Powiedzieć o grupie Brit Floyd, że to po prostu cover-band to nic nie powiedzieć, albo powiedzieć coś mocno krzywdzącego. Zespół dowodzony przez śpiewającego gitarzystę, Damiana Darlingtona od wielu lat okrąża świat prezentując w mistrzowskim, wirtuozerskim wykonaniu muzykę grupy będącej jednym z najważniejszych składów w historii muzyki rockowej.
Oczywiście jak zwykle pojawiają się opinie maruderów, że Pink Floyd to tylko w oryginale, ale jak wiemy z różnych przyczyn ten kwartet już razem na żywo nie wystąpi. Ja osobiście nie widzę nic niestosownego, jeśli grupa wyśmienitych muzyków weźmie się za bary z ich repertuarem i świetnie wykorzystuje go na żywo. Skoro Mozart i Bach też już nie żyją, a orkiestry filharmoniczne wykonują ich kompozycje, to czemu nie miałoby tak być z pomnikowymi dziełami Gilmoura i Watersa? Ja już drugi raz miałem okazję ten skład usłyszeć na żywo, poprzednio grali w Krakowie w 2015 roku. Więc element (pozytywnego) zaskoczenia mam za sobą, wiedziałem co mnie czeka, i się nie zawiodłem.
Na szczęście potencjalni, wyżej wspomniani maruderzy ominęli 7 listopada krakowskie Centrum Kongresowe ICE i dobrze – i tak by się już nie zmieścili, bo koncert był wyprzedany. Wśród wielopokoleniowej publiczności dało się zauważyć wielu fanów przyodzianych w stosowne koszulki. Jak łatwo się domyślić, repertuar wielkiej czwórki był publiczności doskonale znany, więc pierwsze dźwięki czy akordy każdej kolejnej piosenki były witane mniejszymi bądź większymi oklaskami. W pełni zasłużonymi – cały band, szóstka muzyków i trzy wyśmienicie brzmiące wokalistki w chórku, to fachowcy w każdym calu. Oczywiście zmagając się na żywo z muzyką Pink Floyd ważne jest show – i tu wielkie brawa dla ekipy technicznej wspomagającej muzyków w sposób absolutnie profesjonalny. Świetny dźwięk i doskonałe zgranie świateł i wyświetlanych na okrągłym ekranie animacji zasługują na najwyższe uznanie.
Aktualny objazd świata w wykonaniu Brit Floyd jest związany z celebracją 30-lecia wydania albumu „The Division Bell”. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a dalej było już tylko lepiej, i nawet przerwa (koncert był podzielony na dwa sety) nie obniżyła temperatury wydarzenia. „Astronomy domine” płynnie przeszło w „Learning to Fly” i „High Hopes”, dalej między innymi wybrzmiało „Sorrow” i „Coming Back to Life”. Pierwszy rozdział koncertu muzycy zamknęli utworami „Pigs on the Wing, Part 1” oraz rozbudowaną wersją „Dogs”.
Po kwadransie wypoczynku panowie zaczęli od monumentalnego „Shine On You Crazy Diamond”, no i pojawiły się starsze numery, choćby „Time”, przepiękna wersja „Wish You Were Here”, a najgorętsze owacje otrzymała Eva Avila po emocjonującej wokalizie w „The Great Gig in the Sky” . Wybrzmiały jeszcze między innymi utwory „Us and Them”, „Money” oraz „Comfortably Numb”. A na bis deser w postaci „Run Like Hell”.
Wielkie brawa dla całej dziewiątki muzyków. Takie granie to nie tylko świetna praca, czuć w każdym dźwięku miłość i szacunek do pierwowzoru, a pomimo upływu lat i wielokrotnego wykonywania tych numerów na żywo – nie widać (i nie słychać) na scenie znużenia czy niebezpiecznej rutyny. Kapitalny wieczór, który sprawił wiele radości miłośnikom wielkiej rockowej muzyki.
Organizatorem koncertu była agencja Live Nation, której dziękujemy za ponowne sprowadzenie do Polski grupy Brit Floyd oraz gratulujemy kolejnego świetnie zorganizowanego wydarzenia.
Zapraszamy do obejrzenia zdjęć dokumentujących ten udany koncert.
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski / Ada & Sobiesław Pawlikowscy Photography