Po raz kolejny teren byłego kombinatu metalurgicznego w Dolnych Witkowicach koło Ostrawy zamienił się w miejsce jednego z najpogodniejszych i najprzyjemniejszych festiwali muzycznych na koncertowej mapie Europy. W środę, 17 lipca ruszyła kolejna, już dwudziesta odsłona czterodniowego święta muzyki – Colours Of Ostrava.
W malowniczych, postindustrialnych przestrzeniach umieszczono kilkanaście scen, na których występują mniej lub bardziej znani artyści reprezentujący różne gatunki muzyki. Dziesiątki tysięcy uczestników, oprócz udziału w koncertach, mają szansę uczestniczyć w setkach innych wydarzeń towarzyszących (prelekcje, spektakle teatralne, występy komediowe i standuperskie, warsztaty), a przede wszystkim leniwie przechadzać się po terenie imprezy korzystając z atrakcji zapewnionych przez sponsorów imprezy na stoiskach promocyjnych oraz łechtania podniebienia za pomocą napojów wszelakich i jadła różnorodnego serwowanego na dziesiątkach stoisk gastronomicznych.
W tym roku przyjechaliśmy do Ostrawy na tzw. „styk”, ale na szczęście zdążyliśmy wziąć udział w ceremonii otwarcia festiwalu. Choć słowo „ceremonia” być może jest zbyt poważne – żadnej pompy i nadęcia tu nie ma, choć impreza jest potężna i ma już bogatą tradycję.
Największą scenę festiwalu Ceska Sporitelna Stage zainaugurował występ świetnie brzmiącej czeskiej formacji D.Y.K. Rozbudowany skład skutecznie rozbujał liczną już publiczność. Funk-popowe, soulowe granie wzbogacone brzmieniami r’n’b z kapitalnie grającą sekcją dętą i znakomitymi wokalami, oraz – co w tym wypadku oczywiste – świetną pracą sekcji rytmicznej był bardzo dobrym wprowadzeniem do imprezy.
Na Colours Of Ostrava, jak na każdym dużym festiwalu, koncerty odbywają się symultanicznie na kilkunastu scenach rozrzuconych w sporej odległości, więc nie da się posłuchać, a zwłaszcza sfotografować i przedstawić naszym czytelnikom wszystkich zacnych artystów, których w tym roku zaproszono do Czech. Dlatego to, co znajdziecie w naszych relacjach, jest wyborem nie tyle subiektywnym, co wynikającym z logistyki i organizacji wydarzeń…
Oprócz D.Y.K., na największej scenie pojawiła się także zwariowana ukraińsko-cygańsko-nowojorska trupa szaleńców muzycznych, czyli Gogol Bordello (którzy chyba prosto z Ostrawy jadą na nasze Kazimiernikejszyn). To kolejny koncert szalonego muzycznego cyrku Eugene’a Hütza, w którym uczestniczyliśmy, więc nie było zaskoczenia, ale jak zawsze była duża radość. Ta punk-folkowa petarda jeszcze lepiej zabrzmiała w czeskim plenerze niż w stosunkowo niewielkich klubach, w jakich do tej pory oglądaliśmy koncerty Gogoli w Polsce.
Headlinerem pierwszego dnia miała być formacja Queens Of The Stone Age, i szczerze mówiąc mocno czekałem na ten koncert, ale w ostatniej chwili ze względów zdrowotnych zespół zmuszony był odwołać przyjazd do naszych południowych sąsiadów. W to miejsce wskoczył Tom Morello ze swoim bandem, i jakkolwiek to nie zabrzmi, była to dobra zmiana. Kapitalna energia, znakomite funk-rockowe granie, mocarnie tłuste i zmuszające do wspólnego skakania riffy, znakomite wizualizacje wyświetlane w tle sceny – wszystko się zgadzało. No i jednak na Colours, festiwalu ukierunkowanym bardziej na alt-popowe, często tanecznie klimaty, takie gitarowe łojenie to miód dla uszu i wspaniałe zakończenie pierwszego dnia festiwalu. No i gitarowa maestria Toma zaprawdę budziła szacunek. Kawał dobrego gitarzysty. Morello oczywiście wyciągał wspaniałe brzmienia z pedalboardu, ale pamiętajmy, że efekty to tylko narzędzia. Świetnie zabrzmiał piękny, instrumentalny blues, w którym Tom pokazał swoją wszechstronność i muzykalność w sposób dla mnie niemal doskonały. Ten koncert na długo pozostanie w naszej pamięci.
Drugą naszą ulubioną sceną jest Orlen Drive Stage. Ulubioną nie dlatego, że jest sponsorowana przez naszego giganta paliwowego, ale dlatego, że line-up tam ma charakter raczej etno-folkowy, a to są dźwięki, których zawsze słuchamy z ciekawością. W festiwalową środę usłyszeliśmy tam klimatyczny i subtelny występ Alexa Serry z didżejem oraz kobiecą grupę Enkelé z Kolumbii. Panie – śpiewające i grające głównie na perkusjonaliach – oprócz tego, że znakomicie śpiewały i pięknie wyglądały, to niosą muzykując ważne przesłanie. Grupa zjednoczyła się przeciw męskiej dominacji i odważyła się – grając na instrumentach do tej pory zarezerwowanych w tamtej rzeczywistości dla mężczyzn – głośno mówić o trudnej sytuacji dotyczącej statusu kobiet w tamtym regionie. A ich kolumbijska energia ubarwiona pierwiastkiem afro wspaniale niosła przekaz wśród ciepło reagującej publiczności.
Warto wspomnieć także o świetnym występie grającego solo z gitarą akustyczną Murdo Mitchella na kameralnej Cacao Stage umieszczonej w namiocie umożliwiającym choć symboliczną izolację od festiwalowego gwaru i świetnie przyjęty show pop-rockowego kwintetu Lake Malawi.
Na drugiej co do wielkości scenie, T-MOBILE STAGE wystąpił z kolei raper Genesis Owusu. Ten rodzaj ekspresji muzycznej nie jest moim ulubionym, dodatkowo dość dziwnie odbiera się na tak potężnej estradzie występ artysty występującego solo z półplaybackiem. Ale następny muzyk, który wszedł na tę scenę wyrównał niedobór granej na żywo muzyki z potężną nawiązką. Gary Clark Jr. ze swoimi wyśmienitymi instrumentalistami i rewelacyjnie śpiewającymi paniami w chórku, cudownie wprowadził tłum w trans za pomocą swojego soulowo-korzennego grania i bajecznie niosącego się w festiwalową przestrzeń śpiewu.
Zapraszamy do galerii dokumentującej to, co udało się nam zobaczyć i usłyszeć pierwszego dnia festiwalu Colours Of Ostrava 2024.
Tekst: Sobiesław Pawlikowski
Zdjęcia: Ada i Sobiesław Pawlikowscy
strona internetowa: colours.cz