleń mówiono, że kobieta powinna być chroniona. Wiedział to każdy mąż, każdy ojciec i każdy brat. Dziś natomiast jest trochę inaczej. Każdy jest na równi, a kobiety wręcz mocno manifestują taką potrzebę równości. Zostałyśmy mocno wprowadzone w błąd i uwierzyłyśmy, że bycie jak mężczyzna, działanie jak mężczyzna jest dla nas dobre. Wyparłyśmy cykl lunarny na rzecz męskiego – solarnego. Już nawet nie pamiętamy jak być kobietą. Jak pozwolić sobie na piękną zmienność. Na bycie w zgodzie z cyklem, który powtarza się co miesiąc, każdego dnia dając nam dostęp do innych światów. Nie władamy takim ciepłem i uzdrawiającą mocą jak kiedyś. Ból i cierpienie zbudowały nam pancerz i odseparowało nas to od ducha. Kobiety zamiast tworzyć życie, zaczęły je niszczyć. Kobiety czeka potężna praca powrotu do siebie, a w tym potrzebujemy bardzo mężczyzn. Potrzebujemy wsparcia. Tylko, że jak mężczyźni mają przywrócić swoją męskość, skoro to kobiety ją przechwyciły. Z drugiej strony, kobieta nie puści, dopóki obok niej nie pojawi się męskość potężniejsza od tej, którą ona w sobie ma. Więc by kobiety mogły puścić, mężczyźni muszą stanąć w swojej sile, a by oni stanęli w swojej sile kobieta musi im na to pozwolić, oddać to co do nich należy. Ten proces nie jest błędnym kołem, lecz procesem, w którym obie strony potrzebują zadziałać razem. Natomiast idąc dalej, to wszystko zaczyna się od kobiecości, od matki. To od niej zależy, czy córka będzie mieć możliwość rozwijać swoją kobiecość i od niej zależy, czy syn będzie mógł rozwijać swoją męskość. Więcej nie powiem. Zostawię rozwinięcie tej myśli na kolejną płytę, bo to mocny i bardzo obszerny temat.

Jak wygląda codzienność Artystki ShataQS? Od rana lewitujesz? Okadzasz się kadzidłami i intonujesz OM? To oczywiście nieco żartobliwe i podchwytliwe zaczepienie Cię, ale nie przypadkowo tak to ujęłam. Zdajesz sobie sprawę, że dla „Kowalskiego” możesz się jawić jako ktoś odrealniony? Chciałabym abyś opowiedziała jak spędzasz swoje typowe dni.
ShataQS: Myślę, że dla osób, które słuchają treści chociażby dwóch ostatnich płyt jasne jest, że nie należę do świata ezoterycznego i nie stoję za środowiskiem New Age, czy jakimkolwiek innym. Jedyne za czym mogłabym stanąć, to za ogrodnikami. Co próbuję jednak przekazać, to szukanie równowagi. Jestem z tych co łączą. Uwielbiam łączyć różnorodności, odmienności. Widzę w tym piękno i sens. Widzę też, że każdy z nas jest inny i odgrywa w tym życiu swoją odmienną, ważną rolę. Tak więc moje życie wygląda tak, że obcuję w różnych miejscach i z różnymi ludźmi. Obojętne mi jest wyznanie, czy pogląd filozoficzny. Ja szukam człowieka i kontaktu z jego istotą, a nie z programem, przynależnością do jakiegoś ruchu czy nurtu. Ludzie uduchowieni są wszędzie. Każdy jest uduchowiony, ale nie wszyscy są tego świadomi lub nie wszyscy to czują, bo bywają tak poranieni, że odcinają się od swoich uczuć, by przetrwać. Nie ma złych ludzi, są ludzie odcięci od kontaktu z duchem, zagubieni. I tacy i tacy istnieją w każdym środowisku i każdej społeczności. Dlatego nie przynależę do żadnych ruchów. Wystarczy, że wyjdę z domu, już pojawia się jakiś ciekawy sąsiad, sąsiadka. Staram się być wolna od przynależności. Trochę jak zwierzęta, kieruję się tym co pozostawia po sobie życie, a nie śmierć. Szukam łączności ze swoim Ja i Bogiem w sobie. Szukam szczerości i tego wymagam. O tym śpiewam. Mam zasady nie nadużywać człowieka i planety. Nie wierzę w religie i rytuały, których zasady naruszają prawa życia. Obecnie mamy modę na kadzidełka, na wegańskie jedzenie, ale za tym idzie tak potężny biznes, że ludzie nawet nie zdążyli zauważyć, że znów padli ofiarą mody i kolejnego systemu kontroli człowieka dla potrzeb utrzymania konsumpcji. Biznes musi się kręcić, więc jak nie kurczaki w sklepie, to może pasta z nerkowców teraz będzie w modzie. Ale schemat jest ten sam. Namówić, że jest potrzeba i sprzedać. Więc teraz hurtem produkowane są łapacze snów i kadzidła, koraliczki i szarawary. Przy tym wmawia się też, że jak podążysz za tą modą, to będziesz lepszym człowiekiem, oświeconym. Więc każdy kto chce być lepszym człowiekiem zasuwa teraz na zajęcia z jogi, zjada nerkowce i awokado, do tego dobrze jest, by nauczył się kilku fajnych fraz języka ezoterycznego i oświecenie zdane. Tak więc staram się być bardzo uważna we wszystkim co robię, by podążać za rzeczywistością, a nie iluzją. Dużo czasu spędzam w ogrodzie, lesie i ze zwierzętami. One uczą najwięcej i przy nich konfrontuję te wszystkie dziwolągowate teorie i ideologie jakie się przypałętują do mnie. Dużo też działam. Staram się zdobywać wiedzę praktyczną, taką która daje poczucie bezpieczeństwa, niezależności. Czyli edukuję się z samowystarczalności, dzikich jadalnych roślin. Dużo rzeczy robię samodzielnie, ręcznie, domowo. Dużo pozyskuję z natury i ogrodu. Po ojcu odziedziczyłam inżynierskie zmysły, więc mam za sobą budowę wielu projektów wraz z własnym domem. Po za sceną to życie mam proste, ale szukam wygody. Lubię ładne, czyste rzeczy. Miękkie fotele i wysoką estetykę przedmiotów użytecznych. Mam świadomość, że nie mogę być pewna, czy dożyję jutra, więc w domu na co dzień używam najpiękniejszych naczyń i przedmiotów jakie mam i zakładam najładniejsze ciuchy. Staram się mieć czas na drobne rzeczy. Nie czekam na bardziej specjalną okazję niż tą, w której właśnie jestem. Ale jestem człowiekiem dzisiejszego świata, w programie zagubienia, więc czasem się zapomnę i pogonię jak szczur za przynętą. Nigdy się nie nudzę. Albo coś tworzę, albo studiuję, albo śpię. Mam wiele pomysłów. Natomiast uwielbiam być w przyrodzie i czuć ją pod stopami. Dlatego często chodzę boso, nawet w zimie. Potrzebuję dostępu do świeżego powietrza, więc w sypialni mam cały rok otwarte okno. Nawet jeśli jest mróz. Wolę zmarznąć, ale oddychać. Trzymam się diety czystej, naturalnej i sezonowej. Głównie jem to co ogród i łąka w danym czasie daje. Mam swoje rutyny, ale są one też sezonowe. Praca z ciałem u mnie jest zależna od pory roku. Latem prawie nic nie robię oprócz rozciągania, bo dzień i praca w ogrodzie dają mi wystarczająco możliwości, by przećwiczyć wiele różnych asan. Zimą natomiast często poranki spędzam na macie, lub wiszę na drążku do góry nogami i próbuję swoich sił w odwróconej grawitacji. Jestem trochę dziwolągiem, ale serce mam dobre, więc zazwyczaj przeciętny Kowalski nie ma ze mną problemów.
Sporo koncertujesz. Twoja marka na rynku muzycznym jest coraz silniejsza, masz wierną publiczność, złożoną ze świadomych ludzi, wiernych Ci. Na Twój koncert nie trafia się przypadkowo. Z kim współpracujesz? Doskonale wiemy obie, że Artysta sam w pojedynkę nie jedzie w trasę, nie organizuje swoich koncertów i nie wydaje sobie sam płyt. Proszę opowiedz o tych ludziach, z którymi kroczysz na swojej muzycznej drodze. Jaki jest team ShataQS?
ShataQS: Hmm. Od 10 lat działam sama z pojedynczymi krótkotrwałymi współpracami, w zależności od ilości pracy i rodzaju projektu. Czasem kogoś zatrudnię, kiedy obowiązki przekraczają moje kompetencje, ale ogólnie samodzielnie prowadzę cały swój projekt. Wszystkie obecne płyty wydał mi Melon – jego dwa wydawnictwa „Lou&Rocked Boyz” oraz „SeeYouSoonRecordings” z Wrocławia. Zespół mam stały, tworzymy zgrany team. W składzie jest kontrabasista Bartek Chojnacki, perkusista Dominik Klimczak, perkusjonalista Sławek Berny, wokalistka Kasia Pakosa, wokalista Michał Rudaś, gitarzysta Maciek Czemplik (moja prawa ręka w działaniach dookoła muzycznych, współtwórca kompozycji na płycie „Weda” oraz niektórych utworów na płycie „Fenix”). Natomiast jestem producentką wszystkich moich płyt, a od „Fenixa” także producentką muzyczną. Można by powiedzieć, że jestem „Zosią samosią”, ale nie zamierzam nią być zbyt długo. Ciężko przez ten czas było znaleźć osobę, która zaopiekowałaby się projektem, z góry określanym jako niekomercyjny, a to znaczyło „niedochodowy”. A jak już ktoś się pojawiał, to próbował przeciągnąć mnie na swoją stronę, bo był przekonany, że pozjadał wszystkie rozumy i wie lepiej niż ja, jak mają brzmieć i wyglądać moje płyty. Jestem artystką, która idzie swoją ścieżką. Mam coś do powiedzenia i chcę o tym śpiewać. Przy tym nie jestem zbyt trudna, tylko nieszablonowa, więc ktoś kto chce ze mną pracować, potrzebuje nauczyć się mojego szablonu. Kiedy próbuję się mnie wrzucić w jakieś powszechne szufladki, to nie kończy się to dobrze. Naprawdę uwielbiam pracować z ludźmi i to różnymi. Łączyć różne energie. Lubię się uczyć ludzi, dlatego lubię także, gdy inni potrafią uczyć się mnie.
Opowiedziałaś już o kolejnym albumie, o koncertach, o swoim procesie wewnętrznym. Czy jest jakiś obszar w Twoim życiu, który nie jest związany z muzyką? Oczywiście, jeśli jest to Twoje Sacrum, o którym nie chcesz mówić, to nie ciągnę Cię na język. Pytam, aby ukazać jak najszczerszy i najbardziej pełen obraz Ciebie. Moim zdaniem to bardzo cenne, aby Artysta był pełen. Miał osobowość. To jest niejako w opozycji do tego, co funduje nam tzw. mainstream, gdzie niekiedy (a nawet dość często) wykonawca jest produktem tzw. entertainment. Jak Ty widzisz jeszcze tę kwestię?
ShataQS: Nie mam obszaru, który nie byłby związany z muzyką, raczej wszystko jest dla mnie muzyką. Nawet mój ogród odbieram jak prowadzenie orkiestry. Każda roślina odgrywa swoją rolę. Jedne grają pierwsze skrzypce, inne są bazą nadającą rytm, inne zaś dekoracją, inne ciągną temat. Natomiast różnica tkwi raczej w samym podejściu. Lubię być blisko natury. Miasta mnie męczą. Ja działając jako Shata, często jestem w konflikcie – bo z jednej strony kocham muzykę, uwielbiam tworzyć, pisać, spotykać się z zespołem i grać, a z drugiej, nie mogę przetrawić tych męczących wyjazdów, spania w różnych hotelach, podróży, przystanków na stacjach benzynowych, słabej jakości jedzenia, zaburzania mojego biologicznego rytmu. Na co dzień, w domu, mam całkiem inny styl życia niż w trasie. Żyję trochę jak ogrodnik, mam rytmy raczej naturalne, podążające za fazami słońca i księżyca. Trasa zawsze mnie rozbija. Ale szukam połączenia. Na szczęście doszłam do miejsca, gdzie mogę sobie to już inaczej układać. Organizować wyjazdy w większym komforcie i wybierać coraz to wygodniejsze miejsca odpoczynku. Ale i tak po trasie dochodzę do siebie dobre 3 do 5 dni. Dopóki kocham koncertować, to te całe kulisy trzeba trawić.
Gdzie chciałabyś być za rok, potem za pięć i za dziesięć lat? Masz tak dalekosiężne plany? Wizje na siebie, swoją twórczość? Czujesz się już spełniona, czy wciąż jeszcze tego spełnienia poszukujesz?
ShataQS: Przez kilka ostatnich lat pokończyło się u mnie wiele rzeczy, wiele runęło z hukiem, a kilka spłonęło. Duża część mnie umarła, potem sporo czasu byłam w żałobie i obecnie wkroczyłam w nowy etap. Wiele rzeczy jest dla mnie nowych, nawet smaki. To co niegdyś lubiłam już mi tak nie smakuje. A to, co nigdy wcześniej nie przyciągało uwagi, zaczęło mnie wołać. Zmieniłam się i zdaje mi się, że nie za bardzo wiem jaka obecnie jestem. I bardzo podoba mi się ten czas, bo jestem w obserwacji. Może udało mi się wreszcie uwolnić z kostiumów. Nie wiem. Im bardziej puszczam dzień i idę za nowymi uczuciami, tym ciekawsze, bo nowe rzeczy się pojawiają. Ciężko jest mi sobie wyobrazić siebie za 10 lat, ponieważ nie mam pojęcia jaką się staję i chciałabym pozwolić sobie na tą niewiedzę. By móc skupić się na doświadczaniu obecności, która to odkrywa dla mnie codziennie nową kartę. Natomiast afirmuję sobie od jakiegoś czasu, że pragnę obcować z ludźmi, którzy potrafią chronić wartości, które tworzą i chronią życie. Pragnę mieć blisko siebie ludzi, którzy szanują swoje słowa, szanują swoje i czyjeś granice, którzy są szczerzy z sobą, bo to automatycznie tworzy ich szczerymi ze światem. Którzy są dobrymi obserwatorami, uważnie przyglądają się życiu, umieją się uczyć, studiować życie. Umieją skutecznie działać. Umieją słuchać. Umieją rozmawiać. Umieją szukać rozwiązań, są kreatywni, są w kontakcie z duchem i we współpracy z umysłem. Radośni. Tacy, którzy są żywi – zdrowi. Czyli podsumowując – pragnę wreszcie mieć wokół siebie management z prawdziwego zdarzenia. (uśmiech)
Pięknie Ci dziękuję za rozmowę.
ShataQS: Dziękuję
Rozmawiała: Izabela Biernat
ShataQS to artystka, której korzenie muzyczne rozwijały się nie tylko w Polsce, ale także w Azji oraz w mieście Nowy York. Działająca na polskich i zagranicznych scenach muzycznych. Jest absolwentką Dzierżoniowskiej Państwowej Szkoły Muzycznej I st. im. Wojciecha Kilara w klasie skrzypiec oraz Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach na wydziale jazzu i muzyki rozrywkowej. W 2001 roku wygrała finał popularnego telewizyjnego programu „Szansa na sukces” w Sali Kongresowej w repertuarze Edyty Geppert. Następnie po spróbowaniu swoich sił jako aktorka i tancerka teatru muzycznego Buffo w Warszawie oraz teatru VivaArt w Pałacu Kultury i produkcji spektaklu „Złe Zachowanie” pod kierownictwem Andrzeja Strzeleckiego wyjechała z kraju w celu szukania własnej drogi artystycznej oraz duchowej. Po powrocie w 2013 roku przywożąc ze sobą pierwszy swój krążek EP „The Colors I Know”, wygrała szóstą edycję muzycznego programu telewizyjnego „Must Be The Music” po którym wydała swoją pierwszą autorską płytę „Mr. Mankind”. Według krytyków swoim niekomercyjnym utworem „Die Free” ShataQS wraz z siedmioosobowym składem „złamała system”, a oryginalnością, spójnością formy i świadomością muzyczną rzuciła na kolana zarówno jurorów jak i publiczność. W 2015 r. odchodząc tymczasowo od sceny rozpoczęła budowę własnej samowystarczalnej przestrzeni i miejsca działań twórczych oraz pracę nad świadomością dźwięku, jego wpływu na organizm i umysł ludzki, co stało się inspiracją do napisania płyty „Fenix” w częstotliwości 432 Hz i powrotu na scenę muzyczną w 2019 r. z całkiem nową energią. Płyta ta szybko trafiła do serc szerokiej liczby odbiorców w Polsce oraz poza jej granicami, a recenzja treści utworów z tego albumu autorstwa poety i krytyka literackiego Arkadiusza Frani została opublikowana w Roczniku „Piosenki” Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu. W styczniu 2023 roku ukazała się kolejna płyta o nazwie „Weda” nawiązująca do filozofii starych ludów z czasów wedyjskich, która pięknie dopełnia rozpoczętą na płycie „Fenix” opowieść.
Więcej informacji o Artystce i terminy zbliżających się koncertów znajdziecie pod adresem: www.shataqs.com/koncerty
INTERNET:
www.shataqs.com
www.instagram.com/shataqs/
www.youtube.com/@shataqs8110
open.spotify.com
zdjęcie główne: Patrycja Pająk-Zielińska