„Gorzów Jazz Celebrations” to cykl koncertów (czy też nieograniczony czasowo festiwal) organizowanych przez gorzowski Jazz Club „Pod Filarami” i jego dyrektora Bogusława Dziekańskiego. Na przestrzeni lat, w jego ramach do Gorzowa Wielkopolskiego zawitało wiele światowych gwiazd reprezentujących różne oblicza jazzu. W kwietniu „miasto na siedmiu wzgórzach” odwiedziła Hiromi Uehara – japońska pianistka jazzowa, która wystąpiła w Filharmonii Gorzowskiej.
Chociaż jej kariera trwa już ponad dekadę (oczywiście na fortepianie gra o wiele dłużej), a na koncie ma szereg płyt zarówno solowych jak i nagranych z różnymi składami, to kupno któregoś z jej krążków w naszym kraju jest nie lada wyzwaniem. Z własnych obserwacji mogę stwierdzić, że jedynym albumem dostępnym normalnie na półkach sklepowych jest wspólna płyta z Chickiem Coreą (i to raczej z jego powodu). Do niedawna też można było jedynie pomarzyć o tym, aby zobaczyć artystkę w Polsce na żywo. W ubiegłym roku Hiromi pojawiła się u nas po raz pierwszy grając w Warszawie ze swoim trio. Tegoroczny występ w Gorzowie był z kolei jej pierwszym solowym koncertem w naszym kraju (w kwietniu zagrała jeszcze solo w Krakowie oraz z trio we Wrocławiu). Być może po tych występach, Polska trafi na stałe do jej kalendarza koncertowego…
Jak wspomniałem koncert odbył się w sali Filharmonii Gorzowskiej, do której zjechali miłośnicy jazzu jak i fani samej Hiromi nie tylko z kraju ale i zagranicy. Specjalnie na tą okazję sprowadzono też z Hamburga fortepian firmy Yamaha, gdyż właśnie na instrumentach tej marki gra Japonka.
W czasie niemal dwugodzinnego koncertu Hiromi dała wielki popis kunsztu i wirtuozerii, wykorzystując jednocześnie szeroki wachlarz środków wyrazu. Zaprezentowała niezwykłe wręcz opanowanie techniki, ale oczywiście także od strony muzycznej wszystko było na jak najwyższym poziomie. Sposób w jaki panowała nad zmianami tempa, dynamiki czy rozmaitymi technikami artykulacji niejednego z obecnych wprawiał nie tylko w zachwyt ale i zdumienie. To jak różne oblicza może mieć fortepian Hiromi pokazała wykorzystując nie tylko cały zakres klawiatury, ale także same struny (czy to tłumiąc je czy też grając bezpośrednio na nich). Usłyszeliśmy nawet namiastkę… klawesynu. Hiromi grała wręcz całym ciałem nie mogąc spokojnie usiedzieć przy klawiaturze, niekiedy pomrukując i nucąc sobie przy tym. Widać było, że sprawia jej to dużą radość, i ten niebywały entuzjazm artystki w pewnością udzielił się też wielu osobom zgromadzonym na widowni. Większość muzyki jaką usłyszeliśmy tego wieczoru to materiał z albumu „Place To Be” (ostatniej solowej płyty artystki, wydanej w roku 2009). To z tego krążka pochodziły m.in. takie kompozycje jak „Cape Cod Chips”, „BQE” (o tym, że do napisania tego utworu zainspirował Hiromi Nowy Jork dowiedzieliśmy się… po polsku), „Pachelbel’s Canon” (czyli wariacja na temat słynnego „Kanonu D-dur” Johanna Pachelbela) czy trzyczęściowa suita „Viva Vegas!”, na którą składają się kompozycje „Show City, Show Girls”, „Daytime In Las Vegas” oraz „The Gambler”. W programie koncertu znalazły się m.in. także utwory z płyty „Jazz in the Garden” nagranej przez Stanley Clarke Trio [S. Clarke/Hiromi/L. White] – „Sakura Sakura” (jazzowa interpretacja tradycyjnej japońskiej piosenki o kwitnących wiśniach) oraz – jako drugi (i ostatni) bis – „Under the Bridge” czyli jazzowy cover utworu formacji Red Hot Chili Peppers. Jako, że Hiromi łączy w swej muzyce różne style, także podczas tego koncertu obecne były i jazz i rock’n’roll, ragtime, rock, boogie i klasyka. Nie zabrakło też Gershwina, a oprócz wspomnianego RHCP znalazło się nawet miejsce dla… Deep Pruple.
Nie sposób pominąć w relacji spraw techniczno-organizacyjnych. Przed koncertem obawiałem się nieco czy Hiromi z fortepianem nie „zaginą” na scenie Filharmonii Gorzowskiej, ale widać organizatorzy też mieli podobne przemyślenia… Dzięki kotarom scena została zmniejszona optycznie i fizycznie. Chociaż w sali tej wielkości nie można mówić o takim kontakcie czy bliskości jak podczas koncertów klubowych (chociażby takich występ Hiromi w nowojorskim Blue Note, którego filmowy zapis recenzowaliśmy na naszych łamach), to siedząc w czwartym rzędzie nie można było na nic narzekać. Oczywiście osoby siedzące w ostatnich rzędach miały pewnie inne odczucia w tej kwestii… Świetnym posunięciem organizatorów było też wykorzystanie kamer i ustawienie ekranów, na których można było podziwiać artystkę z innej perspektywy niż tylko własnego krzesła. Szczególnie ciekawy był obraz z kamery skierowanej bezpośrednio na klawiaturę i ręce artystki. Warto też wspomnieć, że specjalnie z myślą o najmłodszych miłośnikach jazzu (wywodzących się zresztą z miejscowej Małej Akademii Jazzu) przed samą sceną ułożono dywan, z którego podziwiać mogli oni artystkę z najbliższej odległości.
Znając muzykę oraz sposób i technikę gry Hiromi z jej płyt, filmów dostępnych w Internecie czy też wspomnianego DVD wiedziałem czego można się spodziewać, ale jednak zobaczenie tego i usłyszenie bezpośrednio jest czymś zupełnie innym. Ciekawe jakie wrażenia miały osoby, dla których było to zupełnie pierwsze spotkanie z Hiromi… Artystka ujęła gorzowską publiczność tak swoją osobą jak i samą grą, były i kwiaty i owacje na stojąco, a pewnie i uczucie że szkoda że ta muzyczna uczta się już skończyła… Jeśli w przyszłości Hiromi znowu zawita do Polski to gorąco polecam każdemu aby skorzystał z okazji zobaczenia i usłyszenia tej artystki na żywo…
Tekst: Grzegorz Bartczak
Relacja ukazała się w numerze 5/2014 miesięcznika Muzyk.