W poniedziałek 20 maja w Krakowie miały miejsce uroczystości pogrzebowe Jacka Zielińskiego – niezapomnianego wokalisty, skrzypka, trębacza z zespołu Skaldowie. Artysta zmarł kilka dni wcześniej po długiej i wyczerpującej chorobie. Ostatni koncert przed śmiercią Skaldowie w pełnym składzie zagrali 8 marca br. w Nowohuckim Centrum Kultury. Miesiąc później Andrzej Zieliński wziął udział w koncercie „Gwiazdy dla autyzmu”, ale już bez brata Jacka, którego stan nie pozwalał już na udział w tak wyczerpującym wydarzeniu.
W dniu pogrzebu naszego wybitnego muzyka, wieczorem w plenerze przed Nowohuckim Centrum kultury miał miejsce koncert poświęcony pamięci Jacka Zielińskiego. Co prawda tego dnia mieszkańcy miasta otrzymali SMS informujący o zagrożeniu burzami, a późnym popołudniem nad Nową Hutą przetaczały się ołowiane chmury, jednak przed 19:00 niebo stało się błękitne, a tłumy mieszkańców, które przyszły aby pożegnać ulubionego artystę miały okazję przeżyć to wydarzenie w ciepłej, pogodnej aurze. Dosłownie i w przenośni – koncert, choć odbywał się w dniu pogrzebu artysty, był pozbawiony jakiegokolwiek patosu czy zadęcia, nie było żadnych okolicznościowych przemówień. I dobrze, bo pan Jacek w Krakowie był powszechnie lubianym człowiekiem, którego często można było spotkać na koncertach innych wykonawców i po prostu podejść i zamienić kilka słów, a współpracownicy proszeni o pierwsze skojarzenia związane ze zmarłym mówią o niebywałej życzliwości i pogodzie ducha. Więc świetnie, że tego wieczoru na nowohuckiej scenie były tylko muzyka w wykonaniu Skaldów i przyjaciół, którzy naprędce zjechali z odległych nieraz miejsc świata.
Koncert otworzyło odtworzone z płyty „Nie domykajmy drzwi”, potem „Marynarze z morza łez” wybrzmieli w wykonaniu kieleckich Wołosatek – chórku, który od dawna towarzyszył Skaldom na koncertach. Na scenie obecni byli oczywiście dwaj stali współpracownicy zespołu – śpiewający pianista Michał Wódz przedstawiony przez Andrzeja Zielińskiego jako „najbardziej umuzykalniony członek naszego fanklubu” oraz Łukasz Lach z zespołu L.Stadt. Muzycznie zespół wzmacniał kwartet smyczkowy, który w nocy zjechał pod Wawel z Pomorza oraz saksofonista Leszek Szczerba, który też ze Skaldami od pewnego czasu był często widywany. Jedną z wokalistek wspominających ze sceny była Basia Stępniak-Wilk, „krakowska Lublinianka” związana ze sceną piosenki autorskiej i poetyckiej. Na skrzypcach zagrała Alicja Śmietana, córka naszego nieodżałowanego wirtuoza gitary jazzowej, Jarosława Śmietany, która na koncert przyleciała z Londynu. Na gitarze zagrał Piotr Chłosta. W zespole od pewnego czasu odpowiedzialną rolę basisty, a także coraz częściej wokalisty pełni syn Jacka Zielińskiego, Bogumił. Na scenie obecna była też córka Gabriela, która od dłuższego czasu wykonuje choćby partie Łucji Prus z przeboju „W żółtych płomieniach liści”. Piosenkę „Oddychać i kochać” grając na gitarze elektrycznej wykonał Grzegorz Grunwald. Śpiewał syn Andrzeja Zielińskiego, Bartek, który w nocy przyleciał z USA. Megahit „Wszystko mi mówi” oraz piosenkę „Katastrofa” usłyszeliśmy w wykonaniu Ani Rusowicz. Skaldowie czerpali z malowanej skrzyni z muzyką Podhala często i obficie, więc nie dziwiła na scenie obecność kapeli Jana Karpiela-Bułecki i naszych dwóch pięknie śpiewających góralek Hanek – Hanki Wójciak i Hani Rybki. Razem zaśpiewały „Na wirsycku”, a wzruszająca wersja „Uciekaj uciekaj” w interpretacji Hani Rybki na pewno spowodowała, że niejednemu słuchaczowi zwilgotniały oczy. No ale wszyscy śpiewali, a jak na scenę wszedł Stanisław Wenglorz i w energetycznym duecie z Justyną Panfilewicz wykonał pamiętne „Nie widzę ciebie w mych marzeniach”, to ziemia pod Nową Hutą zadrżała, a lekkie wstrząsy sejsmiczne były odczuwalne ponoć nawet w Niepołomicach… Moc i potęga. Na bis „Dopóki jesteś” i odtworzone już z płyty nagranie „Harmonia świata”. Koncert pięknie prowadził Piotr Metz, z właściwą sobie elegancją, wiedzą i nostalgicznym humorem.
Piękne, wzruszające, wyważone pożegnanie muzyczne pana Jacka przez przyjaciół z zespołu i fanów w miejscu, które ostatnimi laty było bardzo przyjazne Skaldom, i w którym zagrali kilka dużych koncertów w ostatniej dekadzie. Pojawiły się – jak zwykle w takich sytuacjach – głosy, że ze śmiercią Jacka, Skaldowie „odeszli i nie mogą brzmieć bez jego niezastępowanego głosu”. Cóż, na szczęście Andrzej Zieliński w dużym wywiadzie udzielonym już po śmierci brata powiedział, że póki pozostałym Skaldom sił starczy, to będą grać koncerty i nagrywać nowe rzeczy, i to świetna wiadomość, zwłaszcza, że na koniec grudnia w Nowohuckim Centrum Kultury zaplanowano koncert z okazji SZEŚĆDZIESIĘCIOLECIA istnienia zespołu Skaldowie! Obyśmy mieli przyjemność zobaczyć wtedy znów na scenie pozostałych muzyków, którzy od ponad półwiecza tworzą fundamentalny dla historii polskiej muzyki rozrywkowej zespół.
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski