Drugi dzień festiwalu Colours of Ostrava 2023, czyli czwartek 20 lipca, rozpoczął się lekkim zachmurzeniem, a nawet deszczem siąpiącym z chmur podczas pierwszego z koncertów na głównej scenie festiwalu. A ten koncert wykonała „pół nasza” Ewa Farna, i jak sama go zapowiedziała, był to koncert „czesko-polski”. Przyznaję, że pierwszy raz widzieliśmy Ewę na żywo, i bawiliśmy się znakomicie. Jednak w Czechach o na ma mocniejszą pozycję, o czym świadczyła reakcja licznie zgromadzonej – pomimo wczesnej pory – publiki. A Ewa ze swoim zespołem zagrali po prostu znakomicie. Prosta, skuteczna oprawa sceniczna, zespół ubrany na biało, Ewa na pomarańczowo, spora ilość chórzystów-tancerzy, kapitalnie pracująca sekcja, świetni pozostali instrumentaliści. Luz, radość, zabawa, pewność siebie. Super koncert.
No ale festiwal nie jest od tego, żeby rozkoszować się fajnym występem wykonawcy, którego znamy. Festiwal jest po to, żeby chłonąć festiwalową atmosferę i zamykać licznik krokomierza w komórce wykonując codziennie tygodniową normę kroków w pielgrzymkach pomiędzy scenami i innymi festiwalowymi wydarzeniami. Dlatego w tej relacji i w tych, które powstaną po trzecim i czwartym dniu imprezy nie pilnując zbytnio chronologii pozwolimy sobie wspomnieć o tym, co udało nam się usłyszeć i sfotografować.
No i żeby nie zanudzać – świetny recital na głównej scenie dał wieczorem Jacob Collier. Ten mężczyzna przestał już jakiś czas temu być „cudownym dzieckiem”, ale dalej zachowuje chłopięcą świeżość i energię. Wbiegł na scenę od razu motywując ludzkość do wspólnego śpiewania z podziałem na głosy, a potem wraz z zespołem instrumentalistów równie znakomitych jak on zabrał nas w podróż przez świat harmonii i rytmów. Jacob jak to Jacob – nie usiedział ani chwili na miejscu, a instrumenty zmieniał jak rękawiczki. Miotał się między fortepianem, klawiszami i zestawami instrumentów perkusyjnych, wybiegał na proscenium z gitarami elektrycznymi, akustycznymi, basówką, cały czas oczywiście świetnie śpiewając. Chciałoby się to jego szaleństwo obejrzeć w ciut mniejszym audytorium, ale i na głównej, wielkiej scenie spektakl był znakomity.
Son Rompe Perra to grupa zwariowanych Meksykanów, którzy zagrali na dużej Liberty Stage. I tu wariactwo od pierwszych dźwięków zagranych przez dwóch muzyków na wibrafonie. Bardzo energetyczny i ciekawy set. Symultanicznie z koncertem Ewy Farnej na scenie GLO odbywał się recital Estasa Tonne. Malowniczy gitarzysta reklamowany jako muzyk inspirujący się flamenco przy okazji koncertu prezentował słuchaczom dość „njuejdżowe” treści. Niektórym nawet się podobało, choć było wcześnie i ludzkość nie spożyła jeszcze odpowiedniej ilości złocistego płynu sowicie rozlewanego na licznych stoiskach głównego piwnego sponsora festiwalu. Swoją drogą, nie wiem, jak ci Czesi to robią, że na takim wielkim festiwalu dobre, uczciwe piwo jest sprzedawane poniżej 10 zł za duży kufel. Jak do tego doszło – nie wiem – ale chciałbym, żeby równie uczciwe piwo było sprzedawane na dużych polskich koncertach w równie uczciwej cenie.
Chcieliśmy też zajrzeć na scenę Vitkovice Gong Stage, żeby udokumentować występ koreańskiego Groove&, ale się nam nie udało, bo obsługa wpuszczająca publiczność do tej auli poinformowała nas, że fotografowie mają wchodzić wejściem technicznym, natomiast ochroniarz pilnujący wejścia technicznego powiedział, że tam mogą wejść tylko artyści i obsługa festiwalu. Cóż. Na czeskim festiwalu musi się przytrafić i czeski film :). Ale za to udało się przez chwilę na Full Moon Stage posłuchać uroczej czeskiej debiutantki Niki, więc nie ma tego dobrego, co na lepsze nie wychodzi.
W tak zwanym międzyczasie musieliśmy urządzać szybkie przebieżki do naszej ulubionej, kameralnej Orlen Drive Stage, gdzie tego dnia zagrali między innymi Holy Moly & The Crackers. Mocna mieszanka folk rocka, punka, bluesa i soulu. Krótko mówiąc – to muzyka, której chce się słuchać i przy niej pląsać. Mają trochę dziwną nazwę i wyglądają na szalonych, ale robią to, co potrafią najlepiej: z wyjątkową mieszanką folk rocka, punka, gypsy, bluesa i pop-soulu. Sześcioosobowy zespół z Newcastle jest obecnie bliski podboju dużych stadionów, a koncert w Ostrawie był kolejnym udanym krokiem do osiągnięcia celu.
Wcześniej zagrali tu Gangstagrass. Jak łatwo wywnioskować, panowie raperzy z USA do swoich bitów i rymów zaprosili pana ze skrzypeczkami i pana z banjo, żeby było bardziej folkowo. Być może pomysł na dzisiejsze czasy niezbyt odkrywczy, ale porywający ludzkość do wspólnej zabawy i bardzo udany muzycznie.
Na tej samej scenie tego dnia zagrał Al-Qasar. Równie malownicza formacja, założona w Paryżu, z algierskimi inklinacjami, po raz kolejny udowodniła jak fajne i inspirujące jest miksowanie kultur muzycznych. Wyśmienici muzykanci i przyciągające uwagę wokalistki.
Wcześniej pobiegliśmy między innymi na GLO Stage, gdzie grał czeski kwartet WYFE. Bardzo solidne, melodyjne, rockowe granie. W dużym uproszczeniu (ale bez szufladkowania!) skojarzenie ze „starym dobrym U2”. Świetnie osadzony bas, punktualne bębny i gitarzysta w eleganckim garniturze kładący instrumentem plamy momentami bardzo mi kojarzące się z brzmieniem Edge’a. Ale podkreślam – to skojarzenie in plus, a nie oskarżenie o wtórność, bo set czeskiego kwartetu bardzo mi się spodobał.
Biegając między większymi scenami trafialiśmy na mniejsze, i na Full Moon Stage „zahaczyliśmy” o parateatralny spektakl w wykonaniu debiutującej grupy Srnka, i cokolwiek to oznacza, artyści sami siebie określają jako zespół uprawiający dark forest industrial. W krajobrazie nieczynnej huty ich misterium było odpowiednio osadzone, Michaela Pašteková w ciekawej masce skupiała na sobie uwagę słuchaczy, a mocno brzmiący hałas tworzyli saksofonista, gitarzysta i didżej. Zresztą takiej „muzyki mechanicznej” nie brakowało tylko w strefach sponsorskich, gdzie często odbywały się po prostu taneczne imprezy, didżeje również pojawiali się na scenach – minęliśmy między innymi sety w wykonaniu Gheist Live na GLO Stage czy Luka Howarda na Full Moon Stage, ale jednak wolimy żywe granie, więc raczej kierowaliśmy się w stronę scen, gdzie muzyka wybrzmiewała z instrumentów, a nie stołów mikserskich i komputerów.
Na pewno spora grupa festiwalowiczów drugiego dnia stawiła się w kompleksie w Dolnych Vitkovicach na spotkanie z Ellie Goulding. Niestety, artystka zachorowała i była zmuszona odwołać swój występ na festiwalu W to miejsce organizatorzy przenieśli z Liberty Stage set elektroniczny Kavinskiego. Siłą rzeczy frekwencja była mniejsza niż dzień wcześniej o tej porze w wypadku OneRepublic i spora grupa słuchaczy zdecydowała się wcześniej zakończyć festiwalowe zmagania drugiego dnia Colours of Ostrava.
Estas Tonne (Ukraina)
Nika (Czechy)
Ewa Farna (Polska / Czechy)
Prago Union & Krotitele Dechů (Czechy)
Al-Qasar (Algieria, Francja)
Srnka (Słowacja)
WYFE (Czechy)
Niall Horan (Irlandia)
Son Rompe Pera (Meksyk)
Gangstagrass (USA)
Jacob Collier (Wielka Brytania)
Holy Moly and the Crackers (Wielka Brytania)
Kavinsky (Francja)
dodatkowe impresje
Tekst i zdjęcia: Ada i Sobiesław Pawlikowscy
Strona internetowa festiwalu: www.colours.pl