• Muzyk
  • TopGuitar
  • TopBass
  • TopDrummer
NEWSLETTER
Muzyk.net
  • Newsy
    • Klawisze
    • Studio
    • Software
    • Gitara i Bas
    • Nagłośnienie
    • Mobilne
    • Perkusja
    • AudioVideo
    • Dęte
    • DJ
    • Smyczki
    • Oświetlenie
  • Wydarzenia/Muzycy
    • Wywiady
    • Sylwetki
    • Imprezy
    • Relacje
  • Testy
    TestyPokaż więcej
    Donner DC 87
    Donner DC 87 – test mikrofonu pojemnościowego
    2025-04-30
    ADAM Audio D3V
    ADAM Audio D3V – test monitorów odsłuchowych
    2025-03-29
    Novation Launchkey 61 MK4 (fot. Novation)
    Novation Launchkey 61 MK4 – test klawiatury sterującej
    2025-03-20
    Arturia KeyLab 61 mk3 (fot. Arturia)
    Arturia KeyLab 61 mk3 – test klawiatury sterującej
    2024-09-30
    ZOOM R4 MultiTrak
    ZOOM R4 MultiTrak – test rejestratora audio
    2024-05-31
  • Wideo
    WideoPokaż więcej
    Miley Cyrus „More to Lose” (mat. prasowe Sony Music Entertainment Poland)
    Miley Cyrus zaprezentowała singiel „More to Lose”
    2025-05-09
    Kali Uchis „Sincerely” (fot. Zach Apo-Tsang)
    Kali Uchis wydała album „Sincerely”
    2025-05-09
    „Thunderbolts*” (fot. Marvel Studios)
    „Thunderbolts*” – muzyka pod lupą
    2025-05-08
    Edyta Górniak „Dotyk” (fot. Pomaton EMI)
    30 lat albumu „Dotyk” Edyty Górniak
    2025-05-08
    Patrycja Markowska „Ślady” (mat. prasowe Warner Music Poland)
    Patrycja Markowska zaprezentowała utwór „Ślady”
    2025-05-08
  • Artykuły
    • Studyjna mapa Polski
    • Felietony
    • Auto dla muzyka
    • Wariacje na temat
    • Recenzje
  • Film
    • Muzyka pod lupą
    • Płyty DVD
  • Tygodnik
    TygodnikPokaż więcej
    Tygodnik 19/2025 (514)
    2025-05-06
    Tygodnik 18/2025 (513)
    2025-04-28
    Tygodnik 17/2025 (512)
    2025-04-22
    Tygodnik 16/2025 (511)
    2025-04-14
    Tygodnik 15/2025 (510)
    2025-04-08
  • Słownik
    • Terminy Gitarowe
    • Terminy Techniczne
Czytasz: Marek Kalbarczyk – wywiad
Udostępnij
Szukaj
Muzyk.netMuzyk.net
Font ResizerAa
  • Newsy
  • Wydarzenia/Muzycy
  • Testy
  • Wideo
  • Artykuły
  • Film
  • Tygodnik
  • Słownik
Szukaj
  • Newsy
    • Klawisze
    • Studio
    • Software
    • Gitara i Bas
    • Nagłośnienie
    • Mobilne
    • Perkusja
    • AudioVideo
    • Dęte
    • DJ
    • Smyczki
    • Oświetlenie
  • Wydarzenia/Muzycy
    • Wywiady
    • Sylwetki
    • Imprezy
    • Relacje
  • Testy
  • Wideo
  • Artykuły
    • Studyjna mapa Polski
    • Felietony
    • Auto dla muzyka
    • Wariacje na temat
    • Recenzje
  • Film
    • Muzyka pod lupą
    • Płyty DVD
  • Tygodnik
  • Słownik
    • Terminy Gitarowe
    • Terminy Techniczne
Obserwuj nas
© 2024 Muzyk. All Rights Reserved.
Wywiady

Marek Kalbarczyk – wywiad

Redakcja | Muzyk FCM
Redakcja | Muzyk FCM Opublikowano 2022-11-27
Udostępnij
Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego
Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego

Marek Kalbarczyk – Założyciel i wieloletni, społeczny Prezes „Fundacji Szansa dla Niewidomych” (obecnie Przewodniczący jej Rady Fundatorów), założyciel firmy tyfloinformatycznej Altix, twórca pierwszego na rynku polskiego syntezatora mowy, ale też publicysta, pisarz, muzyk; od kiedy zaczął pisać wiersze – z pewnością artysta i po prostu – człowiek wielkiego serca. W rozmowie dla magazynu muzyk.net, który przeprowadziła Marta Ratajczak, opowiada o niebywałych doświadczeniach i sukcesach, jakie osiągnął, działając w świecie nieprzystosowanym dla osób niewidomych oraz o tym, jak swoje życie poświęcił wielkiej pasji – by właśnie to odmienić.

Panie Marku, proszę opowiedzieć nam o innowacyjnym wynalazku, jaki stworzył Pan pod koniec lat 80., czyli pierwszym na świecie, udostępnionym na rynku syntezatorze polskiej mowy. Skąd taki pomysł, jak do tego doszło, jak wyglądał proces realizacji tego przedsięwzięcia?

Marek Kalbarczyk: Przede wszystkim powiem, że miałem ogromne szczęście, które wynikało z okoliczności, momentu, w którym się to wydarzyło, ale też szczęście związane z tym, jak się układa swoje własne życie i jak to życie układa się dzięki innym okolicznościom i ludziom. Nie jest to przecież tak, że człowiek sobie sam wszystko aranżuje. Wszystko to razem wzięte jest zupełnie niebywałe! Matka i ciotki opowiadały, że urodziłem się w czepku. Najpierw myślałem, że to jedynie „powiedzonko”, odpowiadające szczęśliwym przypadkom, które czy to mi, czy innym mogą się przytrafić; kiedyś jednak zrozumiałem, że one mówiły o autentycznej cieniutkiej błonce na główce, z którą się urodziłem. Ma ona jakoby moc chronienia przed niepowodzeniami. Utratę wzroku traktuje się jako okropne nieszczęście, więc jak to ostatecznie jest – chroni czy nie? Otóż, jeśli sądzić, że chroni, to braku widzenia nie należy traktować jako wielki pech. Ba, czy można tak uważać? Otóż można i właśnie ja tak mam. Nie widzę, narzekam na to, co prawda, ale z zupełnie nieprzewidzianej strony bardzo z tego nieszczęścia skorzystałem. Uważam, że właśnie dzięki temu spotkało mnie tyle dobrych rzeczy, poznałem tylu fascynujących ludzi i osiągnąłem tyle sukcesów, że trudno uważać inaczej.

Spis treści
Panie Marku, proszę opowiedzieć nam o innowacyjnym wynalazku, jaki stworzył Pan pod koniec lat 80., czyli pierwszym na świecie, udostępnionym na rynku syntezatorze polskiej mowy. Skąd taki pomysł, jak do tego doszło, jak wyglądał proces realizacji tego przedsięwzięcia?Mówimy o firmie Altix?Proszę opowiedzieć coś więcej o Fundacji Szansa dla Niewidomych.W tym wszystkim, co Pan tworzy, sporo jest też muzyki…?A proszę jeszcze opowiedzieć o miesięczniku Help – który jest wydawany zarówno w formie drukowanej i brajlowskiej, jak i cyfrowej, tak?Skoro jesteśmy przy książkach – z tego, co wiem, zaczął Pan publikować książki po roku 2000 i uzbierało się ich ponad 60 tytułów, tak?A skąd pomysł na tytuł książki – “Ich trzecie oko”? Czym ono jest?Zastanawiam się, czy dla osoby niewidomej istnieją lepsze bądź gorsze pod względem intuicyjności grania modele gitary? Albo struny?I tego Panu i nam, odbiorcom, życzę. Bardzo dziękuję za rozmowę, w imieniu własnym oraz Czytelników.

Mój syntezator mowy to długa historia – nie wziął się znikąd. Przeciwnie, był efektem splotu wielu wydarzeń. Po pierwsze, kiedy miałem sześć lat, chciałem być zawodowym muzykiem, co mi się ostatecznie nie udało – w sensie profesjonalnym. Udało mi się zostać jedynie muzykiem amatorem. Mając sześć lat, bardzo jednak o tym marzyłem; grałem na czym popadło – brzdąkałem, pukałem, pewnie nawet śpiewałem – cała rodzina wiedziała, że Marek będzie muzykiem. Ja tego naprawdę pragnąłem, jednak kiedy poszedłem na egzamin do nauczyciela w szkole dla niedowidzących uczniów w Warszawie, która mieściła się na rogu ulicy Górnośląskiej i Koźmińskiej, na warszawskim Powiślu, on dokonał oceny i zadecydował, że się nie nadaję. Kiedy zagrał jeden dźwięk na pianinie, powtórzyłem go, zagrał kolejny – powtórzyłem, podobnie dwudźwięki, ale przy trójdźwięku miałem problem z wychwyceniem, co to było, więc uznał, że zbyt mało potrafię. Znacznie później dowiedziałem się od mojego przyjaciela, wybitnego muzyka jazzowego Janusza Skowrona, tego od Stańki, Namysłowskiego, String Connection, że ten test był niewłaściwy, bo jak się weźmie takiego sześcioletniego dzieciaka, to on nawet nie powinien tego potrafić. To, że alikwoty się trochę mieszają znaczy, że trzeba najpierw pouczyć takiego chłopaka, poćwiczyć, a dopiero wtedy sprawdzić, co on słyszy. Jednakże nie poćwiczył, od razu przeprowadził test i według niego – nie nadawałem się. Nie uczęszczałem więc na lekcje muzyczne i nie zostałem profesjonalnym muzykiem.

Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego
Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego

Muzyka i jej brak ma tu ogromne znaczenie. Mimo, że nie zostałem profesjonalnym muzykiem, to np. niedawno, 20 października, podczas mojego spotkania autorskiego zostałem poproszony, by zagrać na gitarze i zagrałem “Schody do Nieba”, – oczywiście specyficznie, „po swojemu” – wyszło całkiem nieźle. Podobno bardzo się podobało. Wracając do pytania – muszę stwierdzić, że muzyka miała i nadal ma istotne znaczenie w całej sprawie, ale o tym jeszcze za chwilę.

Skoro nie mogłem być muzykiem, postanowiłem być matematykiem, co zgłosiłem mojej nauczycielce już w pierwszej klasie. Stwierdziłem, że ja na pewno będę matematykiem i tyle. Od urodzenia miałem zdolności matematyczne – tak samo jak i muzyczne. Przez lata bez problemu przychodziło mi mnożenie skomplikowanych liczb w pamięci czy zapamiętywanie dat czy danych historycznych bądź geograficznych, co teraz, przy komputerach i smartfonach jest raczej niepotrzebne. Kiedyś pamiętałem chyba kilkaset numerów telefonów.

- Advertisement -

W warszawskim liceum, gdzie na szczęście byłem najlepszym uczniem i mogłem wybrać sobie dowolne studia (wtedy taki uczeń nie musiał zdawać egzaminu), zastanawiałem się nad tą matematyką. Późniejszy mój przyjaciel, doktor Stanisław Jakubowski, niewidomy doktor informatyki, pracujący w Polskiej Akademii Nauk, powiedział mi: “Marku, słuchaj, matematyka jest interesująca, ale przyszłość zapewni Ci informatyka, która się teraz rodzi”. Był to rok 1975. Mówił, że po informatyce znajdę pracę, a po matematyce – nigdy nie wiadomo, co mi się uda osiągnąć. Posłuchałem go, był przecież moim idolem. Kilka lat później, nazwałem go ojcem polskiej tyfloinformatyki, czyli informatyki związanej z osobami niewidomymi. Poszedłem więc na informatykę, gdzie znowu byłem dobrym studentem. Po studiach szukałem pracy, właśnie jako informatyk. Mimo tych wcześniejszych zapowiedzi i nadziei, pracy szukałem przesadnie długo i mozolnie – trwało to około 3,5 roku! Mimo, że byłem jednym z najlepszych studentów na roku i posiadałem referencje od znakomitych naukowców, powszechnie znanych informatyków z profesorem Madejem na czele, moim promotorem i opiekunem – człowiekiem absolutnie cudownym; – mimo tych rekomendacji szukałem pracy i szukałem. Pomyślałem wtedy, że może jednak warto było zostać matematykiem. Co ma znaczenie – bo, mimo, że nie wybrałem matematyki, ciągle do niej lgnąłem, pewnie głównie dlatego, że bardzo męczyłem się przy komputerach.

Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego
Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego

Gdy studiowałem (od roku 1976), nie było personalnych komputerów. Komputer dostępny dla naukowców i studentów mojego wydziału (Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW) był w Świerku. Tam stworzono instytut PAN-owski. Był tam i reaktor jądrowy i system komputerowy, który się nazywał po rosyjsku RIAD, ze skradzioną licencją/ kopią bodaj IMB 370. Nie było dostępu do komputera takiego, jakie mamy dzisiaj – klawiaturka, monitorek i można działać wygodnie i przyjemnie. Wtedy wyglądało to tak: W Pałacu Kultury i Nauki, gdzie mieścił się mój wydział, znajdował się terminal połączony z komputerem RIAD. Chodziło się tam z kartami perforowanymi, na których pisało się własne programy – jedna karta to jedna linijka programu. Pisało się je na specjalnych maszynach perforujących karty. Maszyna dziurkowała karty, które wkładało się do czytnika i przesyłało do Świerka. Wyniki przychodziły nie za 5 minut, ale na przykład po pięciu godzinach – różnie z tym bywało. Puszczaliśmy więc te programy na przykład o 18:40 i czekaliśmy na wyniki np. do 00:20. W tym czasie chodziliśmy po Pałacu, po jego siódmym czy ósmym piętrze. Rozmawialiśmy – żeby tylko nie spać. Było to fajne, ale do czasu. Przychodził w końcu wynik i okazywało się że wśród np. 618 kart, na karcie 28. była jakaś literówka, co oznaczało, że trzeba tę kartę wymienić i znowu te ponad 600 kart włożyć do terminala i czekać np. do czwartej rano. Często wracałem do domu o 7 rano, robiłem drzemkę, a na 09-10 musiałem znowu być w Pałacu Kultury.

Ostatecznie źle się to skończyło. W stanie wojennym przeżyłem kompletne załamanie psycho-fizyczne. Były to czasy, kiedy byłem bardzo zaangażowany w walkę Solidarności. Jeździłem z gitarą do dziewcząt i chłopców strajkujących w warszawskich uczelniach. W stanie wojennym pojawiły się olbrzymie nerwy związane z tymi wydarzeniami, dziewczynami i chłopakami, którzy strajkowali – co się z nimi stało, czy zostali internowani, uwięzieni, czy przeżyli. Wszystko to spowodowało opóźnienie ukończenia studiów. Właściwie, przez to załamanie, przez jakiś czas przestałem się zajmować moją dziedziną, studiowaniem, działaniem – wszystkim. Wróciłem dopiero wtedy, kiedy zorientowałem się, że kończy się czas na napisanie pracy magisterskiej. Byłem już wtedy po ślubie, zrobił się rok 1984. Była to dla mnie tragedia – do roku 1980 byłem jednym z najlepszych studentów, a potem to wszystko się rozpadło. Na pewno jednym z czynników było wymęczenie. Noce spędzane nie w łóżku, za mało snu, za dużo pracy. Oprócz tego, że studiowałem, byłem Przewodniczącym Ruchu Młodzieżowego Niewidomych. Organizowałem spotkania rehabilitacyjne, wyjazdy – różne działania przeznaczone dla osób niewidomych. Chcieliśmy być razem, wyjeżdżać, uczyć się, mieć dostęp do podręczników. Niewidomi wtedy w ogóle ich nie posiadali. Na studiach nie miałem więc żadnego podręcznika. Na szczęście miałem za to cudowną przyjaciółkę, aktualnie profesor z UKSW – Annę Lemańską, która kończyła matematykę. Czytała mi podręczniki, książki, wykłady. Przyjaciele dawali mi swoje notatki, Ania je czytała, a ja przepisywałem na brajlowskiej maszynie. Pracy miałem naprawdę tyle, że jest to absolutnie nie do opisania i teraz nawet nie wiem, jak mi się to w ogóle udawało. Generalnie, do tej pory mam bardzo pracowity tryb życia, bardzo czasochłonny, na studiach przeszedłem taką szkołę, że byłem przyzwyczajony do pracy nawet przez 14 godzin dziennie. Teraz, kiedy czasami pracuję ponad 10 godzin dziennie, jest to dla mnie pewnego rodzaju normą. Jestem przyzwyczajony do dużych wysiłków. Tak na marginesie, mówi się, że niewidomy żyje dwa lata w jednym roku: wysiłek energetyczny, emocjonalny, psychiczny i fizyczny jest podwójny.

Jako młody gość byłem podstawowym dostarczycielem zakupów dla rodziny. W tamtym okresie tak bardzo brakowało w sklepach wszystkiego, że chyba tylko ja miałem szansę coś kupić. Moja mama była bardzo słabo widząca, a potem niewidoma, ojciec nie robił zakupów – głównie zarabiał na rodzinę, więc to właśnie ja tym się zajmowałem. Bardzo to zresztą lubiłem – jako niewidomy, wiedziałem jak to wykonywać. A robi się to po prostu grzecznie. Spotykałem niewidomych, którzy robili to inaczej – pchali się, że tak powiem, a tak nie wolno. To zawsze musi polegać na społecznym przyzwoleniu i pomocy. Duża kolejka, wszyscy ludzie zmęczeni brakiem towarów i panującą i szalejącą komuną, więc nie można pchać się, tylko zdać na innych.

Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego
Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego

Wracając do pracy magisterskiej – obudziłem się, że muszę to zrobić, ale też, że nie do pomyślenia jest napisać typową dla tego wydziału pracę z programem komputerowym jako głównym elementem. W tej sytuacji właśnie – wróciłem do matematyki. Pomyślałem, że jedyne sensowne rozwiązanie to poproszenie promotora, doktora Banachowskiego, o temat teoretyczny, czyli z dziedziny informatyki matematycznej, względnie zastosowań matematyki w informatyce. Dostałem właśnie taki temat – odwzorowania pomiędzy strukturami danych i ich koszty. Na początku rozbudziłem się intelektualnie, jednak szybko połapałem się, że to jest zbyt trudne i mi się nie uda. Miesiącami zamartwiałem się i nic mi nie wychodziło, aż pojechałem do promotora z tym co udało mi się zrobić, a on powiedział: “Proszę Pana, przecież to co Pan ma, wystarczy, – niech już Pan skończy te studia”. Jednak, kiedy zapytałem na jaki stopień bym zasłużył, powiedział, że na trójkę. Tylko tak: ja, pracowity, jeden z najlepszych studentów z mojego roku, zawsze byłem prymusem i miałem zakończyć edukację na tak niskim poziomie? Mama zawsze była taka dumna, że niewidomy Mareczek taki jest zdolny. I, kiedy czas oddania pracy już się kończył, tak mi się zrobiło żal, że coś się nagle we mnie obudziło. Przypomniałem sobie dzieciństwo – jak chciałem być muzykiem a zostałem jedynie amatorem, tę matematykę, jak miałem pracować w tej dziedzinie, informatykę i studia, gdzie poszedłem żeby szybciej znaleźć pracę i tak to mnie zmobilizowało, że zacząłem „malować” struktury danych na ścianie naszego przedpokoju. Zacząłem to sobie jakoś wyobrażać, a wyobraźnię przestrzenną posiadam akurat niebywałą. Mam też naprawdę dobrą pamięć wzrokową – i nawet geometryczną. Tak, nagle wpadłem na pomysł rozwiązujący problem kosztów przekształceń danych strukturalnych. Takim typowym przykładem w tej dziedzinie jest drzewo genealogiczne. Komputer lubi mieć pamięć operacyjną charakteru tablicowego, macierzowego, gdzie mamy wiersze i kolumny. Jak jednak w tej tablicowej pamięci zapisać drzewko genealogiczne? Przecież ten lewy górny róg w tabeli ma tylko dwóch potomków: ten na prawo i ten w dół. Tylko dwóch! A ten następny – znowu tylko dwóch. A co będzie, jeśli w drzewku jakiś król miał pięcioro dzieci? Między dziadkiem i wnukiem jest odległość dwa. Jeśli ten król miał pięcioro dzieci, a każde z nich miało po pięcioro swoich, to król ma 25 wnuków. Tego nie da się zapisać w odległości 2 odcinków. Stąd też powstaje problem, jak te struktury się w siebie przekształcają i jakie ponosi się koszty dostępu do kolejnych pokoleń. I, udało mi się sformułować twierdzenie, które mówi o kosztach przekształceń dowolnych struktur. Sprowadziłem to do szeregów Fouriera, które oblicza się całkami.

- Advertisement -

Ta praca była całkowicie matematyczna. To jest największe moje dzieło, chyba większe od moich „książeczek” i wszystkiego pozostałego. Teraz mój najmłodszy syn, wyraźnie niedowidzący, studiuje na tym samym wydziale i dogadaliśmy się , że jak będzie miał czas i kiedy już będzie umiał, przeczyta mi tę pracę, bym sprawdził, czy ona naprawdę była tak dobra. Jednakże, mimo tych osiągnięć, o których opowiadam i rekomendacji, szukałem pracy 3,5 roku! Znalazłem ją dopiero, kiedy wybuchła elektrownia jądrowa w Czarnobylu, 2 maja 1986 roku. Było to w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej – zostałem tam programistą. Wcześniej otrzymałem propozycję od Profesora Madeja. Miałem zostać asystentem na moim wydziale, prowadzić zajęcia dla studentów i szykować się do doktoratu. Moja praca magisterska została przez Pana doktora Banacha, jak i przez profesora Madeja oceniona jako materiał na dobrą pracę doktorską. Nie podjąłem się tego zawodowego wyzwania, ponieważ byłem kompletnie wymęczony – a szkoda.

Podczas pracy w Instytucie dotknąłem problemu z komputerami – wtedy były już PC – bardziej normalne, z przystępniejszym od tego ze Świerka terminalem. Stworzyłem tam program o stanie wód w Polsce. Nie byłem tam jednak dobrym pracownikiem. Myślałem raczej o tym, że komputer to dla niewidomego nieprzyjazne narzędzie. Pomagała mi żona i inni pracownicy, bo przecież nie widziałem tego, co było wyświetlane na ekranie.

Od tego roku, 1987, poszukiwałem rozwiązania moich kłopotów – jakiegoś syntezatora mowy. Istniały już na Zachodzie, ale mówiły po angielsku, niemiecku… Dostałem na wypożyczenie komputer od Pani Zofii Morawskiej z Lasek, z Ośrodka dla Niewidomych. Prosty komputerek, ale miał taką zaletę, że na jego wyposażeniu był jako taki syntezatorek mowy – niestety mówiący tylko po angielsku. Próbowałem tym sobie pomagać, ale wciąż bardzo intensywnie szukałem rozwiązania, jak sprawić, żeby ten syntezator mówił po polsku. No i znalazłem cudownego elektronika, z którym później bardzo się zaprzyjaźniłem. Poznałem go w 1987 roku, a w 1988 już razem pracowaliśmy. To był Jan Grębecki, który był serwisantem elektronicznych syntezatorów muzycznych. Znał się np. z Maciejem Zębatym, Sewerynem Krajewskim, innymi rockmanami i jazzmanami. Serwisował Yamahy i Rolandy. Był to czas, kiedy zaczął właśnie bawić się komputerami. Miał mikrofon i nagrywał rozmaite dźwięki. Zapytałem, czy nagra głoski/fonemy, które połączę w słowa i syntezator będzie mi je czytał. Najpierw podchodził do tego niechętnie, ale w końcu zrobił mi prezent. Nagrał dźwięki nazw klawiszy. Kiedy wcisnęło się “a”, głośniczek mówił “a”, albo “z”, mówił “zet”. Bardzo się cieszył z tej zabawy, a ja powiedziałem: “Panie Janie, to co Pan zrobił, nie wystarczy. Niech Pan nagra to co napiszę w liście fonemów, dzięki czemu zrobię syntezator mowy”. No i w roku 88, w lutym, Jan Grębecki wziął ode mnie listę słów i nagrał je na zasadach, które sobie opracowaliśmy – kompletnie po amatorsku, ale bardzo skutecznie. Dałem listę słów, w których znajdowały się wszystkie głoski, potrzebne do syntezy mowy. A więc na przykład, była “gitara”, “gra”, gdzie jest miękkie i twarde “g”, słowo “koń” i “panika”, bo uznałem, że są tam inne “ń”. Dałem słowo “kieszeń” i słowo “kra”. To wszystko było dosyć mocno amatorskie, ale warte zachodu. Dostałem te fonemy i napisałem algorytm mowy, uwzględniający słowa wyjątkowe oraz algorytm czytania liczb arabskich i rzymskich, i, co najbardziej mnie cieszyło, algorytm intonacyjny, w którym analizowałem rodzaj zdania i słowa, z których się ono składa. Kropka – „idziemy” w dół, znak zapytania – w górę, wątpliwość, myślnik, „idziemy” poziomo – mówimy o tzw. tonie krtaniowym. Stworzyłem to w zależności od długości słów, ich liczby i akcentów. Zaproponowałem algorytm akcentowania; do tej pory wiele osób używa tej syntezy mowy. Jestem muzykiem i Jan był muzykiem, toteż robiliśmy to na słuch, a mieliśmy dobry. Intonacja i inne kwestie szły nam naprawdę łatwo i pracowaliśmy z wielką przyjemnością. Jan Grębecki nie był przekonany, czy to ma sens, bo według niego była to zbyt prymitywna robota, ale powiedziałem: “Janie, nie chodzi o pracę naukową, tylko o dosyć zwyczajną. Staszek Jakubowski też to będzie miał do swojego komputera itd. Co z tego, że będzie to proste czy nawet prymitywne?”

Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego
Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego

Wracając do muzyki: To właśnie ona przekonała Jana do wykonania tego zadania dla nas, niewidomych. Kiedyś do niego pojechałem przekonywać, żeby tworzył ze mną syntezę mowy. Opierał się, ponieważ był perfekcjonistą i uważał, że nie powinien robić takiej amatorszczyzny. Ja go z kolei przekonywałem, że chodzi o pożytek dla niewidomych. Kiedy już tam byłem i przypadkiem zahaczyłem ramieniem o gitarę powieszoną na gwoździu wbitym w ścianę szafy, przeprosiłem i jak zawsze, natykając się na instrument, zapytałem, czy mogę zobaczyć co to jest, jaka to gitara. Pozwolił. Zdjąłem ją, usiadłem na krześle obok i zabrzdąkałem bluesa. On przerwał robotę przy komputerze, spojrzał na mnie (niewidomy wyczuwa, że ktoś na niego patrzy) i powiedział: “Ale Pan fajnie gra”. Zagrałem tego bluesa, pewnie w jakimś e-dur, pewnie po hendrixowsku, bo w liceum, kiedy miałem rockowy zespół (zresztą, jazzowy też, ale pod kierownictwem Janusza Skowrona), graliśmy „Foxy Lady” albo “Voodoo Child”. Jan zgodził się nagrać wskazane przeze mnie słowa i dźwięki. Tak muzykowanie doprowadziło mnie do udźwiękowienia komputera – najpierw tylko mojego, zaraz potem Staszka i Igora, później natomiast – tysięcy niewidomych w całym kraju. W lutym 1988 była pierwsza próbka syntezy, a w marcu już program mówiący! Wzięliśmy udział w konkursie ofert i zdobyliśmy dofinansowanie. We wrześniu 1988 prezentowaliśmy syntezę Paniom z USA, które dofinansowały tę pracę. Były zachwycone. W listopadzie z kolei wzięliśmy udział w audycji „Radio – Komputer”. Później zabrano nam syntezę, ponieważ była sfinansowana przez fundację, organizującą tamten konkurs. Ja miałem tę syntezę na komputerze i nie można było mi jej odebrać, ponieważ był to software. Inni niewidomi tego jednak nie mieli, ponieważ nie mogliśmy jej swobodnie kopiować. Wreszcie stworzyłem z przyjaciółmi firmę komputerową tyfloinformatyczną, czyli stosującą informatykę do celów rehabilitacji i dokształcania niewidomych.

Mówimy o firmie Altix?

Marek Kalbarczyk: Tak. Stworzyłem Altix po to, by „wyciągnąć” umową o współpracy ten nasz syntezator. Zrobiliśmy dla niego specjalną wtyczkę, przetwornik cyfrowo-analogowy, dzięki czemu syntezator świetnie udźwiękawiał komputer. Wszystkim się to podobało i Altix sprzedał tysiące licencji.

Tworząc firmę wpłaciłem na jej rzecz jedynie 10 złotych i powiedziałem, że jeśli zarobimy, to się z tym moim środowiskiem podzielimy. Dwa lata później, po stworzeniu pokaźnego zbioru programów mówiących (mówiące szachy, poker, baza danych, kalkulator itd.) już trochę zarobiłem. 10 stycznia 1992 roku otworzyłem więc Fundację.

Proszę opowiedzieć coś więcej o Fundacji Szansa dla Niewidomych.

Marek Kalbarczyk: Pierwotnie nazywała się „Fundacja Unia Pomocy Niepełnosprawnym Szansa”, potem skoncentrowaliśmy się na działaniu dla niewidomych, stąd dotychczasowa nazwa „Fundacja Szansa dla Niewidomych”. Niedawno podjęliśmy decyzję, że będzie ona pomagała niewidomym w sensie integracyjnym, włączającym i mamy nową nazwę: Fundacja Szansa – Jesteśmy Razem”. Fundacja przez kilkanaście lat nie ponosiła żadnych kosztów – nie było etatów, najmu itd. Tam, gdzie było to konieczne, utrzymywał ją mój Altix. Pracowaliśmy z pomocą wolontariuszy, ja byłem prezesem – wolontariuszem, za co dostałem miłe wyróżnienie, odznaczenie od Prezydenta RP.

Altix powstał jako firma non-profit; od samego początku, i tak jest do dzisiaj, Altix nie jest nastawiony na zysk. Nie dlatego, że nie lubimy pieniędzy – bo lubimy, ale cel główny to dawać pracę niewidomym. Skoro ja szukałem pracy przez 3,5 roku i to z tak mocnymi rekomendacjami, to jakie szanse mają inni niewidomi? Zatrudniamy dużo osób z dysfunkcją wzroku i działamy tak przez całą naszą historię. Jeszcze większym sukcesem Altixu jest to, że dzięki naszej syntezie mowy i wielu innym naszym pracom, mnóstwo niewidomych znalazło pracę. W samej fundacji ⅔ personelu (a pracuje tu około 56 osób) to osoby z niepełnosprawnością wzroku. To też pokłosie Altixowej „roboty”. Zarabiać mieliśmy jedynie jakby przy okazji.

Kiedy byłem uczniem podstawówki, moja mama, też prawie niewidoma, nie mogła kupić kiełbasy, nawet zwyczajnej. Nie było nas na nią stać – to dlatego tutaj naprawdę nie ma żadnego „parcia na kasę”. Pochodzę z biednej rodziny i jestem z tego dumny. Opisałem to w książce “Ich trzecie oko”. Losy jej bohaterów przypominają konkretne osoby. Nie są to biografie, ale obok scen fikcyjnych są i autentyczne. Mama Eryka, głównego bohatera, to moja matka; są tam sceny z jej życia. Straciła ojca w Powstaniu Warszawskim. Zamordowano dziadka i spalono ich kamienicę. Babcia i mama nie miały nic. Wygoniono je z domu i marszem skierowano na Pruszków. Opisywał to profesor Władysław Bartoszewski. Zostały z jednym małym tobołkiem. Nie miały pieniędzy, straciły wszystko. Mieszkanie, meble, oszczędności, pieniądze – wszystko przepadło. Wyszli wygonieni przez Niemców i Własowców z domu: babcia, mama, najstarszy brat i dziadek. Pierwszy przystanek od ulicy Leszno był na Woli pod kościołem – kobiety i mężczyźni zostali rozdzieleni. Niemcy wraz z pomocą rosyjsko – ukraińską o świcie rozstrzelali wszystkich facetów, w tym dziadka i stryjka. Mama z babcią, nie wiedząc co ich czeka, uciekły z tego transportu. Nie miały gdzie mieszkać. Mama najpierw wyjechała na Opolszczyznę, a po powrocie załatwiła małe mieszkanko, co też opisuję tamtej książce. Nie było tam toalety, kuchni – nic, było jedno pomieszczenie na wszystko. Ja, jako mały chłopiec, musiałem chodzić do toalety w podwórku. Pewnie dlatego, przyzwyczajony do skromnych warunków, nie miałem „parcia” na pieniądze. Nie mam po prostu takiej funkcjonalności w mózgu. Zawsze opowiadam przyjaciołom, że kiedy ma się takie podejście, one i tak mogą przyjść.

Założyłem tę firmę, która nadal działa na zasadzie non-profit. Jako udziałowcy, nie bierzemy dywidend, czyli tej części zysków, którą pobiera się korzystając z pracy firmy. Po prostu, bardzo nam zależy na rozwoju tej dziedziny. Pracują tu niewidomi i niedowidzący, którzy muszą mieć coraz bardziej nowoczesne stanowiska pracy: systemy komputerowe, brajlowskie monitory, które przecież nie są tanie, syntezę mowy, powiększalniki obrazu, specjalistyczne oprogramowanie, również samochody do dyspozycji. Po prostu chcemy, żeby ta firma i tak samo fundacja były odpowiednio oprzyrządowane. Przez wiele lat wygrywałem prawie wszystkie przetargi w tej dziedzinie – nasza firma była tańsza od innych. Bierze się to z tego, że pracując do nocy zarówno w fundacji jak i Altixie, moje wynagrodzenie jest takie, by starczało na podstawowe potrzeby. A jeśli to co robię, moja praca, książki czy inne dzieła są tak cenione i tak tanie zarazem, łatwiej jest wygrywać w przetargach. Dzięki temu firma mogła się rozwijać. Najpierw wprowadziliśmy na rynek syntezator mowy, mówiące programy, potem brajlowskie monitory. Wdrożyliśmy skanowanie dokumentów i rozpoznawanie druku, wreszcie przekazywanie wiadomości, potem opanowaliśmy internet. Stworzyliśmy drukarnię brajlowską, wydającą książki w brajlu, później natomiast – transparentne, czyli z naniesieniem wypukłego brajla na zwykły druk. Dzięki temu książkę czyta zarówno osoba niewidoma, jak i widząca, np. synek i jego mama. Potem stworzyliśmy w Altixie dział tyflograficzny, który – czy to w plastiku, czy na papierze – uwypukla rysunki. Ta tyflografika dotyczy też moich książek. Wydałem kilkanaście przewodników turystycznych i krajoznawczych o poszczególnych regionach Polski. Są tam wypukłe ryciny i niewidomy może obejrzeć jak wyglądają różne nasze zabytki.

Ja, nawet gdybym nie był niewidomym i tak fascynowałbym się tą dziedziną. Udostępnianie informacji ludziom, którzy jej nie widzą, jest fascynujące! Wymyśliliśmy wiele systemów udźwiękowionych, jak Your Way – system czujników i urządzeń, które komunikują się ze smartfonami. Niewidomy wie, gdzie ma iść, co jest przed nim, jaki obiekt mija. Wymyśliłem razem z synem i Januszem Mirowskim multimedialne terminale informacyjne – plastykowe czy metalowe, z planem budynku czy otoczenia, które komunikują się ze smartfonami. Można dotykać pola związane z poszczególnymi obiektami i słuchać, co urządzenie mówi na ich temat. Mogą być one wykorzystywane np. do zaprezentowania mapy świata. Stworzyłem taką mapę, którą można obejrzeć w naszej siedzibie. Jest tam też wypukły globus, który po zbliżeniu palca np. do Francji, poinformuje o jej stolicy, największych rzekach, górach, językach urzędowych, narodowościach i podziale administracyjnym. Wszystko to jest tak fascynujące, że chce mi się pracować do północy.

W tym wszystkim, co Pan tworzy, sporo jest też muzyki…?

Marek Kalbarczyk: Tak, jest w tym sporo muzyki, bo grywam również koncerty – po amatorsku ale bez żenady. Lubię wypowiadać się muzycznie i uważam, że jest to ważne dla każdego kto potrafi, żeby wziąć do rąk na przykład gitarę, skrzypce, czy zasiąść przed pianinem i na sposób niewerbalny przekazywać słuchaczom swoje emocje. Żeby, tak jak się mówi o świecie, o sobie – po prostu, móc to zagrać. Jest to niezwykle istotne dla niewidomych. Bez muzyki – ciężko jest dać sobie radę.

Czyli ta muzyka, matematyka, informatyka, te wynalazki – to szczęście, że w różnych pomysłach i rozwiązaniach byłem pierwszy. Do tego – działalność społeczna – możliwość spotkań i szkoleń, wymiana doświadczeń. Sprowadza się to do ważnej rzeczy – że ludzie potrzebują społecznych kontaktów – muszą słuchać, zwierzać się, radzić. Organizujemy w Fundacji rehabilitację i spotkania, m.in. wielkie spotkanie tego środowiska – Konferencję dla Niewidomych, Niedowidzących i ich bliskich – REHA For The Blind In Poland. Jest ona naprawdę absolutnym wyjątkiem w skali światowej. Przyjeżdżają do nas goście z całej Polski i zagranicy – niektórzy załamani, inni zadowoleni, że mimo braku wzroku, różnych trudności, jest dobrze! To wszystko jest tak wciągające, że na inne rzeczy brakuje mi czasu. Tak zajmujące, że rodzina, głównie żona narzekają na mój brak czasu dla innych czynności. Zaraża to moich współpracowników. Lecz, co za tym idzie – skoro mamy wiele sukcesów, to mamy też wrogów i krytyków. Jeśli jesteś facetem, niewidomym, zakładasz fundację która pozyskuje jakieś pieniądze – można zazdrościć.

A proszę jeszcze opowiedzieć o miesięczniku Help – który jest wydawany zarówno w formie drukowanej i brajlowskiej, jak i cyfrowej, tak?

Marek Kalbarczyk: Tak, HELP powstał w 1992 roku, czyli na samym początku działalności firmy i fundacji. To jedno z najważniejszych moich dzieł. Najpierw przygotowywał go Altix, potem przejęła to fundacja – tak czy inaczej redaktorem naczelnym byłem ja. “HELP – Jesteśmy Razem”, jest wydawany w czarnym druku na 56 stronach – jest tam dużo grafiki. Wydajemy go również w brajlu i kolportujemy w całym kraju, również w wersji audio. Celem miesięcznika jest i owszem, pisanie dla niewidomych, lecz chyba jeszcze ważniejsze jest opisywanie naszego świata, świata dźwięku i dotyku, osobom widzącym. Pokazujemy, na czym polega to nasze niewidome życie, nasze radzenie sobie z brakiem wzroku. Taki, zresztą, charakter mają też moje książki. HELP mówi o życiu naszego środowiska i o wydarzeniach, które mają tu miejsce. Przekazujemy informacje związane z życiem społecznym, politycznym, kulturalnym, które nie są co prawda dedykowane stricte niewidomym, ale które w jakiś sposób również nas dotyczą. Nie jesteśmy oderwani od rzeczywistości. Jeśli gramy na Mistrzostwach Świata w siatkówce, to mimo, że jest to dyscyplina sportu dla ludzi widzących, my także słuchamy relacji w radio czy TV. Wszystko, co dotyczy wszystkich innych, dotyczy i nas.

Skoro jesteśmy przy książkach – z tego, co wiem, zaczął Pan publikować książki po roku 2000 i uzbierało się ich ponad 60 tytułów, tak?

Marek Kalbarczyk: Połowa z nich to – nie ma o czym mówić, ponieważ są to proste prace. Druga połowa to jednak naprawdę istotne książki, np. “Ich trzecie oko”, która była omawiana właśnie dwa dni temu w Kielcach, gdzie dziewczyny, współpracowniczki z fundacji, zorganizowały autorskie spotkanie, na którym przeżyłem coś niesamowitego. Ja raczej nie uważam się za pisarza czy poetę, choć pewnie już nim jestem. “Ich trzecie oko” to moja pierwsza książka całkowicie beletrystyczna – ma ona 524 strony. W drugim jej wydaniu umieściłem kilkanaście wierszy, które są bardzo istotne dla mojej twórczości. Lepsze czy gorsze – jednak są to rzetelne poetyckie próby. No więc, współpracowniczki zorganizowały spotkanie, podczas którego 10 wybitnych osób czytało fragmenty z mojej książki. Pośród nich byli aktorzy, ktoś ze sławnych postaci kabaretu. Byli muzycy, politycy. Siedziałem na scenie kompletnie skruszony, bo, jak się nie jest zarozumialcem, to taka sytuacja jest trudna: ludzie wybitni czytają moje teksty, wszyscy są wzruszeni i zasłuchani. Odczytywane teksty rzeczywiście są delikatne. Książka opisuje trudną rzecz – jak bohaterowie tracili wzrok, jak przeżywali tę stratę, kiedy najpierw wpadali w depresję. Książka jest jednak optymistyczna, ponieważ wszyscy oni wyszli na prostą i osiągnęli sukces. Opierałem się na historiach pierwowzorów moich bohaterów. Nie są to biografie, ale jednak – ja wiem dokładnie która postać jest kim. Jeden z bohaterów przypomina mnie i sceny z mojego życia, jak choćby historia o mojej mamie.

Książka jest też muzyczna. Stworzyłem tam kilka klamer, gdzie coś inicjuję na samym początku i domykam na końcu zataczając w pewnym sensie mistyczne koło. Po zakończeniu, wypadałoby wrócić do początku opowieści, by zrozumieć zamysł tych klamer. Jedna z nich dotyczy utworu Led Zeppelin, kompozycji Page’a a tekstu Planta – “Schody do Nieba”. Gram to, od kiedy nauczyłem się grać na gitarze. Podczas wspomnianego spotkania w Kielcach również to zagrałem – nie najgorzej, po amatorsku, ale na wystarczająco dobrym poziomie. Tekst “Schodów do Nieba” przetłumaczył Wojciech Mann, ale czegoś mi tam brakowało. Pomyślałem, że stworzę swój własny wiersz na podstawie tego tekstu – nie, żeby go całego odwrócić do góry nogami, ale jednak zmieniłem akcenty. Tekst Planta jest napisany z dużą wyobraźnią, opowiada o pustej panience, której wydaje się, że przez to, że jest taka piękna i zdolna, może osiągnąć wszystko, czego tylko zapragnie. Wreszcie jednak dochodzi do mądrej refleksji, osiąga cel i po schodach trafia do nieba. Ja napisałem coś nieco innego – jest tu też wprawdzie pusta panienka, ale jej nauka i dojście po schodach do nieba polega na zrozumieniu natury świata, natury chrześcijańskiej – ukochanie bliźniego jak siebie samego, działanie na rzecz dobra dla innych. Schody do nieba, to pokonywanie kolejnych trudności, kolejnych życiowych wyzwań i – kiedy człowiek przestaje już być taki pusty, że ma przekonanie, iż wszystko jest dla niego dostępne, zaczyna pojmować swoje obowiązki i to, że całe życie jest nakierowane na działanie dla innych ludzi.

Moja książka „Ich trzecie oko” ukazuje tragedię, a potem zdobywanie i osiąganie sukcesu. To specyficzna klamra zapięta wokół tego utworu.

Druga klamra jest jeszcze bardziej emocjonalna. Bohaterowie tracą wzrok, a potem jednak wszystko im się udaje – zdobywają przyjaciół, poznają swoje kobiety: Eryk poznaje Agnieszkę, Janusz – Jagodę.

Z trzecią, romantyczną klamrą, związane są wiersze. Utrata wzroku i dążenie do dobra i do sukcesów, wśród których najważniejszym jest zdobycie przyjaźni, miłości.

Kolejna klamra jest historyczna, napisana na zamówienie Ministra Kultury, który w odpowiedzi na fundacyjną propozycję zgodził się, by opisać losy niewidomych ludzi na tle wydarzeń w drugiej połowie XX wieku. Jak to wówczas było. A wyglądało to, niestety, tak, że można było być niewidomą lub niedowidzącą panienką a potem kobietą i stracić pracę tylko przez to, że się miało kłopoty zdrowotne. Nie było tej iluzorycznej opiekuńczości socjalizmu, o której wtedy tak wiele się mówiło. Moja mama straciła pracę, bo byłem chorowity, ona sama także. Opisuję, co działo się w kraju, czym żyli ówcześni ludzie, również niewidomi. Wydarzenia polityczne są podane w skrótowej formie. Opisuję na przykład scenę z 1968 roku, kiedy mój ojciec naprawdę „ganiał” na Krakowskie Przedmieście i obserwował, jak studenci walczą o wolność i demokrację. Stan wojenny, jak walczą robotnicy i jaki pomysł obronienia bitego manifestanta przedstawił Janusz. Opisuję też to, co najbardziej dotyczy niewidomych. Pokazuję marzenie jednego z bohaterów – żeby tylko móc widzieć! Mimo, że już się nie ma szans po wybuchu czy wypadku samochodowym, podobno można widzieć na przykład poprzez wyjście świadomości z ciała. Są zajęcia eksterioryzacyjne, gdzie dzięki medytacji wychodzi się na zewnątrz i ogląda otoczenie. Dotyczy to także śmierci klinicznej, kiedy wychodzi się i ogląda swoje ciało, chirurgów i salę operacyjną. Mój przyjaciel, Jan Grębecki, przeżył kilka śmierci klinicznych i oglądał rzeczywistość z tej perspektywy. Eksterioryzacja to jednak nie jest śmierć kliniczna, tylko medytowanie, z tego, co się na tym znam, – wprowadzenie świadomości w wibrację o odpowiednich częstotliwościach, co ma spowodować wyjście z ciała. Kolejny przyjaciel wyszedł albo prawie wyszedł, a opisuję to w książce jako przeżycie innego bohatera. Zaczął wychodzić z ciała i zamiast się cieszyć, spotkało go coś przerażającego. Skończyło się wówczas jego marzenie o widzeniu na ten sposób. Chrześcijaństwo określa takie wychodzenie z ciała jako element czarnej magii i przed tym przestrzega. Wspomniany przyjaciel przeżył naprawdę grozę – zaczął wychodzić z ciała i spotkał kogoś w rodzaju Szatana!

A skąd pomysł na tytuł książki – “Ich trzecie oko”? Czym ono jest?

Marek Kalbarczyk: Wziął się on stąd, że nie mogąc korzystać, jak inni, z dwojga oczu, polegamy na czymś takim, jak trzecie oko. To orientacja w przestrzeni, słuch i analizator dźwięku, bardzo rozwinięty dotyk, bogata wyobraźnia i możliwość sprytnego przewidywania czy nawet jasnowidzenia. Dzięki temu jakoś sobie radzimy. Podstawowym elementem naszego trzeciego oka jest zmysł przeszkód. Kiedy się zamknie oczy, uczuli na odbiór sygnałów z otoczenia, kiedy wydaje się, że nieuchronnie zderzymy się twarzą ze ścianą, w jakiejś odległości od niej, wyczujemy jakby cień i się zatrzymamy. To się czuje, jakby jakiś nacisk na skronie. Każdy to potrafi, a niewidomi to wykorzystują. Ja na przykład potrafię rozpoznać przeszkody nie tylko przed twarzą, ale też np. krzesło, które stoi przede mną. Jest to całkiem fajny zmysł przeszkód, taki szósty zmysł.

Trzecie oko to głównie słuchanie. Wszystko, co słyszę, wszystko, czego dotykam, wszystko, o czym się dowiaduję, przekształcam na obraz, który mam w wyobraźni. Jest ona w moim przypadku mało wyrazista, wyblakła, mało kolorowa. Jestem jednak teraz przed biurkiem i naprawdę je widzę.

Trzecie oko to też intuicja czy wręcz jasnowidzenie. Jedni mają tego więcej, inni mniej. Każdy tę zdolność jednak posiada. To także rachunek prawdopodobieństwa, ponieważ – jeśli wczoraj po drodze coś napotkałem, idąc tą samą drogą dzisiaj mogę przewidzieć, co mnie czeka. Zdaję sobie z tego sprawę i omijam przeszkody tak, jakbym je rzeczywiście widział, a przecież nie widzę.

Tytuł książki wziął się więc stąd, że historie ludzi, które opisuję, powstają dzięki ich trzeciemu oku. Dzięki niemu widzą, słyszą, zgadują, przewidują.

O naszym świecie, o tym, jak się żyje nie widząc, opowiadam także w innych książkach, jak choćby „Smak na koniuszkach palców”, którą napisałem razem ze świetnym dziennikarzem kulinarnym – Piotrem Adamczewskim. Ukazuję tam rodzinę przygotowującą kolację, kiedy nagle braknie prądu i niemal nic nie widać. Wtedy okazuje się, że w kuchni najmocniejszy jest niewidomy. Natomiast w „Epilogach przywracających nadzieję” przedstawiam mojego idola – Witolda Kondrackiego, niewidomego profesora, matematyko-fizyka, podróżnika, organizującego wyprawy na Daleki Wschód. Z kolei „Obrazy, które gdzieś hen uciekły” to zbiór felietonów o tym właśnie, jak to jest – nie widzieć, a „Obrazy widziane trzecim okiem” – jak można widzieć mimo braku wzroku. Obecnie pracuję nad opisaniem historii mojej 30-letniej Fundacji Szansa dla Niewidomych pt.: „Źródło nadziei”. Lecz, kiedy czuję zmęczenie, – odchodzę od klawiatury i sięgam po gitarę.

Zastanawiam się, czy dla osoby niewidomej istnieją lepsze bądź gorsze pod względem intuicyjności grania modele gitary? Albo struny?

Marek Kalbarczyk: Każdy to rozważa indywidualnie. Ja akurat nie mam za dużego wyboru – ze względu na niewielki wzrost. Miałem 1,70 m, a teraz pewnie nawet trochę mniej. Palce – są jakie są, wolałbym mieć dłuższe. Co bardzo istotne – mam bardzo delikatne opuszki, co raczej nie sprzyja grze na gitarze, sprawiając pewien kłopot. Zawsze czytałem brajlem, czyli wyczulałem skórę, by lepiej odczuwać bodźce dotykowe. Ma to znaczenie w rozpoznawaniu brajlowskich punkcików i liter, na które się składają. Skóra musi być elastyczna i mięciutka. W grze na gitarze jednak, zwłaszcza ze strunami metalowymi, wymagana jest twardsza i grubsza skóra. Często mi ona pęka i odczuwam ból. Z jednej więc strony, dla potrzeb czytania – muszę mieć skórę bardzo delikatną, z drugiej, do gry na gitarze – wręcz przeciwnie. Staram się osiągać rozsądny kompromis, zbyt mało gram. Wtedy, niestety, i trudno mi się gra, i trudno czyta. Na dodatek, stale brakuje mi czasu, ponieważ jestem nie tylko menadżerem, ale też publicystą, pisarzem. Wykonuję mnóstwo różnych rzeczy, przez co właściwie nie mam swobody manewru.

Co do gitary – muszę mieć bardzo delikatny sprzęt, żeby nie niszczył moich opuszków. Wybieram więc instrumenty mniejsze, lekkie, delikatne; dobieram do nich miękkie struny. Bardzo lubię podciągać struny. Lubię dźwięki, które długo wybrzmiewają. Gram na zasadzie poszukiwania w tej mojej, z konieczności – amatorskiej muzyce kolorów. Lubię brzmienia, wynikające z tego, że się nie spieszymy. Nacisnąć strunę na jakimś progu, uderzyć w strunę, a ona wówczas rozlewa się dźwiękiem dookoła i opowiada…

Drżenie palców powoduje przekazywanie emocji i nastroju – czy muzyk jest zdenerwowany, spokojny, zadowolony, czy może jednak zamyślony i nostalgiczny. Muzyka oddaje te emocje znacznie lepiej niż słowa, nie trzeba przemawiać do innych werbalnie. Gram, można rzec, refleksyjnie, więc muszę mieć sprzęt, który daje mi możliwość „miękkiego” grania.

Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego
Marek Kalbarczyk, zdjęcia prywatne z archiwum domowego

Namawiam szczególnie młodzież, żeby zobaczyła, że poza rytmem są dosiężne, fantastyczne, kolorowe dźwięki alikwotów, ozdabiające każdy utwór. Głośne granie zamyka możliwość słyszenia tych subtelności.

Mam w domu kilka gitar, zdecydowanie więcej, niż mi potrzeba do grania – gram przecież głównie na jednej. Niedawno świętowałem swoje 65. urodziny, na które otrzymałem cudowne prezenty – m.in. gitary. Jedna z nich jest czeska – firmy Dowina, druga Yamahy, trzecia firmy Freshman – wszystkie z możliwością podłączenia do wzmacniacza. Bardzo też chwalę gitary mojego przyjaciela, Piotrka Witwickiego – bardzo zdolnego lutnika, będącego również muzykiem – basistą.

Mimo, że jestem amatorem, naprawdę miałem piękne muzyczne przeżycia. W szkole podstawowej w Laskach miałem swój własny zespół rockowy, taki big beatowy, gdzie graliśmy m.in. Beatlesów. Potem Janusz Skowron, mój przyjaciel, niewidomy, wielki muzyk jazzowy, stworzył zespół pop-jazzowy i miałem przyjemność z nim tam grać. Grałem z muzykiem najwybitniejszym w klasyfikacjach wielu lat, z Krzesimirem Dębskim. Spotykałem się także z Krzysztofem Ścierańskim i innymi wybitnymi muzykami.

Muzyka pięknie mi służy; mimo że jestem jedynie amatorem, jednak mam przyjemność stykania się z takimi wybitnymi ludźmi. I myślę, że czekają mnie jeszcze kolejne przygody. Póki co, mogę się pochwalić nagraniem utworu „Widzieć więcej”, hymnu naszej społeczności. Muzykę napisała Lidia Pospieszalska, tekst – Jacek Cygan. Na pianinie zagrał sam Janusz Skowron, ja natomiast – zagrałem na gitarze. Moje dźwięki brzmią jak u Marka Knopflera. Aby tego posłuchać, wystarczy zetknąć się z Fundacją Szansa dla Niewidomych.

Tak staram się łączyć różne zajęcia i fascynacje, wykorzystywać dosyć liczne talenty, które dostałem od Boga. Dzięki temu moje dni są zróżnicowane – mogę zacząć od zarządzania, by moi współpracownicy osiągali zaplanowane cele. Później – napisać artykuł do miesięcznika, a po skończeniu chwytam za gitarę i gram. Potem – wracam do zarządzania, lub dzwonię i coś załatwiam. Mało tego – lubię też zasiąść do piania i uczyć się grać. Niewiele jeszcze potrafię, jednak już podoba mi się to, co osiągam. Kiedy indziej jadę na zebranie Krajowej Rady Konsultacyjnej ds. Osób Niepełnosprawnych albo Rady Dostępności. Wreszcie staram się wyciszyć inne zadania i piszę kolejny fragment książki, czasem – jest to wiersz. I zawsze towarzyszy mi muzyka! Obym miał okazję grać i nagrać coś jeszcze.

I tego Panu i nam, odbiorcom, życzę. Bardzo dziękuję za rozmowę, w imieniu własnym oraz Czytelników.

 

 

TAGI: Altix, Anna Lemańska, Fundacja Szansa dla Niewidomych, Jacek Cygan, Jan Grębecki, Janusz Skowron, Lidia Pospieszalska, Marek Kalbarczyk, marek kalbarczyk facebook, marek kalbarczyk szansa dla niewidomych, marek kalbarczyk youtube, Mark Knopfler, Piotr Witwicki, Stanisław Jakubowski, Widzieć więcej, Yamaha
Udostępnij ten artykuł
Facebook Twitter Whatsapp Whatsapp LinkedIn Email Drukuj
Udostępnij
Poprzedni artykuł Rick Wakeman „A Gallery Of The Imagination” (fot. Madfish/Snapper) Rick Wakeman zapowiada nową płytę „A Gallery Of The Imagination”
Następny artykuł DakhaBrakha (fot. Sobiesław Pawlikowski) Formacja DakhaBrakha ponownie zagrała w Krakowie

Najnowsze artykuły

Miley Cyrus „More to Lose” (mat. prasowe Sony Music Entertainment Poland)
wideoWydarzenia/Muzycy

Miley Cyrus zaprezentowała singiel „More to Lose”

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
Yamaha FGDP-50 (fot. Yamaha)
NewsyPerkusja

FGDP-50 i FGDP-30 firmy Yamaha z nagrodą za wzornictwo

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
Kali Uchis „Sincerely” (fot. Zach Apo-Tsang)
wideoWydarzenia/Muzycy

Kali Uchis wydała album „Sincerely”

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
sE Electronics sE7 sideFire (fot. sE Electronics)
NagłośnienieNewsyStudio

sE7 sideFire – nowy mikrofon pojemnościowy firmy sE Electronics

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
„Thunderbolts*” (fot. Marvel Studios)
FilmMuzyka pod lupąwideo

„Thunderbolts*” – muzyka pod lupą

Grzegorz Bartczak | Muzyk FCM 2025-05-08
Novation Launch Control XL [MK3] (fot. Novation)
KlawiszeNewsyStudio

Nowa wersja kontrolera Launch Control XL firmy Novation

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-08
Edyta Górniak „Dotyk” (fot. Pomaton EMI)
wideoWydarzenia/Muzycy

30 lat albumu „Dotyk” Edyty Górniak

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-08

Może Ci się również spodobać

Yamaha FGDP-50 (fot. Yamaha)
NewsyPerkusja

FGDP-50 i FGDP-30 firmy Yamaha z nagrodą za wzornictwo

Yamaha ogłosiła, że wśród jej produktów wybranych do grona…

2025-05-09
Tygodnik

Tygodnik 19/2025 (514)

O ile statuetki i inne nagrody zdobyte przez artystów…

2025-05-06
kilka czułości (fot. kilka czułości)
Wywiady

kilka czułości – wywiad z cyklu „Bez Mamony”

Moją rozmówczynią jest dzisiaj Anna Kamińska – założycielka indie-folkowego…

2025-04-30
Tygodnik

Tygodnik 18/2025 (513)

Niezależnie od dziedziny życia, wyniki plebiscytów oraz gal, podczas…

2025-04-28
Muzyk
Muzyk.net

MUZYK jest jedynym magazynem branży sprzętu muzycznego w Polsce o tak szerokiej rozpiętości merytorycznej i docieralności do użytkowników instrumentów muzycznych, sprzętu muzycznego i studyjnego.Ukazuje się od stycznia 1993 roku najpierw jako miesięcznik drukowany i portal internetowy, a od 2020 roku jako tygodnik Online i portal internetowy.Na łamach MUZYKA zamieszczane są treści przeznaczone zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych użytkowników sprzętu muzycznego, a także informacje dotyczące artystów, płyt i wydarzeń muzycznych. Przekłada się to na wysokie statystyki. Portal Muzyk.net zanotował średnio w 2022 roku prawie milion odsłon miesięcznie.

Odwiedź

3.9kZalajkuj
1.9kObserwuj
1kObserwuj
183Subskrybuj
377Obserwuj

Serwisy

  • Klawisze
  • Studio
  • Software
  • Gitara i Bas
  • Nagłośnienie
  • Mobilne
  • Perkusja
  • AudioVideo
  • Dęte
  • DJ
  • Smyczki
  • Oświetlenie

Na skróty

  • Newsy
  • Wydarzenia/Muzycy
  • wideo
  • Klawisze
  • Imprezy
  • Studio
  • Software
  • Testy
  • Gitara i Bas
  • Nagłośnienie
  • Yamaha
  • Relacje
  • Sennheiser
  • Artykuły
  • Recenzje
  • Arturia
  • Płyty CD
  • Casio
  • Mobilne
  • Zoom
  • Steinberg
  • Perkusja
  • Novation
  • Tygodnik
  • Film
  • AudioVideo
  • Focusrite
  • Neumann
  • iOS
  • Roland
  • nowa płyta
  • Felietony
  • O nas
  • Reklama
  • Regulamin
  • Polityka prywatności
  • Kontakt
  • Praca
Czytasz: Marek Kalbarczyk – wywiad
Udostępnij

ZASTRZEŻENIE: dokładamy wszelkich starań, aby zachować wiarygodne dane dotyczące wszystkich prezentowanych informacji. Dane te są jednak dostarczane bez gwarancji. Użytkownicy powinni zawsze sprawdzać oficjalne strony internetowe, aby uzyskać aktualne warunki i szczegóły.

Copyright (C) Muzyk 2024
Welcome Back!

Sign in to your account

Lost your password?