Wielebny Clarence LaVaughn Franklin miał piątkę dzieci, które co niedzielę siadały w pierwszym rzędzie New Baptist Church w Detroit i słuchały płomiennych kazań ojca. Był przekonującym kaznodzieją, zwyczajem wielu innych afroamerykańskich pastorów modulował głos, przechodząc od szeptu do krzyku, co robiło spore wrażenie na wiernych. Matka, Barbara, w tym samym kościele grała na organach i również śpiewała. Aretha zapamiętała mowy ojca na zawsze. Równe znaczenie miała przyjaźń taty z największymi sławami ówczesnej muzyki gospel, a w ich domu bywała Mahalia Jackson, Clara Ward i Sam Cooke. W tej sytuacji jasne było, że wraz z siostrami, Carolyn i Ermą, już w wieku kilku lat zaśpiewa na nabożeństwie odprawianym przez ojca-pastora. Kiedy rodzice się rozstali, ojciec, przekonany o wielkim talencie wokalnym Arethy, zorganizował „karawanę gospel”, jeździł po całej okolicy głosząc kazania, a ona ubarwiała je swym śpiewem.
Czternastolatkę usłyszał Joe Von Battle, związany z małą wytwórnią Checker Records w Chicago, który wydał na płytach około pięćdziesięciu kazań ojca. Jego dobrym znajomym był John Hammond, producent i łowca talentów w wielkiej Columbii i przy pierwszej okazji nakłonił go do podpisania w 1960 roku kontraktu. Tak, to ten sam Hammond, któremu zawdzięczają kariery Bob Dylan i Bruce Springsteen.
Pierwsze płyty obdarzonej ciekawym i przedwcześnie dojrzałym głosem Arethy nie były zbyt pasjonujące. Mieszanka standardów jazzowych, bluesowych i soulowych, mimo kilku niewątpliwych przebojów, nie spotkała się z nadmiernym zainteresowaniem krytyków i szerokiej publiczności. Na szczęście w 1966 z Columbii trafiła do wytwórni Atlantic, gdzie pracowała wówczas cała śmietanka najciekawszych aranżerów i producentów nagrań. Jednym z najważniejszych był Jerry Wexler, specjalizujący się w wydawaniu Afroamerykanów. Dzięki niemu pozyskała o niebo ciekawszy repertuar, oparty na muzyce soul i rhythm’n’bluesie, a raz towarzyszył jej w studiu sam Eric Clapton! Wexler, urzeczony głosem Arethy, dał jej jedną, za to kapitalną radę: „Śpiewaj wszystko, niezależnie od rodzaju repertuaru tak, jak śpiewasz gospel!” Posłuchała go i odniosła zwycięstwo. „Chain Of Fools”, „Think”, „A Natural Woman” i kilkanaście innych nagrań wywindowały ją na szczyty popularności. Śpiewała je swoim mocnym, niezwykle interesującym mezzo-sopranem, z ogromnym ładunkiem ekspresji, potrafiła nawet, oczywiście w całkowicie kontrolowany sposób, wpadać w ekstazę. Słuchaczom wydawało się, że Aretha za chwilę eksploduje na estradzie, bo nie podobna, by poradziła sobie z takimi emocjami. Za „Respect” otrzymała dwie nagrody Grammy, podczas całej kariery zgromadziła aż osiemnaście statuetek. Wexler miał jeszcze jeden pomysł na młodą gwiazdę, namawiając ją do pisania i nagrywania również własnych utworów.
Lubiła szokować. Swój znak rozpoznawczy uczyniła przede wszystkim z wielkich, jak określali to znawcy, „pompowanych” fryzur. Jeden z amerykańskich krytyków napisał kiedyś, że chętnie zaprosiłby Franklin do siebie, ale jego drzwi wejściowe są zbyt wąskie, by weszła bez żadnego uszczerbku, więc nic z tego. Aretha odpowiedziała mu, że może z nim porozmawiać w holu Kongresu, gdzie są szerokie drzwi obrotowe. Drugą słabością artystki były szalenie różne, ogromnie kolorowe sukienki, nawiązujące do mody afrykańskiej, której była wielką rzeczniczką. Artystka wielokrotnie, przez całe życie, spotykała się z przejawami rasizmu.
Prywatnie nie należała do najszczęśliwych ludzi, naprawdę bywała na wozie i pod wozem. Pierwszego syna urodziła w wieku… dwunastu lat, miała ich w sumie czterech. Była dwukrotnie mężatką, przyznaje, że od pierwszego uciekała czasem w nocy, by uniknąć bicia.
Artystycznie nie zawsze gościła na szczycie. Niekiedy nagrywała kiepskie przeboje dyskotekowe, by jednak potem pozbierać się artystycznie i znów dać znak, że określenie jej mianem giganta soulu jak najbardziej się jej należy. Zresztą nie tylko soulu. Zawsze śpiewała gospel, skręcała też w stronę bluesa, nawet w stronę musicalu, śpiewała wielkie standardy „ze śpiewnika amerykańskiego”, więc nic dziwnego, że nazywano ją największą z największych. Intuicja podpowiadała jej najwłaściwsze interpretacje, publiczności zdarzało się gremialnie wybuchać płaczem przy niektórych jej pieśniach. Dla wielu sław, zresztą nie tylko z tamtej strony oceanu, pozostała niedoścignionym wzorem. Z największym szacunkiem wypowiadał się o niej Frank Sinatra i Ray Charles, Paul McCartney i John Lennon. Za najbardziej wzruszający głos świata uznał ją jej przyjaciel, Martin Luter King. Królowa Elżbieta II, dla której śpiewała w Royal Albert Hall podobno oświadczyła, że nie wstydzi się łez, jakie artystka z niej wycisnęła.
Nagrała 42 albumy studyjne, niektóre zdobyły status platynowych. Magazyn „Rolling Stone” już lata temu uznał ją za najlepszą wokalistkę świata. A dla mnie odeszła artystka, której zawdzięczam wiele największych muzycznych wzruszeń. Ktoś naprawdę nie do zastąpienia…
Tekst: Andrzej Lajborek
Strona internetowa artystki: www.arethafranklin.net
Zdjęcie: Aretha Franklin w 1967 roku, Atlantic Records (Public Domain)