Portugalski wokalista Salvador Sobral wraz ze swym nowym zespołem przyjechał do Polski na cztery koncerty. Krakowski przystanek na tej trasie artysty miał miejsce w Nowohuckim Centrum Kultury, a wydarzenie to odbyło się 2 października.
Pochodzący z Lizbony piosenkarz zdobył światową sławę niespodziewanie wygrywając Eurowizję w 2017 roku. Konkurs ów kojarzy się raczej z tanecznymi produkcjami i występami ubarwionymi towarzystwem tancerzy i fajerwerków, tymczasem nastrojowa ballada „Amar Pelos Dois” wykonana w ascetycznej scenografii przyniosła zwycięstwo reprezentowanej przez Sobrala Portugalii. Wtedy też artysta po raz pierwszy odwiedził nasz kraj grając w większych salach i wyprzedając komplety publiczności, która znała tylko eurowizyjny przebój Salvadora. Po siedmiu latach jego koncerty przyciągają być może mniejszą, ale za to świadomą publiczność, która ciepło przyjmuje nie tylko jego największy przebój, ale zna również i kompozycje z najnowszej płyty „Timbre”, promowanej właśnie również podczas koncertów nad Wisłą. Za produkcję tego bardzo dobrego krążka odpowiada perkusista Joel Silva, a oprócz tego na scenie pojawili się: pochodząca z Białorusi pianistka Katerina L’Dokova, kontrabasista André Rosina oraz reprezentantka Katalonii, grająca na saksofonie Eva Fernandez, a skład uzupełniał gitarzysta André Santos.
Salvador często w wywiadach mówi, że płyty studyjne nagrywa z przymusu, próbując odzwierciedlić na nich energię występów na żywo, które są jego ukochanym żywiołem. W Krakowie po raz kolejny to udowodnił. Koncert rozpoczął się nietypowo – gdy zespół zajął miejsce na scenie oświetleniowiec zaświecił światła na Sali i usłyszeliśmy głos Salvadora, który niezauważony zajął miejsce w jednym z ostatnich rzędów i stamtąd zaczął śpiewać „Amor a capela”. Zresztą Sobral jeszcze kilka razy podczas koncertu opuszczał scenę i wchodził na proscenium lub między rzędy foteli skutecznie zachęcając publiczność do wspólnego śpiewania. A sam koncert – dla mnie uroczy, ale nie ukrywam, że bardzo lubię Salvadora, a Portugalia jest bliska sercu memu, więc nie jestem obiektywny. Niemniej wszyscy, którzy skorzystali z okazji spotkania się z tym artystą na żywo zgodzą się ze mną, że jego luz, autoironia, charyzma i zdolność błyskawicznego nawiązywania intymnej relacji z publicznością są niezaprzeczalne, a wspólne muzykowanie z uformowanym na nowo zespołem akompaniującym przynosi tym muzykom wiele radości i frajdy, będąc dalekim od rutyny i zawodowej powtarzalności. Oczywiście muzycy wykonali sporo piosenek z najnowszego krążka, pod koniec koncertu Salvador usiadł za fortepianem, żeby wykonać swój największy, eurowizyjny przebój, ale my, Polacy, a jakże, czuliśmy się szczególnie dumni słysząc polskie akcenty w koncertowej setliście. Przede wszystkim pięknie wybrzmiała pieśń „Dwa serduszka” z filmu „Zimna wojna”, a gdy po jej wykonaniu Sobral opowiedział, że początkowo zachwycił się melodią z świetnego filmu, natomiast gdy dowiedział się, co oznacza tytuł, zaczął dedykować ją dawcy serca, dzięki przeszczepieniu którego Salvador jest wśród nas. Ciężko się nie wzruszyć. No i na bis bardzo fajne wykonanie megahitu „Długość dźwięku samotności” naszego Myslovitz w języku praktycznie polskim wzbudziło spory entuzjazm zauroczonej publiczności.
Piękny koncert, który wpuścił nam w uszy i serca odrobinę portugalskiego słońca w październikowy, jesienny wieczór. Obrigado, Salvador, muito obrigado!
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski / Ada & Sobiesław Pawlikowscy Photography