Maciej Łyszkiewicz to człowiek wielu talentów, obecny na scenie od lat 80. Jest wykształconym w klasie fortepianu muzykiem, songwriterem i… prezenterem radiowym. Współtworzył legendarną trójmiejską kapelę No Limits, potem grał i pisał muzykę dla zespołu Leszcze, by obecnie pośród kilku innych projektów stanąć na czele formacji The Q – wyjątkowego kolektywu, który właśnie wydał debiutancką płytę „Zostań i bądź”.
Na początek pytanie natury ogólnej. Bardzo aktywie działasz na trójmiejskiej scenie od co najmniej trzech dekad. Jak ją postrzegasz z tej perspektywy?
Maciej Łyszkiewicz: I po raz kolejny uświadomiłem sobie, że czas nieubłaganie płynie… ale na to nie mamy wpływu. Trójmiasto z początków mojego grania to II LO w Gdyni w którym uczyli się przed laty muzycy Czerwonych Gitar, a w drugiej połowie lat 80. członkowie zespołów Polish Ham, Los Piranhos del Balticos, zespół Marilyn Monore, Miriam, Canada Blues i ja, czyli wówczas reprezentant No Limits. W tamtych czasach poprzez kanały marynarskie dostawaliśmy na bieżąco, może z kilkudniowym opóźnieniem muzykę wydawaną na Zachodzie. Stąd Trójmiasto było tak różnorodne muzycznie. Grały tu zespoły punkowe jak Po Prostu, rockowe jak Apteka czy Bielizna, było reggae w dobrym wydaniu jak Rocka’s Delight, zespoły grający w brytyjskim stylu, ale też łączące pop i funky jak Garden Party, Call System czy właśnie No Limits. Nie zapominajmy o ciekawej muzyce „pachnącej” piosenką aktorską, tworzonej przez Jowitę Cieślikiewicz i granej przez Oczi Cziorne.
W tamtych czasach poprzez kanały marynarskie dostawaliśmy na bieżąco, może z kilkudniowym opóźnieniem muzykę wydawaną na zachodzie. Stąd Trójmiasto było tak różnorodne muzycznie.
Poza tym dochodzi niezwykła atmosfera, o którą „zahaczyłem” z No Limits, którą tworzyli Magda Kunicka, Yach Paszkiewicz, świetny realizator dźwięku Adaś Toczko, pełen życzliwości Krzysiek Jarkowski, Wojtek i jego gdyńska Rock Buda na plaży czy nasze Modern Sound Studio. Były regularne coroczne dwie edycje festiwalu Nowa Scena tworzonego przez Waldka Rudzieckego, które pokazywały dorobek artystyczny Trójmiasta, ale też wykonawców z innych rejonów Polski.
Grałeś między innymi w No Limits i Leszczach. Która z tych kapel jest bliższa twojemu sercu?
Maciej Łyszkiewicz: Teraz postawiłeś mnie przed ciężkim wyborem… a tak na poważnie, to był również poważny romans z zespołem Łyczacza, a także świetna współpraca z Izą Kowalewską i jej efekt w postaci płyty „Iza & Latynoscy Brothers” z udziałem brazylijskich i kubańskich muzyków.
No Limits to była orkiestra, która w szczytowym momencie miała w składzie 15 osób. Przypomnę może, że w naszym składzie grała 5-osobowa sekcja dęta, perkusjonista, ale też niezwykle zdolny Marcin Iszora, grający na gitarze akustycznej. Dodajmy, że grał na trąbce i występował jako producent naszej drugiej płyty genialny Tomek Bonarowski. Zespół No Limits to były też dwie Anie na wokalach – Męczyńska i Bakun. Każda z nich o innej barwie głosu i o innej osobowości.
No Limits, co warto podkreślić był zespołem, który był prezentowany w brytyjskiej stacji MTV, ale też w audycjach Craiga Charlesa na antenie BBC 6 Music i w cenionej stacji Crooze FM, powstał też program dla niemieckiej telewizji o naszej twórczości.
No Limits to była orkiestra, która w szczytowym momencie miała w składzie 15 osób.

Leszcze to polska młodzież śpiewa polskie piosenki. Zespół, który stworzyłem z Maćkiem Bednarkiem, dwaj faceci po rozwodach, którzy zaplanowali muzyczną, słodką zemstę na tych „złych” kobietach, które nie doceniły naszej wyjątkowości… Na pierwszej naszej płycie „Wolne miasto dancing”, w moim odczuciu zdecydowanie najlepszej, śpiewało kilku wokalistów, których z Maćkiem zaprosiliśmy do współpracy. Był Larry OK Ugwu śpiewający o Irenie, byłem ja, była czarująca Agata Warda i Maciek Miecznikowski, który dopiero na drugim krążku stał się pierwszym wokalistą zespołu i zdecydował się, mimo wielu wątpliwości, by podjąć regularną pracę, jako Leszcz. Leszcze z założenia to był żart. Miał to być jednorazowy żart, ale potem okazało się, że moi koledzy z zespołu chcieli to kontynuować, ja zaś, mimo, że byłem liderem zespołu nie byłem zainteresowany dalszym działaniem choć atmosfera w kapeli była bardzo rozrywkowa. I to chyba jedyne podobieństwo Leszczy z No Limits.
The Q to trio instrumentalne czyli klawisz, bas, bębny a do tego, w zależności od okoliczności, różni muzycy i wokalistki – przyznaj, że to trochę nietypowe. Jak to więc było z tą ideą przyświecającą powstaniu The Q?
Maciej Łyszkiewicz: The Q to nasze, moje najmłodsze dziecko. Skład podstawowy tworzymy jako trio – bas, perkusja, klawisze/fortepian. Ułatwia nam to pracę, próby, przygotowywanie piosenek na nagrania lub też na potrzeby koncertów. To pierwszy zespół, w którym pracuję z tak profesjonalnie podchodzącymi do pracy ludźmi. Zero imprez, zero używek… jednym słowem nudy i dłużyzny… (śmiech). Dla mnie jest to szczególnie ważne, jako, że od 7 lat jestem trzeźwy i zamierzam kontynuować ten proces.
Ale ideą kluczową dla mnie było znalezienie muzyków, którzy będą wszechstronnie poruszać się po różnych stylistykach, pozbawionych muzycznych kompleksów. Jednocześnie muzyków inteligentnych, z którymi można poza próbami rozmawiać, nie ograniczając się tylko do ciągłego opowiadania o muzyce i sprzęcie. A inspiracje w postaci filmu, malarstwa, literatury, historii, ale też świata, który nas otacza są niezwykle ważne dla tworzenia muzyki.
Inspiracje w postaci filmu, malarstwa, literatury, historii, ale też świata, który nas otacza są niezwykle ważne dla tworzenia muzyki.
Muzyka w pewnym sensie jest powtarzalna i w dużych ilościach męcząca… My staramy się, by The Q było przez nasze rozliczne zainteresowania różnorodne, świeże i też inspirujące. Szczególnie, że każdy z nas, zarówno Maciej Warda na basie, jak Sławek Dumański – perkusista, jest inny i ma często zaskakujące fascynacje muzyczne. Gramy egoistycznie, by być szczęśliwymi ludźmi. A do tego dochodzi wspaniały skład wokalistek, które użyczyły nam swojego talentu i wrażliwości oraz instrumentalistów już legend takich jak Krzysiek „Puma” Piasecki na gitarze i Darek Herbasz na saksofonie.
Właśnie, przedstaw proszę muzyków, realizatorów i producentów, którzy stoją za powstaniem płyty „Zostań i bądź”.
Maciej Łyszkiewicz: Będzie to długa lista obecności. Płyta powstała w studiu Stacja Muzyka w Rumi, miejscu idealnym do tworzenia i rejestrowania muzyki. Fortepian, organy Hammonda, kilka świetnych gitar do wyboru, świetne piece dla muzyków. I nasz Sławek Dumański jako realizujący materiał muzyczny i producent odpowiadający za miks i za brzmienie tej płyty. Mega zdolny człowiek, perfekcjonista i perkusista. Na basie Maciek Warda, który zachwycił mnie kiedyś swoją grą w gdyńskim Blues Clubie i od tego momentu byłem zdeterminowany by nagrać z nim coś wyjątkowego. Podobnie jak ze Sławkiem.
Dodam, że jedna z piosenek została zarejestrowana w warszawskim Quality Studio. Tam też nagrywaliśmy wokal jedynej i niepowtarzalnej Uli Dudziak. Najmłodszej duchem osoby na tej płycie. Nagrywał nas w Quality Jeremiasz Hendzel, muzyk i facet ze świetnym uchem do muzyki.
Na naszej pierwszej płycie śpiewają oprócz Uli cztery zjawiskowe kobiety i wokalistki. Jedna z nich, Kasia Puma Piasecka, mieszka na południu Polski, zaś pozostałe związane są z Trójmiastem. Julita Zielińska, pełna energii i kreatywności śpiewa tytułową piosenkę „Zostań i bądź”, do której napisała również tekst. Kasia Golecka, chodząca wrażliwość, którą słychać w jej krystalicznym głosie, chociażby w pięknej balladzie „Jedno wiem na pewno”. Ona i Agnieszka Brenzak kończyły gdańską Akademię Muzyczną. Agnieszka śpiewa w niezwykle pozytywny sposób, bo jest taką właśnie osobą z którą praca jest wielką przyjemnością.

Do tego składu doszli dwaj mocno jazzujący muzycy. Legendarny gitarzysta Krzysiek „Puma” Piasecki, wizjoner muzyki, pełen pasji i życzliwości. Pasję do muzyki słychać w jego wychodzących poza schematy solówkach. Na saksofonie gra zaś mój serdeczny przyjaciel, z którym wiele razy miałem radość grać i nagrywać w przeszłości. Muzyk jazzowy, ale równie swobodnie, z wielkim wyczuciem potrafi zagrać soul, pop, blues. Mistrz Darek Herbasz.
Opowiedz o procesie powstawania tej interesującej płyty. Z opisów można wyczytać, że trwało to parę lat. Pandemia przeszkodziła?
Maciej Łyszkiewicz: Z jednej strony czas pandemii przedłużył pracę. Dodatkowo fakt, że na płycie śpiewa łącznie 5 osób również spowodował pewne opóźnienia. Każdy z nas i Sławek i my jako Maćki chcieliśmy, by ta płyta była jak najlepsza. Czyli dużo było dylematów, które wersje wokali czy solówek są najlepsze. Dodam, że zaczęliśmy nagrywanie kilka miesięcy przed pandemią. Nagraliśmy wszystkie podkłady w jednym studiu, a następnie uznaliśmy, że to nie jest brzmienie, o które nam chodzi. I postanowiliśmy nagrać piosenki, cały materiał ponownie. A właśnie zaczynała się pandemia… Samo jeżdżenie np. żeby nagrać utwór z Ulą był utrudnione. Obostrzenia związane z noclegami w hotelach… Problem zresztą dotykał wiele osób bardziej od nas. Trzeba zaakceptować to, czego nie możemy zmienić. Natomiast sam materiał ostatecznie nagrany został w Rumi w Stacji Muzyka w gościnnym miejscu, które stworzył Jarek Kozub. Spełniło to nasze oczekiwania w 100%.
Jak doszło do współpracy The Q z Urszulą Dudziak? Domyślam się, że to nie taka prosta sprawa namówić panią Ulę do wspólnych nagrań…
Maciej Łyszkiewicz: Z Ulą miałem przyjemność poznać się jeszcze w czasach Leszczy. Już beze mnie grali oni na Czackiego w warszawskiej Klubokawiarnii. Wśród widowni była właśnie Ula Dudziak, której bardzo spodobał się ten koncert, na którym grane były moje piosenki. W kolejnych latach prowadziłem koncerty konkursu Grand Prix Ladies Jazz, którego byłem zresztą pomysłodawcą. A członkinią jury co roku była właśnie Ula Dudziak. Przed występami i po nich mieliśmy sporo czasu na wspólne rozmowy, również o muzyce. Miałem wówczas okazję zagrać Uli kilka moich pomysłów, które następnie wysłałem jej na maila. Jakiś czas później, gdy zaczęliśmy pracę nad materiałem z The Q zdecydowaliśmy się na nagranie utworu z wokalizą w klimacie lat 70. I jedyną osobą, która mogła zaśpiewać temat, a potem „popłynąć” z improwizacją była właśnie ona – Ula Dudziak. Ku naszej radości od razu zgodziła się na zaśpiewanie z nami na płycie The Q.
Gdy zaczęliśmy pracę nad materiałem z The Q zdecydowaliśmy się na nagranie utworu z wokalizą w klimacie lat 70. I jedyną osobą, która mogła zaśpiewać temat, a potem „popłynąć” z improwizacją była właśnie ona – Ula Dudziak.

Idealne brzmienie zespołu to?
Maciej Łyszkiewicz: Moim ideałem było kiedyś bogactwo brzmienia. Skład z dużą sekcją dętą, taką jak w Earth, Wind & Fire czy u Michaela Jacksona na „Off the Wall”. Przyznam się, że nie umiem ograniczać się stylistyką, dlatego czuję się bardzo w tej kwestii no limits. Dodatkowo fascynujące w muzyce jest poznawanie świetnych ludzi. I tych, którzy z nami grają, ale też osoby, które pracują w studiu nagraniowym czy też przy koncertach. Wielu pasjonatów, pełnych życzliwości dla nas muzyków, cierpliwie znoszących nasze humory, dziwactwa. Sukces artysty, to przecież efekt pracy i managera i kierowcy busa, i oświetleniowca i akustyka, a także tych, którzy pracują przy odsłuchach, układają kable. Nikt nie może czuć się ważniejszy ani lepszy od innych.
Sukces artysty, to przecież efekt pracy i managera i kierowcy busa, i oświetleniowca i akustyka, a także tych, którzy pracują przy odsłuchach, układają kable. Nikt nie może czuć się ważniejszy ani lepszy od innych.
Jakie są plany na przyszłość zespołu The Q a także twoich innych muzycznych projektów?
Maciej Łyszkiewicz: Wydanie płyty, to idealny moment, żeby zacząć pracować nad drugą płytą The Q. Przypuszczam, że w przyszłości wyklaruje się skład z jedną wokalistką, a może z jednym wokalistą…? Pragnę jednak wszystkich uspokoić – na pewno ja nie będę śpiewał (śmiech) także jest szansa na sukces. W naszych planach kilka koncertów, m.in. w naszej rodzinnej Gdyni, ale też w Warszawie i w Krakowie. Zapewne więcej będzie nas słychać koncertowo w lecie, gdy zacznie się granie plenerowych imprez. Na co się bardzo cieszymy.

A gdybyś miał urodzić się w innym kraju ze względu na gatunek muzyki?
Maciej Łyszkiewicz: Mój wybór kraju, dodam, że ze względu na muzykę i styl życia ludzi, to Brazylia. Bossa nova to muzyka, której można słuchać zarówno, gdy za oknem jest zimno, a jeszcze lepiej gdy świeci słońce. A dodatkowo, jak powiedział mój kolega, znakomity gitarzysta Nelson Latif, nie prowadzą tam żadnych wojen, gdyż nikt nie będzie w takim upale siedział w czołgach. Poza tym bossa nova to akustyczne brzmienie, w którym słychać duszę każdego instrumentu.
Płyta zespołu The Q „Zostań i bądź” została wydana przez wydawnictwo Soliton.
Album można kupić pod adresem muzykacyfrowa.pl/collection/the-q.
Streaming jest dostępny z kolei pod linkiem bit.ly/3CiZWEI
The Q w Internecie: www.facebook.com/q.zespol/
zdjęcie główne: fot. Gabriela Kucz