Michała widziałam na żywo tylko raz w życiu. Są jednak ludzie, których widzisz i wiesz, że znasz ich lepiej niż tych, z którymi widujesz się często. Jednakże nie to, że Michała widziałam, ale fakt iż go usłyszałam sprawił, że dziś tu razem wymieniamy słowa i myśli. Są głosy, jak ja to określam „uwolnione”. Głosy, które płyną ze wspaniałej przestrzeni ducha. Nieskrępowane i wyraziste. Dla mnie taki właśnie głos wydobywa się z piersi, a raczej serca, jestestwa Michała. Głos wolny. Subiektywnie – przenosi mnie do miejsca, w którym mam w sobie przestrzeń na wakacje. Nie widziałam dotąd Michała w reklamie, nie słyszałam w sensu-stricte komercyjnych okolicznościach show-biznesu, choć występował na największych scenach świata. I pomyślałam, że to nie przypadek. Zresztą poczytajcie sami.
Michale, czy wiesz, że trudno zadać Ci kilka pytań? Ja miałabym chyba kilkadziesiąt! Proszę opowiedz nam, kim jest Michał Kowalonek A.D. 2022, a kim był dziesięć, pięć lat temu?
Michał Kowalonek: Dziś jestem mężczyzną, ojcem, muzykiem, kompozytorem, autorem, który obserwuje bacznie i uważnie świat i reaguje kiedy czuje i potrzebuje. Otaczam się ludźmi, w oczach których jest światło na mój widok. W swoim tempie pracuję nad kolejnymi płytami, piosenkami czy projektami.
Wierzę, że wszystko jest po coś i że to, co nas spotyka jest ważne dla nas i że mamy wystarczająco siły, by to zaakceptować albo powalczyć z tym 😉 Wiem też, że nigdy nie wiemy czy to, co przyszło jest dla nas dobre czy złe. Czas pokaże. Pięć lat temu stanąłem na jednym z największych skrzyżowań w swoim zawodowym życiu. Ciemność i rozczarowanie, duże obniżenie nastroju, niepokój i lęk o przyszłość.
Opuściłem Myslovitz, co było konieczne dla obu stron. Ogień zgasł. Czasem nie da się kolejny raz próbować. I mimo, że nie uczą nas w szkole jak się rozstawać, robimy to najlepiej jak potrafimy.
Z zagubienia obudziłem się po roku i z czasem podjąłem pracę nad płytą „O miłości w czasach powstania” i postawiłem na siebie. Dziś niczego nie żałuję. A ten koniec okazał się dla mnie pięknym początkiem.
Dziesięć lat temu w potężnej euforii rzuciłem się w wir pracy z Myslovitz. Międzynarodowe trasy, płyta „1577”, niekończące się podróże busem, próby, przejazdy, przeloty, sesje koncerty. Wciągnęło mnie.
Propozycja przyszła w momencie dużej dziury zawodowej, mimo że było to chwilę po wydaniu płyty ze Snowman. Piękny czas. Dużo mi dawał. Uczyłem się i płynąłem z tym flow. Wymagało to ode mnie wycięcia się z rzeczywistości poznańskiej, która była moją macierzą. To tu powstałem i ukonstytuowałem się jako artysta – poznańska scena muzyczna inspirowała i budowała mnie wtedy. Musiałem ją zostawić. Bolesne to było.
Dołączenie do Myslovitz oznaczało spalenie wszystkich mostów, inaczej trudno byłoby mi na sto procent zaangażować się w zespół. Takie wybory. Taki Michał.
Robisz wiele rzeczy – komponujesz, piszesz teksty, śpiewasz, koncertujesz. Jesteś także trenerem rozwoju. Jak to w sobie łączysz? Czy masz oddzielne szuflady na to? Czy układa Ci się to w całość?
Michał Kowalonek: Lubię moje życie, jestem ciekawy życia.
Jestem wdzięczny za wszystko co mi daje i zabiera. A dużo daje. Nie mniej zabiera.
Z każdej kategorii – nie tylko tych, o których warto mówić, ale też tych o których wstyd mówić. Te czarne scenariusze, które czasem przeżywamy, w efekcie okazują się najbielsze dla nas! Nie myślisz, że tak właśnie jest? (Myślę)
Czyli jak mawiają mądrzy ludzie: każde szczęście potrzebuje nawozu 😉
Tak jak kwiat lotosu najbardziej potrzebuje przysłowiowej gnojówki żeby zakwitnąć, tak i my czasem lądujemy w czarnym błocie na naszą miarę. Kwitniemy później, jeśli pozwolimy sobie zaakceptować gdzie wylądowaliśmy.
Pracując z ludźmi może wydarzyć się wszystko. Dosłownie. Zespoły to zbiór osobowości, które jak planety krążą wokół celu. Mijają się, zderzają, gonią się, jak śpiewała kochana Kora – „szaleją”. Poczułem w pewnym momencie, że potrzebuję popracować nad swoimi kompetencjami pracy w grupie. Dlatego ukończyłem w tym celu Szkołę Trenerów Meritum w Katowicach, która przypomniała mi tak wiele o mnie.
Można powiedzieć, że się narodziłem na nowo. Oprócz tego mocno osobistego i wsobnego doświadczenia, podczas rocznego dobrego czasu warsztatowego, szkoła dała mi możliwość pracy nad sobą w kontekście zespołu… Uwielbiam pracę warsztatową z młodzieżą i dorosłymi. To gałąź, którą zapewne będę rozwijał w przyszłości. Zatem lubię jak biegnie życie i czuję spójność. Pojawiają się kolejne rzeczy, jak na przykład pszczelarstwo, którego tajniki ostatnio zgłębiam i wiem, że też po coś mi to będzie. Zdałem państwowy egzamin i zostałem pszczelarzem, że się tak pochwalę 😉 Jeszcze bez swojej pasieki – ale kto wie ?
Śpiewanie jednak jest dla mnie kluczowe w tym wszystkim.
Bo to właśnie mnie uziemia. To moja przyjemność, zmęczenie, terapia i śnienie.
Głos ludzki i jego moc. Częstotliwości, którymi jesteśmy i które puszczamy w świat. Drgania i niekończące się fale. By sięgnąć głębiej w głos, oczywiście potrzebny jest oddech, który wszystko rozpoczął. Z naszym pierwszym oddechem dostaliśmy dar głosu. Namawiam na koncertach na otwieranie serca, rozluźnianie krtani i klatki piersiowej, na wydawanie dźwięków, nucenie, śpiewanie. Warto używać głosu nie tylko do komunikacji z ludzkimi. Głos może być nadzieją na lepsze jutro. Tak czuję.
Koncertowałeś w wielu krajach, na bardzo wielu scenach. Tych największych, ale także – tak jak teraz w trasie SuperSam – na tych małych, gdzie praktycznie możesz dotknąć słuchaczy, spojrzeć im w oczy. Które sceny wolisz (a może to w Tobie ewoluuje)? I dlaczego?
Michał Kowalonek: Rzeczywiście miałem okazję grać na wielu scenach. Grałem z wielkimi artystami i przed ogromną publicznością, mam też na koncie kilka telewizyjnych wydarzeń, które były transmitowane na cały świat.
Przytrafiło mi się jednak coś takiego, o czym chciałbym powiedzieć. W roku 2019 miałem okazję zagrać duży koncert w Łodzi, w Atlas Arena, a następnego dnia, zagrać mały koncercik – tzw. „housegig”. I wpadłem. Przepadłem! To spotkanie, w tym małym pokoju, gdzie słychać oddech słuchaczy, gdzie stoi się z gitarą, nierzadko bez mikrofonu, jest spotkaniem z drugim człowiekiem. Tęskniłem za tą bliskością od dawna, stając na dużych scenach. Jest to spotkanie tak bliskie, tak intymne, tak potrzebne, tak piękne – że uzależniłem się.
Pierwszy koncert odbył się w dużym stresie. Nie byłem gotowy, nie wiedziałem co się dzieje.
Zawsze przecież był ze mną zespół, była duża scena i było nagłośnienie, oświetlenie. Cyrk, show – działo się!
No a teraz miało nie być nic i nie było nic. Była lampka, gitara i Michał. I to mi się tak spodobało, że postanowiłem pójść tą drogą i idę nią do teraz. Myślę, że zagrałem już sto pięćdziesiąt takich koncertów (pewnego dnia rzeczywiście je muszę policzyć).
Które wolę? Każdy. Obie te formy są dla mnie ważne.
Ja po prostu cenię sobie każde spotkanie, gdzie mogę dać od siebie kilka piosenek, gdzie mogę też coś między piosenkami poopowiadać, bądź też posłuchać słuchaczy. Tego też się nie boję.
Nie ma w tej kategorii koncertu lepszego lub gorszego, wszystkie są lepsze.
Czy Twoje artystyczne życie jest podzielone na „przed Myslovitz” i „po Myslovitz?”
Michał Kowalonek: Nie myślę o tym w takich kategoriach, ale też nie ukrywam, że było to dla mnie dość duże koło zamachowe, dzięki któremu rozwinąłem się jako twórca. Doświadczyłem niezliczonej ilości koncertów, wyjazdów, przelotów. Poznałem wspaniałych, pięknych ludzi. Nie traktuję tego tak, ale „myślę, że myślę, że można o tym tak myśleć i myślę, że myślę, że z zewnątrz to tak wygląda” ☺ Miałem bardzo bujne życie muzyczne przed Myslovitz. Chłopaki z zespołu docenili to, co robiłem dotąd i skład, w którym śpiewałem (był on dosyć silny na na rynku).
Tak jak wcześniej wspomniałem, musiałam z wielu rzeczy zrezygnować. Jak choćby z pracy w Teatrze Nowym w Poznaniu czy z teatrami alternatywnymi. Na kilka lat odsunąłem na bok zespół Snowman, zamknąłem działalność warsztatowo-koncertową zespołu LUMIKULU, przestałem prowadzić warsztaty, a działalność mojej pracowni spowolniła swój bieg.
Dziś myślę, że może była to forma takiej złotej klatki, a raczej złotej kuli u nogi. Mimo wszystko odczuwam wdzięczność za ten czas. To był owocny czas i wyczerpujący, a rozstanie też nie było łatwe.
Po wszystkim postawiłem mocno na swoim, wróciłem do zespołu Snowman z płytą „Gwiazdozbiór”. Jedno jest pewne – nie rozmawialibyśmy dziś, gdyby nie ten epizod w moim artystycznym życiu, więc cieszę się, że jesteśmy tutaj razem i że mogę się podzielić kilkoma myślami.
Stajesz się pomału Marką w branży. Coraz częściej słychać Cię w ciekawych kolaboracjach. Czy Ty także tak to widzisz?
Michał Kowalonek: Cieszę się że to mówisz. Mam nadzieję, że tak jest i że to będzie się wzmacniać i kwitnąć.
Rzeczywiście spotykam ostatnio i przyciągam, i mnie przyciągają ciekawe osobowości.
Może trochę przez pandemię to się wydarzyło, że wyszliśmy wszyscy ze skorupy i rozejrzeliśmy się poza swoim ogródkiem. Tak było w przypadku Agi Czyż czy Henry no Hurry i tak teraz jest w przypadku Heima czy projektu z Miro Kempińskim. Utwór „Dom” jest najprawdopodobniej początkiem czegoś nowego dla mnie.
Jeśli wszystko potoczy się dobrze, to może jesienią uda nam się wspólnie wydać album.
Znaleźliśmy jakieś porozumienie na poziomie muzyki i na poziomie dusz 😉
Raz jeszcze, miło mi że tak to widzisz i chce tę postawę pielęgnować. Dziękuje Ci Iza za zainteresowanie i wnikliwość.
Ten cykl ma tytuł „Bez Mamony” – zaprosiłam Cię tutaj, bo mimo iż jesteś rozpoznawalny i masz ogromny dorobek, mam odczucie, że nie dałeś się porwać w świat tego, co nazywamy Entertainment. Ty nadal „uprawiasz Sztukę”. Nie stałeś się produktem. To przemyślane? Celowe?
Bronisz się przed zostaniem „trybikiem w machinie Show-Biznesu”? Czy w ogóle tego typu percepcja jest Ci bliska? Biorę Cię tu nieco pod włos oczywiście, ale jestem ciekawa odpowiedzi…
Bronisz się przed zostaniem „trybikiem w machinie Show-Biznesu”? Czy w ogóle tego typu percepcja jest Ci bliska? Biorę Cię tu nieco pod włos oczywiście, ale jestem ciekawa odpowiedzi…
Michał Kowalonek: Dla mnie jako artysty bardzo ważne jest to, żeby dzielić się swoją prawdą ze słuchaczem, żeby dawać kawałek siebie. Żeby nie udawać emocji, żeby nie przekłamywać uczuć, żeby opowiadać prawdziwe historie, żeby dotykać tego czego ręka nie tyka, nie sięga. Nie lubię bawić się drugim człowiekiem. To samo czynię podczas koncertu. Jestem.
Myślę sobie dziś, że ten świat show-biznesu błyszczący, lśniący widziałem, zwiedziłem już. Fajny jest, czy dla mnie? – I tak i nie. Ja teraz jednak idę na własnych nogach, swoją drogą i powtarzam sobie to jak mantrę, aby nie zbaczać z tej drogi. Przez ostatnie trzy lata jest to też bardziej ścieżka obok drogi, niż droga. Dla mnie jest to jeszcze głębsza podróż w siebie i bardziej w rozwijanie się w tym kierunku.
Co przyniesie życie? Tego nie wie nikt, ale mimo to cieszę się na nie i cały czas robię swoje. Chcę móc dalej obdarzać innych tym co mam w sobie. Dlatego kolaborują z różnymi muzykami i też szukam cały czas siebie w tej przestrzeni.
Zauważalne jest teraz jak świat przyspieszył. Widać to na płaszczyźnie sztuki także. Wszystkiego jest dużo. Co ważne – jest tam miejsce dla mnie i dla Ciebie. Jest zaproszenie. Serducho bije mi szybciej gdy myślę, że mogę gdzieś pojechać, zagrać koncert albo poznać kogoś nowego i stworzyć z kimś coś. Uwielbiam to. Czekam na to.
Mam też w sobie umiejętność bycia elastycznym. Czuję się dobrze w różnych sytuacjach i przestrzeniach.
Dlatego też bardzo poważnie i profesjonalnie staram się traktować każdą propozycję – czy to jest oferta zagrania u kogoś w domu, czy jest to koncert na stadionie narodowym. Lubię to robić.
Jakie masz plany na najbliższe miesiące?
Michał Kowalonek: Najbliższe miesiące to dla mnie upragniony odpoczynek, bo po czterdziestu koncertach wiosennych jestem w potrzebie regeneracji. Dwa miesiące i czterdzieści koncertów – to okazało się nawet dla mnie graniczne przeżycie 🙂
Mam nadzieję, że po tym okresie odpoczynku wrócę do studia i domknę mój album, który tworzy się od jakiegoś czasu. Trzymam też kciuki za wspólny projekt z Miro Kempińskim, który tworzymy od czasu pandemii. Sierpień – wracam na trasę. Wrzesień w studio, a wiadomo, że koncerty jesienna też chcą już się zagrać.
Chodzi mi też po głowie jeszcze jakaś kolaboracja z nieznanymi mi jeszcze artystami 🙂 Zaczynam wołać w tym kierunku. Węszę, szukam jakichś fajnych osób, z którymi chciałbym napisać piosenkę, a może nawet stworzyć coś większego. Od dawna czuję, że idzie coś dobrego w moją stronę. Czuję to całym sobą.
Jest gotowość, ale nie ma ciśnienia, ani nerwu – raczej cieszę się na to, co przyjdzie. Jak mówią mądrzy ludzie „będzie co będzie”.
Dziękuję Ci za rozmowę.
Rozmawiała: Izabela Biernat
Michał Kowalonek w Internecie:
kowalonek.pl
www.facebook.com/KowalonekMichal
https://www.instagram.com/michal_kowalonek_official/
open.spotify.com/artist/3oIZFLMAjPpJjv74YpRl5O