Bochnia Rocks! to cykl koncertów organizowany w uroczym miasteczku leżącym nieopodal Krakowa, dotychczas słynącym głównie z zabytkowej kopalni soli. Zmienia się to za sprawą pasjonatów organizujących od lat spotkania z wyśmienitymi wirtuozami gitary rozsławiając Bochnię na muzycznej mapie Polski i świata.
Wszyscy miłośnicy gitary na pewno kojarzą cykl G3, w ramach którego Joe Satriani zaprasza dwóch gitarzystów i wspólnie z nimi wyrusza w trasę. W ramach Bochnia Rocks! tym razem wielkiego Joe zabrakło, ale można powiedzieć, że koncert pod hasłem „Electric Guitarlands” przebił projekt Satrianiego. Na malutkiej scenie w kameralnym i przytulnym kinie Regis zmieściło się bowiem aż czterech mistrzów gryfu. Co ciekawe, kilku uczestników projektu Satrianiego – np. Uli Jon Roth czy Paul Gilbert – koncertowało już w Bochni, a basista Stu Hamm ma już chyba tytuł „honorowego rezydenta” cyklu, bo pojawiał się już kilkukrotnie.
Jako pierwszy na scenie zameldował się Andrea (Andy) Martongelli z włoskiej formacji Arthemis, grający również w zespole Davida Ellefsona. Gitarzysta oparł swój set głównie na autorskim materiale, sięgając m.in. po kompozycje ze swojego najnowszego albumu.
Drugim bohaterem wieczoru był Rowan Robertson – muzyk, który został zwerbowany do zespołu Dio, gdy miał zaledwie 17 lat. To doświadczenie niemal z dnia na dzień dało młodemu gitarzyście międzynarodową sławę. W programie jego występu nie zabrakło odwołań do współpracy z Wielkim Śpiewakiem, a najlepiej przyjętym przez publiczność hołdem dla Ronniego było energetyczne wykonanie „Holy Diver”.
Grecki gitarzysta Gus G to jeden ze współczesnych wirtuozów gitary. Był głównym gitarzystą Ozzy’ego Osbourne’a w latach 2009-2017, a jednocześnie stał się uznanym artystą solowym dzięki takim płytom jak „I Am the Fire” czy „Fearless”. Koncertował również na całym świecie z tak różnymi zespołami, jak Arch Enemy, Dream Evil i własnym bandem Firewind. Swoją część wieczoru Gus wypełnił autorskimi kompozycjami, głównie z najnowszego solowego krążka.
Michael Angelo Batio, który pojawił się na scenie ostatni, to legendarny shredder z Chicago, który na przełomie lat 80. i 90. XX wieku był głównym gitarzystą glam-metalowego zespołu Nitro. Obecnie koncertuje jako gitarzysta amerykańskiego zespołu heavymetalowego Manowar. Ten malowniczy gość podczas swojej „ćwiartki” koncertu wspominał przyjaciela Dimebaga Darrella i ciekawie opowiedział o swojej fascynacji Eddie Van Halenem, wykonując przy okazji wiązankę legendarnych riffów Mistrza oraz cytatów z wiekopomnych solówek. Nie mogło oczywiście zabraknąć opus magnum Batio, czyli gry tappingiem na dwóch gitarach połączonych korpusami. Nie dość, że to widowiskowe, to jeszcze pan Michał Anioł jest naprawdę zabawnym i autoironicznym typem, więc entuzjazm publiczności podczas tej cyrkowej sztuczki sięgnął prawie zenitu…
A piszę „prawie”, bo wulkan radości wybuchł ostatecznie, gdy na scenę powrócili pozostali trzej wirtuozi i wszyscy na zwieńczenie wykonali pomnikowy blacksabbathowy „Paranoid”, okraszony oczywiście tysiącem solówek i dialogów gitarowych.
Na najwyższe uznanie zasługuje praca sekcji rytmicznej. Perfekcyjny, radosny i energetyczny bębniarz Roberto Pirami kapitalnie kolaborował z rasowym rockowym basem obsługiwanym przez stoickiego Francesco Caporalettiego. Zawodowstwo basmana doceniłem zwłaszcza w chwili, gdy podczas pierwszego numeru granego z Batio w jego Stingray’u pękła struna A. Francesco nie przerwał grania, choć w tym numerze było sporo riffowych unison, jakoś z tego wybrnął i nie przerywając gry zawołał technicznego. Zaczęli zmieniać strunę podczas numeru i kompozycja została wykonana do końca bez przerwy technicznej. Podczas kolejnej zapowiedzi Caporaletti szybciutko dostroił świeżo założony „sznurek” i dalej robił znakomicie to, co do niego należało. Bardzo rasowo śpiewał Riccardo Curzi, który dobrze wypadł w autorskich numerach Mistrzów Gitary obecnych na scenie, a i duch Wielkiego Ronniego Jamesa Dio chyba gdzieś tam się uśmiechał słysząc zagraną tego wieczoru wersję „Holy diver”.
Koncert odbył się 27 kwietnia w kinie Regis, a zorganizowali go Kubicki Entertainment, Piotr Lekki z żoną Elą i przyjaciółmi, Miejski Dom Kultury w Bochni oraz Studio Leonardo 24. To już któryś mój „gitarowy” wieczór w Bochni i cały czas fascynuje mnie fakt, że grupce pasjonatów udaje się zapraszać do niewielkiej miejscowości tak znakomitych muzyków. Jednocześnie dziwi fakt, że na kameralnej widowni więcej przyjezdnych, niż „lokalsów”. Z drugiej strony to dobrze, że taka cykliczna impreza ściąga do miasta fanów z Krakowa, Tarnowa czy Tarnobrzega. Zdaje się, że to niezła promocja okolicy, a cykl koncertów z nazwą miasta w tle jest już naprawdę dobrze kojarzoną marką w świecie fanów gitary. Może warto byłoby, żeby władze miasta bardziej zainteresowały się tym, co się u nich dzieje i wspomogły organizację koncertów?
Poniżej przedstawiamy fotorelację z szalonego czwartkowego wieczoru w Bochni.
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski