Jak powszechnie wiadomo, Joe to wyjątkowo utalentowany gitarzysta, wymieniany w gronie kilku najwybitniejszych, do tego kompozytor, autor i piosenkarz. Na pewno jedna z najważniejszych indywidualności światowego bluesa. „Redemption” nagrał głównie w Nashville, z udziałem wybornych twórców. Jest Tom Hambridge, James House, Gary Nicholson, Richard Page i Dion Dimucci. Ściągnąć do współpracy takich kolegów, obok tych, którzy razem z nim zagrali na krążku, z pewnością niełatwo, bowiem gwiazdorzy są zawsze mocno zajęci muzykowaniem na własny i cudzy rachunek, ale Bonamassa zdobył niebywałą markę, jemu się nie odmawia. Ostatecznie, poza wszystkim, jego płyty oznaczają niejako automatycznie sukces finansowy, sprzedał dotychczas grubo ponad trzy miliony płyt! Teraz, na swoim trzynastym albumie studyjnym, nagrał dwanaście głównie własnych utworów, utrzymanych oczywiście w ulubionym stylu blues-rock. Są mocno zróżnicowane, smaczków muzycznych naprawdę nie brakuje, choć jak zwykle u Bonamassy żadnego pomysłu dla pomysłu nikt szczęśliwie nie znajdzie, a każdy akord i ozdobnik podporządkowany jest koncepcji artystycznej konkretnego utworu. Joe, z pewnością przy współudziale producenta, Kevina Shirley’a, „poszedł na całość”, z żeńskimi chórkami i sekcją dęciaków włącznie. Także dzięki temu album skrzy się różnorodnością barw i rytmów. Warto dodać, że także teksty są bardzo interesujące. Przyznaję jednak, że przy wszystkich pozytywnych stronach tego albumu odczuwam pewien niedosyt. Owszem, nadal jest dynamicznie, ładnie i przyjemnie, słucha się go z zainteresowaniem, ale może przydałoby się trochę zaskoczeń, czegoś, czego jeszcze poprzednio na krążkach Bonamassy nie było? Może Joe rzeczywiście powinien teraz wziąć głębszy oddech i przynajmniej kilka miesięcy niczego nie nagrywać, co niedwuznacznie sugeruje mu część fanów i dziennikarzy? Za to przyjemnie zaskakuje Bonamassa w roli wokalisty. Jak wiadomo, wielu doskonałych gitarzystów ma ze śpiewaniem spory problem, ale trudno im z tego zrezygnować wobec jasno określonych preferencji słuchaczy, którzy wolą piosenki od utworów instrumentalnych. Tymczasem Joe, co sam przyznał, wziął się ostro za naukę śpiewu pod kierunkiem fachowca i musiał przyłożyć się do zajęć, bo rezultaty są słyszalne. Może jak tak dalej pójdzie stanie się wokalistą, zaledwie od czasu do czasu grającym? To żart, nikt by sobie tego z pewnością nie życzył. Dla mnie najlepszym nagraniem z „Redemption” jest „ I’ve Got Some Mind Over What Matters”, ale mogą Państwo nie podzielać mojej opinii…
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: jbonamassa.com
Recenzja ukazała się w numerze 12/2018 miesięcznika Muzyk.