Ta książka uważana jest powszechnie za jedną z najlepszych biografii, jaka się kiedykolwiek pojawiła. Polskie wydanie „Lady Day śpiewa bluesa” jest mocno spóźnione, ponieważ oryginał pojawił się na rynku księgarskim przed pół wiekiem.
Autor „Lady Day śpiewa bluesa” – William Dufty, dotarł do Billie Holiday na trzy lata przed jej śmiercią i nakłonił, żeby opowiedziała o sobie samej. Billie zgodziła się, a Dufty zapewnia, że niczego od siebie nie dodał, tym bardziej nie usiłował wygładzać chropawego, czasem nawet wulgarnego języka swej rozmówczyni. W rezultacie powstał zapis szczególny, naiwny i bezwzględny zarazem, często stawiający włosy na głowie czytelnika, zwłaszcza gdy zda się sprawę, że całość tej opowieści ma miejsce w jednym z najbogatszych krajów świata, na dodatek zupełnie niedawno, bo w pierwszej połowie XX wieku.
Niektórzy krytycy uważają, że wersja podana przez samą zainteresowaną jest mocno podkolorowana, choć dokładne badania przeprowadzone zaledwie kilka lat temu przez naukowców, wskazują na jej prawdziwość. To zresztą szczerze mówiąc nie ma dla czytelników większego znaczenia. Billie opowiada o tym, jak urodziła ją czternastolatka, jak sama jako czternastolatka, wobec braku jakichkolwiek życiowych perspektyw musiała zostać zawodową prostytutką. Opowiada o czarnym getcie, o wszechstronnych prawach białych, traktujących czarnoskórych współobywateli gorzej niż własne bydło, o tym, że kobiety skazywano na więzienie za to, że nie zgadzały się na gwałcenie ich przez białych mężczyzn. Nie przebiera w słowach, gdy mówi o rasizmie i jego wszelkich ubocznych skutkach, o faktycznym niewolnictwie milionów takich jak ona. Miała szczęście, odkrył ją w nocnym klubie John Hammond i uczynił co mógł, by została gwiazdą. Była bez wątpienia jedną z najciekawszych pieśniarek wszystkich czasów. Mistrzynią bluesa, nastroju, ciepła, jazzowego frazowania. Potrafiła z byle jakiej muzycznie i tekstowo piosenki uczynić arcydzieło, ale nie umiała wyjaśnić, w jaki sposób dochodziła do swych genialnych interpretacji. Z najbardziej zaplutych spelunek przeszła do najwspanialszych sal koncertowych świata, zachwycając najwybredniejszych krytyków. Występowała i nagrywała z muzykami najwyższej rangi, wielu marzyło, by zechciała stanąć przy ich boku. Wśród gwiazd wspomina szczególnie Louisa Armstronga, jednego z największych swoich idoli, a później kolegę z pracy. Sama nigdy się nie zmieniła, pozostając taką samą, prostą dziewczyną. Wspomina między innymi, jak kiedyś próbowała ją oszukać krawcowa. Wyprowadzona z równowagi Billie nie wytrzymała: „Włożyłam jej łeb do muszli klozetowej i spuściłam wodę. Ta suka potem bredziła w sądzie, że chciałam ją utopić…”
Lady Day, jak ją nazwano, nie wytrzymała presji estrady i jej bossów, własnych obciążeń, życia w blasku fleszy, codziennego obcowania z narkotykami i alkoholem w potężnych ilościach. Odeszła grubo za wcześnie, swoje zwierzenia traktując poniekąd jako ostrzeżenie dla młodych. „Lady Day śpiewa bluesa” to znakomita książka!
Więcej informacji na stronie czarne.com.pl.