Przed laty – uznany specjalista IBM w Japonii, dziś – podbijający nie tylko nowojorskie, lecz również europejskie sceny jazzowe, mający na swoim koncie występy niemalże na wszystkich kontynentach oraz obszerną dyskografię. Znakomity kompozytor i pianista jazzowy, wybitny wykładowca muzyki (Partner Edukacyjny Steinwaya) oraz inżynier dźwięku we własnym, bogato wyposażonym nowojorskim DTC Studio. Jednym słowem – Takeshi Asai, w rozmowie z „Muzykiem” tuż po zarejestrowaniu sesji nagraniowej na swój najnowszy album, tym razem – nagrany w konwencji fortepianowego tria jazzowego.
Twoja przygoda z muzyką zaczęła się dość nietypowo…?
Takeshi Asai: Tak. Nigdy nie myślałem, że stanę się zawodowym muzykiem, dopóki nie zostałem nim w wieku 41 lat.
Od początku wiedziałeś, że fortepian to właśnie TEN instrument?
Takeshi Asai: Moim pierwszym instrumentem był fortepian, ale kiedy miałem 13 lat, zacząłem grać na gitarze i pokochałem to. Grałem również na flecie. Ale jako szesnastolatek, będąc w sali prób, zobaczyłem plakat Richarda Tee. Poczułem, jakby to Bóg przemówił do mnie, że to właśnie fortepian jest pisanym mi instrumentem. Przyjąłem jego słowa i posłuchałem. Od tego dnia fortepian stał się moim głównym instrumentem.
Mimo, że grałeś na fortepianie od wczesnego dzieciństwa i masz na koncie solidne wykształcenie muzyczne, a muzyka zawsze była Twoją pasją, to dość późno postanowiłeś zostać profesjonalnym muzykiem…
Takeshi Asai: Chociaż kochałem muzykę, nigdy nie sądziłem, że jestem wystarczająco dobry, aby z nią właśnie związać moją karierę zawodową. Byłem dobrym studentem akademickim, więc w naturalny sposób podjąłem decyzję, by postawić raczej na karierę biznesową. Tak też zrobiłem. Ale w moim życiu pojawiła się Ameryka. Będąc studentem, miałem okazję uczęszczać do letniej szkoły w Stanford. Ogromnie chciałem zarobić na życie w Ameryce. To był mój główny cel, a jak to osiągnę, było już sprawą naprawdę drugorzędną. Po 6 latach pracy w IBM w Japonii, postanowiłem zrezygnować i przyjechałem na Uniwersytet Wisconsin Stevens Point, gdzie poznałem wspaniałego nauczyciela gry na fortepianie, który absolutnie przekonał mnie do wydziału jazzu. Po zdobyciu kilku nagród i stypendiów, szansa na studia w Berklee stała się realna, w związku z czym postanowiłem tam się przenieść.
Zaczynając od początku w wieku 40 lat, musiałeś napotkać wiele przeszkód na drodze swojej kariery muzycznej. Co było najtrudniejsze? Jak udało Ci zostać tak znakomitym muzykiem w tak krótkim czasie?
Takeshi Asai: Tak, było ciężko. Ale kiedy natknąłem się na ten werset, podjąłem decyzję:
Mateusz 6,33: „Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane”.
Dlatego nazwałem mojego ulubionego pączka czerpiąc z tego cytatu. (śmiech)
Kiedy i dlaczego zdecydowałeś się przeprowadzić z Japonii do Nowego Jorku?
Takeshi Asai: Nigdy nie myślałem o przyjeździe do NY. Moja pierwsza przeprowadzka do USA była z Kioto do Stanford, druga: z Tokio do Wisconsin. Później Wisconsin otworzyło mi drogę do Bostonu, do Berklee. Zostałem w Bostonie przez 8 lat, potem przeniosłem się do Nowego Jorku.
Jaka wygląda kariera i życie muzyka w Japonii? Czy różni się od nowojorskich realiów?
Takeshi Asai: Zasadniczo życie profesjonalnego muzyka wygląda podobnie, bez względu na to, gdzie mieszkasz. Jednak w Nowym Jorku na pewno jest znacznie większa konkurencja.
W Nowym Jorku jesteś nie tylko aktywnym muzykiem i kompozytorem na scenie jazzowej, ale także nauczycielem we własnej szkole, jako Partner Edukacyjny Steinway & Sons, prawda?
Takeshi Asai: Mawia się: „Koncertuj, ucz się i nauczaj”. Stwierdziłem, że to prawda i bardzo ważnym jest dla mnie, aby wciąż nauczać. Nauczanie muzyki nigdy nie było jednak łatwe czy przystępne zarówno dla uczniów i rodziców, jak i nawet dla nauczycieli. Założyłem więc własne studio, które stało się partnerem Steinway Education, aby zobaczyć, co dla mnie jest najistotniejsze w edukacji muzycznej. Najważniejsze w tym wszystkim jest dzielenie się własnymi doświadczeniami zawodowymi nawet na bardzo wczesnym etapie. To robi naprawdę wielką różnicę. Jestem bardzo dumny, że moi studenci potrafią uzyskać indywidualne brzmienie!
Prowadzisz również własne studio DTC, w którym realizujesz swoją kolejną pasję…?
Takeshi Asai: Nie zostałem inżynierem dźwięku po to, by po prostu nim być. Stałem się nim w wyniku nagrywania i produkcji własnej muzyki. Więc moja motywacja jest prawdziwa. Cieszę się i jestem zaszczycony, że inni muzycy przychodzą teraz do mojego studia, aby nagrywać swoją własną muzykę.
Zarówno o wielkości, jak i o znakomitym wyposażeniu Twojego studia krążą legendy. Opowiesz nam o tym?
Takeshi Asai: Moje studio nie jest najlepiej wyposażonym studiem w Nowym Jorku, ale dzięki nowoczesnym technologiom nagraniowym firm Neumann, AKG, Presonus, Rode, Ableton, Logic i Apple potrafię uzyskać naprawdę świetny dźwięk. Ponadto, ponieważ jest to w zasadzie drewniany dom, mogę nagrywać naprawdę naturalne dźwięki. Lubię myśleć o pierwszym studiu Rudy’ego Van Geldera, które było po prostu w salonie jego rodziców. Poza tym jestem muzykiem, który poszukuje najlepszego brzmienia muzyki, mam wyostrzone uszy na najlepiej brzmiące dźwięki. Jestem dumny z brzmienia, jakie potrafię uzyskać.
Powiedz nam jeszcze coś więcej o swoim wyjątkowym, światowej klasy fortepianie.
Takeshi Asai: Mam Yamahę C7. Powiedziano mi, że jej poprzednim właścicielem było Lincoln Center. Muzyk, od którego kupiłem ten fortepian, dostroił go do mojego występu demo i pokochałem ten instrument dosłownie od pierwszej chwili. Pomyślałem, że jest stworzony właśnie dla mnie i stał się moim przeznaczeniem. Mój stroiciel, ten sam od 14 lat, zaopiekował się mną w sposób naprawdę szczególny. Powiedział mi, że to najlepsza Yamaha C7 w hrabstwie Westchester w stanie Nowy Jork. On, sam będąc wielkim pianistą jazzowym i kompozytorem, używał tego fortepianu do nagrań ze swoim triem. Jak wiesz, Yamaha C7 sama w sobie jest legendarnym fortepianem. Ma wspólne DNA z fortepianem Yamaha, na którym Glen Gould nagrał swoje ostatnie albumy, w tym Wariacje Goldbergowskie Bacha.
Na koncertach klubowych często grasz na instrumentach elektrycznych. Masz jakieś swoje ulubione?
Takeshi Asai: Mój akustyczny instrument to Yamaha C7, natomiast moimi elektrycznymi instrumentami zawsze były modele Yamaha CP. Obecny to CP88. Kocham to! Uwielbiam też pianina europejskie, czyli Fazioli i Nord Stage. Ale Yamaha jest dla mnie domem.
Przed kilkoma miesiącami miałam okazję przeprowadzić rozmowę z muzykami, z którymi grywasz koncerty w Pensylwanii. Każdy z nich wypowiadał się o Tobie nie tylko w niezwykle życzliwy sposób, ale i chwalił Twoje niesamowite zdolności, technikę oraz elastyczność. Jak wytłumaczyłbyś fenomen Takeshiego Asai? Skąd taka wszechstronność i łatwość poruszania się w różnych gatunkach muzycznych i konfiguracjach?
Takeshi Asai: Kiedy byłem młodym i aspirującym pianistą, grałem swoje rzeczy, mój program, moje pomysły. Jednak, kiedy zacząłem grać z instrumentalistami z Pensylwanii, którzy są zarówno dżentelmenami, jak i uznanymi profesjonalistami, zdałem sobie sprawę z jednej ważnej zasady. Słuchanie. Nawet jeśli jesteś muzycznym liderem, posłuchaj bajecznej linii basu, świetnego brzmienia strun gitary, posłuchaj fraz Charliego Parkera pochodzących od grającego ze mną Charliego (Schaffer) – i wtedy zaczynaj grać. Zamiast grać „moje rzeczy”, zawsze staram się budować swoje pomysły na świetnych zagrywkach tych wspaniałych muzyków. Zauważam, że wtedy zespół staje się coraz bardziej zwarty, publiczność jest bardziej zaangażowana.
Patrząc na listę instrumentów i oprogramowanie, z którego korzystałeś nagrywając swój zeszłoroczny album (uznany przez europejską prasę!), „The Electric Project, Vol.2”, śmiało można określić Cię mianem samowystarczalnego multiinstrumentalisty. Twoja dyskografia zawiera albumy nagrane zarówno solo, jak i w duecie czy trio. Z jakiej konfiguracji najchętniej korzystasz?
Takeshi Asai: Zabawne, ale naprawdę nie wiem. Tak jak Bach i Mozart komponowali wiele różnych rodzajów muzyki, od solowych utworów klawiszowych po utwory orkiestrowe, tak samo i ja słyszę wiele różnych formatów. Nawet teraz słyszę fortepian solo, a jednocześnie zespół kameralny, muzykę elektryczną. Myślę, że wciąż będę nagrywał w różnych konfiguracjach.
Twoja poprzednia płyta zebrała fantastyczne recenzje w USA i krajach europejskich. Pisano o niej w języku włoskim, hiszpańskim, polskim – praktycznie cała Wieża Babel. Co Twoim zdaniem jest tak wyjątkowego w Twojej muzyce i języku, jakim w niej się posługujesz, że potrafisz zaczarować i uwieść pół świata?
Takeshi Asai: Dziękuję! Kiedy byłem nastolatkiem, jednym z moich wymarzonych zawodów był właśnie tłumacz. Chyba chciałem przekraczać bariery językowe, by móc porozumiewać się z wieloma ludźmi na całym świecie. Studiowałem angielski, trochę francuski, ale szybko odkryłem, że najpotężniejszą Lingua Franca jest muzyka!
Skoro jesteśmy przy różnych językach i Twoim fantastycznym podejściu do komunikacji – pomówmy może o tym, co postanowiłeś zmienić w tym roku w swojej szkole DTC. Od kilku miesięcy bowiem, prócz lekcji przeprowadzanych na miejscu, udzielasz ich również online, ze studentami w różnych językach, prawda?
Takeshi Asai: Tak, bardzo poważnie podchodzę do nauczania i rozbudzania pasji w kolejnych pokoleniach zarówno muzyków, jak i dobrych, wymagających odbiorcach. Bardzo silnym bodźcem jest dla mnie to, że mam specjalną metodę nauczania muzyki. Opiera się ona na tym, w jaki sposób sam zostałem profesjonalnym muzykiem po tak późnym starcie. Bardzo dobrze się to sprawdza. Moi studenci brzmią świetnie. Chciałbym mieć nawet jeszcze więcej uczniów, aby świat wypełnił się większą ilością muzyki!
Porozmawiajmy jeszcze o Twojej muzyce: pracujesz obecnie nad miksem do najnowszej płyty, tym razem nagranej w konwencji fortepianowego tria jazzowego. Kto wchodzi w skład Twojego nowojorskiego tria? Jak przebiegała sesja?
Takeshi Asai: Jako pianista, miałem szczęście być rezydentem w Tribeca, gdzie regularnie grywałem z wielkimi muzykami z NYC. Wszedłem więc do studia, aby nagrać album z Brianem Woodruffem (perkusja) i Bobem Gingery (bas).
Każdy z Twoich albumów, prócz tego, że stanowi zbiór przepięknych, znakomicie zagranych i dopieszczonych produkcyjnie kompozycji, jest również pewną opowieścią, zawiera pewną istotną narrację. O czym będzie traktował album nagrany z nowojorskim trio?
Takeshi Asai: Zwykle nie mam wielkiego tytułu albumu, takiego jak „May the Peace Prevail the World” (śmiech). Zawsze wybieram tytuł z dodatkiem z „Vol.x”. Ale zawsze mam jakiś moment dla każdej piosenki, np. „Bacon”, ponieważ jadłem bekon na lunch, „Ave Marta”, ponieważ miałem tak wspaniałą inspirację z „Ave Maria” Schuberta. To dla mnie ważne, by żyć chwilami z muzyką.
Czego możemy się spodziewać po nowym albumie? Znajdziemy na nim Twoje nowe kompozycje?
Takeshi Asai: Skomponowałem 10 lub więcej nowych utworów, specjalnie na ten album. W miarę jak rozwijają się umiejętności i pomysły pianisty jazzowego, to samo dzieje się z kompozycjami. Ale, jak to bywa na większości moich albumów, wybrałem też popularny utwór, który wszyscy znają. Powinno być to niezłym zaskoczeniem.
Opowiedz jeszcze o samym procesie powstawania kompozycji – jak powstają w Twojej głowie, co zwykle Cię inspiruje?
Takeshi Asai: To nie jest dobre pytanie (śmiech). Nie wiem. Wygląda na to, że nie ma formuły ani ustalonego procesu, którego mógłbym użyć jako szablonu. Wszystko, z czego korzystam, to element walki i zaskoczenia. Czasami świetny pomysł pojawia się jako natychmiastowa inspiracja, więc wszystko co muszę zrobić, to po prostu go zapisać. W ten sposób narodził się główny temat „Le Crepuscule”. Inne utwory potrzebują o wiele więcej czasu, zanim pojawią się na papierze. Po wielu poprawkach i przepisaniu niektóre kompozycje zostają zapomniane, inne – przetrwają. Z niektórych wciąż powstają wspaniałe kawałki, jak choćby „653”.
Na powstającym albumie, na przykład, prosty pomysł na piosenkę został zaaranżowany i odmłodzony przez członków mojego zespołu.
Tak więc, jeśli jest 10 utworów, jest 10 różnych sposobów komponowania i produkcji utworów. Chciałbym, żeby to było o wiele łatwiejsze (śmiech).
Powiedz nam w takim razie, który z Twoich albumów jest Twoim ulubionym i dlaczego?
Takeshi Asai: Hmm, to trudne pytanie. W każdym albumie jest wiele różnych historii. Nienawidzę ich wszystkich (śmiech) i zarazem – kocham je wszystkie.
Poza stricte jazzowymi projektami, w Twojej dyskografii pojawiły się również dwa albumu nazwane projektami elektronicznymi. Jednakże i na nich, pośród typowo elektronicznych kompozycji, znajdziemy również formy akustycznego jazzu. W jaki sposób udaje Ci się pogodzić dualizm takiego przedsięwzięcia? – Czy przystępując do napisania kompozycji na taki album, z założenia nastawiasz się na dwutorowe myślenie?
Takeshi Asai: Świetne pytanie! Dla mnie muzyka to po prostu jedno. Jednak są bardzo różne aspekty. Jestem zagorzałym pianistą akustycznym, który zawsze dba o stan fortepianu, strojenie, wilgotność powietrza, intonacje i brzmienie struny. Korzystam z usług tego samego stroiciela przez ostatnich 14 lat, jest on również doświadczonym, koncertującym pianistą jazzowym.
Ale słyszę też piękno cyfrowej syntezy. Zabawne jest to, że w latach 80. nie przekonałem się do żadnego analogowego syntezatora, co oznacza, że po prostu kocham syntezatory cyfrowe. Nawet dla mnie samego jest to trochę dziwne, dlaczego lubię takie skrajności; stara muzyka, taka jak Bach, stare instrumenty, takie jak fortepian i najnowocześniejsze syntezatory cyfrowe.
Przed Tobą czas miksowania utworów na najnowszy album. Czym różni się praca przy własnym materiale od pracy, jaką wykonujesz obrabiając w studio materiał innych wykonawców?
Takeshi Asai: Dobre pytanie! Ponieważ każdy muzyk ma inną muzykalność, ma też inne preferencje co do brzmienia, jakie chce uzyskać w swoich albumach. Na przykład, niektórzy pianiści wolą ostrość akustycznego instrumentu, inni preferują ciepło. Niektórzy basiści chcą tłustości, inni wolą wyraźniejszą definicję w średnich i wysokich częstotliwościach.
Kiedy pracuję jako inżynier dla innych muzyków, zaczynam od ich preferencji. Ale jednocześnie zawsze mam też dla nich swoją rekomendację. To bardzo pomocne, jeśli w restauracji otrzymasz sugestię szefa kuchni, prawda?
Choć, jak sądzę, jest pewien problem dla muzyka/inżyniera. To bardzo naturalne, że trzeba szukać najlepszych dźwięków, co zawsze skutkuje dłuższymi godzinami pracy w studio, jednak istnieje granica, po przekroczeniu której ludzie po prostu mają to gdzieś. Jako muzyk, odkryłem to na bardzo wczesnym etapie, ponieważ liczy się tylko muzyka. W większości klubów fortepiany nie są idealne, nagłośnienie nie jest idealne, ale nadal można tworzyć wspaniałą muzykę. Beethoven nie miał 9-stopowego fortepianu Steinwaya. Rachmaninow nie miał żadnego wymyślnego pianina, jakie mamy dzisiaj. Tak więc, ostatecznie, moim skromnym zdaniem, tworzenie dobrej muzyki przeważa nad produkcją wspaniałych dźwięków.
Poza muzyką, rozwijasz również wiele innych pasji, a – jak zdradzili muzycy z Twojego nowojorskiego tria, DTC studio połączone jest z bufetem, gdzie pełnisz rolę wyśmienitego szefa kuchni?
Takeshi Asai: Zawsze myślałem i powtarzałem moim studentom: „zanim zostaniesz pianistą, musisz być muzykiem; zanim zostaniesz muzykiem, musisz być artystą”. Jeśli nie potrafisz dostrzec „piękna”, to co chcesz zagrać?
Zacząłem odnajdywać piękno w fotografii wspaniałych krajobrazów, gotowaniu z pięknych naturalnych składników, ogrodnictwie, radości życia od sadzenia do zbierania plonów, a także komponowaniu muzyki w wielu różnych gatunkach, które uważam za piękne, Broadwayowskich musicali, którymi byłem tak bardzo zahipnotyzowany, będąc nastolatkiem, inżynierii nagrań, aby uchwycić piękno muzyki. Czerpię ogromną radość z budowania studia z moich ukochanych sprzętów. Wszystko jest skategoryzowane w jednym przymiotniku: Piękne.
Jesteś pianistą jazzowym, ale bardzo dobrze odnajdujesz się również w muzyce klasycznej. Czyje albumy wybierasz najczęściej, gdy masz chwilę na posłuchanie muzyki, a które z kolei najbardziej Cię inspirują podczas tworzenia własnych kompozycji?
Takeshi Asai: Najbliższe mi i zarazem najbardziej zbliżone muzycznie jest nagranie Glena Goulda z Koncertem Włoskim Bacha. Uczyłem się grać Koncertu Włoskiego właśnie z jego nagrania, zainspirowała mnie również Partita Bb Bacha z tej samej płyty.
2 listopada przylecisz po raz pierwszy do Polski, aby zagrać koncert z utworami Bacha w ramach Kwidzyńskich Zaduszek Jazzowych. Jaki program zaprezentujesz?
Takeshi Asai: Dziękuję, to dla mnie wielki zaszczyt! Tak naprawdę, dopiero niedawno zacząłem wracać do wszystkich kompozycji Bacha i grać je od nowa. Dokładny program lubię ustalać zawsze na ostatnią chwilę.
Wchodzisz więc w Nowy Rok z nowym albumem, ale też z wizją długiej podróży, by zaprezentować swoje podejście do Bacha na europejskiej scenie jazzowej. Czego jeszcze oczekujesz w tym roku, czego byś sobie życzył?
Takeshi Asai: Kiedyś oczekiwałam wiele we wszystkim, co robiłem. Ale z upływem czasu zmieniłem swoje podejście na nie-egocentryczne. Obecnie po prostu siadam przy fortepianie i słucham, co wszechświat chce, abym zagrał. Wtedy zaczynam grać. Tak samo jest z koncertami i występami klubowymi. Będąc niewolnikiem muzyki, moje życie jako muzyka staje się o wiele bardziej wartościowe.
Zawsze jednak chciałem nawiązać kontakt z większą liczbą ludzi, publicznością, muzykami czy ludźmi biznesu, z którymi mógłbym podjąć współpracę. Dużo występowałem we Francji, ale gdybym mógł robić to także w innych krajach europejskich, byłoby to dla mnie wielkim marzeniem do spełnienia.
W imieniu swoim i czytelników magazynu Muzyk bardzo dziękuję za wywiad, życząc Tobie spełnienia wszystkich marzeń i celów!
Takeshi Asai: Dziękuję bardzo! Rozmowa z Tobą była dla mnie prawdziwym zaszczytem i przyjemnością!
Rozmawiała: Marta Ratajczak
Strona internetowa artysty: takeshiasai.com