Legendarny mistrz piosenki aktorskiej, świetny aktor komediowy, a zarazem profesor warszawskiej PWST, Ludwik Sempoliński, był zachwycony jednym ze swoich studentów. Ten utalentowany młody człowiek nazywał się Jerzy Pająk. „Kiedy ja umrę, pan przejmie po mnie pałeczkę prawdziwie charakterystycznego śpiewania”, powtarzał mu po jednym z egzaminów w szkole. „Ale musi się pan inaczej nazywać zawodowo. Mam! Co by pan powiedział na nazwisko Połomski?
Taka rozmowa naprawdę miała miejsce. Niestety, zdolny student postanowił o zupełnie innym repertuarze i sposobie śpiewania. Co prawda zaraz po studiach na dwa sezony poszedł do rozrywkowego teatru o dwóch scenach, Syrena-Buffo, ale niemal natychmiast dokonał pierwszych nagrań radiowych. Później na teatr nie miał już czasu i nawet za nim nie tęsknił.
Obdarzony ciekawym, raczej wysokim barytonem, od początku przykuwał uwagę słuchaczy Polskiego Radia, wygrał nawet radiowy konkurs na najlepszego wykonawcę. Jego sposób śpiewania podobał się również Władysławowi Szpilmanowi, ówczesnemu szefowi Redakcji Muzyki Lekkiej Polskiego Radia. To od niego zależały kariery piosenkarzy i śpiewanych przez nich piosenek. Połomski, jak to aktor, miał świetną dykcję i potrafił nawet prościutkim tekstom przydać nieco interpretacyjnej prawdy. Swoją pozycję budował każdym kolejnym nagraniem i oczywiście płytami, których nagrał w sumie mnóstwo.
Od początku miał znakomity kontakt z publicznością. Korzystał w tej mierze z pomocy kilku kolegów piosenkarzy, jak również reżyserów, wśród których był Kazimierz Rudzki. W tamtych czasach stanowił pod tym względem wyjątek. Mało kto z wykonawców opracowywał dokładny scenariusz recitali i pracował nad interpretacją poszczególnych utworów. „Wtedy się wychodziło na estradę i co najwyżej w końcówce rozpościerało ramiona”, mawiał Bardini. Szczególnie zależało mu na właściwej kolejności piosenek, by powstało z nich pełnoprawne widowisko, a nie zlepek poszczególnych utworów. Mówiło się o nim, że zawsze miał recitale „zapięte na ostatni guzik”. Zasłynął też tym, że jako jeden z nielicznych zawsze robił próbę przed koncertem i był idealnie przygotowany do pracy.
Dbał o repertuar, zamawiał piosenki u czołowych autorów i kompozytorów, potrafił się z nimi wykłócać o poszczególne słowa, a zwłaszcza puenty utworów. Gdy nie był do czegoś przekonany, potrafił tak długo molestować twórców, aż uzyskał zadowalający efekt. Jak na aktora przystało, garściami korzystał z najciekawszych utworów przedwojennych, pisanych przez najlepszych w branży mistrzów. Czasem sięgał też do zachodnich, zwłaszcza amerykańskich i francuskich evergreenów, ale też po ciekawe piosenki radzieckie.
Starannie dobierał zespół muzyczny, nie tylko pod kątem pracy na estradzie, ale też relacji towarzyskich. Wiadomo, w trasie spędza się z sobą lwią część każdego dnia, a wspólne eskapady autobusowe potrafią być mordęgą, jeśli ktoś w ekipie jest z „innej parafii”. Muzycy grający w jego zespole zawsze byli z najwyższej półki, Połomski potrafił być wymagający i egzekwujący obowiązki współpracowników. Nie znosił koncertów w jakimkolwiek stopniu niedopracowanych. Dotyczyło to także ekipy technicznej.
W relacjach towarzyskich zawsze uważało się pana Jerzego za swoisty wzór elegancji i dobrego tonu. Pogodny, uśmiechnięty, koleżeński, uczynny… Nigdy nie okazywał powszechnej w środowisku zawiści, nie oczerniał nikogo. Miał spore grono przyjaciół, których starannie dobierał. Zapisał się do związku aktorów ZASP, działał w sekcji estrady i to jemu wiele przebrzmiałych gwiazd dosłownie zawdzięczało życie, bo starał się o zapomogi dla nich jak tylko mógł. Podobno z własnej kieszeni wspomagał niektórych i anonimowo wysyłał paczki z jedzeniem. „Los chciał, że nie jestem obarczony rodziną. Jako samotnik mogę wspomagać kogokolwiek i nic nikomu do tego”, mawiał.
Zawodowo ten sam los uśmiechał się do niego ponad sześć dekad. Były lata, gdy nagrywał nawet więcej, niż jedną dużą płytę, i nie mógł się opędzić od zbyt licznych propozycji koncertów. W branży opowiadano, jak to kilku notabli urzędowo-partyjnych dosłownie walczyło na pięści o jego występy z okolicach Dnia Kobiet, 1 Maja czy Barbórki. Śpiewał bardzo różne utwory i w różnych stylach. Przeżył muzycznie kilka epok, ale zawsze znajdował mnóstwo odbiorców. O dziwo, większość jego repertuaru była akceptowana przez słuchaczy kilku pokoleń. Jego krążek widziałem kiedyś w domu znanego, gniewnego rapera. Na moje lekkie zdziwienie odpowiedział: „A co cię dziwi? Posłuchaj jak on trzyma frazę, jak wiadomo o co mu chodzi! Już takich dzisiaj nie ma!” Sam Połomski o swym repertuarze mówił: „Zależy mi na tym, żeby moje piosenki były melodyjne i zawierały trochę prawdy o życiu. Ktoś w nich niech znajdzie wiarę w człowieka, może w sens życia, w to, że warto być dobrym dla innych. Męczy mnie tylko, gdy słyszę zarzuty, że mój repertuar jest dancingowy. To chyba dobrze, że ludzie uznają go za taki do tańca i do różańca”, mówił kiedyś w wywiadzie telewizyjnym. W większości emanowały ciepłem samego wykonawcy, ale też najwyższej klasy wykonaniem. Przebojów miał dziesiątki, boję się przywoływać jakikolwiek tytuł, bo uruchomię lawinę… Oczywiście sam lubił najbardziej śpiewać utwory najtrudniejsze, najwięcej od niego interpretacyjnie wymagające. Przemierzył kilka razy artystycznie cały świat, wszędzie owacyjnie witany. Nagród, statuetek, medali, dyplomów i specjalnych płyt miał tyle, że ledwie mieściły się w dużym mieszkaniu.
Znaliśmy się z powodów zawodowych od dawna i nagle kilka lat temu spotkaliśmy się przypadkowo na ulicy. „Pracuje pan?” „A, już nie! Zapominam, coraz gorzej słyszę, dałem sobie spokój! Ale, cholera, czasami jeszcze by się chciało wyjść i powiedzieć: Dobry wieczór państwu!”
Może i jego śpiewanie było nieco staroświeckie, przynależne innej epoce. Ale przecież to samo dałoby się powiedzieć dziś o innych, nawet największych, z Sinatrą włącznie. Tylko co z tego? Ponad sześć dekad był cząstką życia setek tysięcy Polaków, pomagając żyć i znosić życiowe niewygody. Ilu z dzisiejszych luminarzy naszych estrad będzie mogło się z nim równać? Czy ktokolwiek? Jednych wzrusza on, innych Maria Peszek i wzajemnie wcale się nie wykluczają, a nawet nie brakuje i takich, którzy kochają oboje.
Tekst: Andrzej Lajborek
fot. Warner