Willie Nelson śpiewający nieśmiertelne utwory George’a Gershwina? A czemu nie? Przecież od lat nagrywa nieśmiertelne standardy amerykańskiej muzyki popularnej, czego najlepszym przykładem jest słynny album „Stardust” z 1978 roku, z Nelsonem prezentującym się na okładce w nienagannym smokingu. Później wielokrotnie do takich przebojów wracał, więc teraz wydaje się czymś absolutnie normalnym, że sięgnął po przeboje największego klasyka amerykańskiej muzyki popularnej. W zeszłym roku otrzymał niezwykle cenioną Gershwin Prize, przyznaną przez Bibliotekę Kongresu USA, zatem tym bardziej chciał uwiecznić własne wersje przebojów Mistrza. Ktoś, kto mało go zna, może powiedzieć, że Willie nie dysponuje głosem upoważniającym go do śpiewania na przykład „Summertime”. Bzdura! On zawsze śpiewa po swojemu, nie bacząc na jakiekolwiek utrwalone wzorce. Pewnie, nie wykona tego tak, jak Ella Fitzgerald czy Mahalia Jackson, ale według własnej intuicji artystycznej. Dodam, że inne wybrane przez niego piosenki aż takich wymagań wokalnych nie stawiają. Willie i producenci krążka, Buddy Cannon i Matt Rollings, bardzo słusznie zdecydowali o swingującym charakterze aranżacji niemal wszystkich utworów. A jednak to lekko jazzowe zacięcie okazało się szalenie pojemną formułą, pozwalającą na balladowe podejście do „Someone to Watch Over Me”, czy kompletnie na luzie wyśpiewanym w duecie z Cyndi Lauper temacie „Let’s Call The Whole Thing Off”. Drugim duetem jest „Embraceable You”, wykonane z Sheryl Crow. Postawiono głównie na brzmienie akustyczne, z kontrabasem, fortepianem, gitarą akustyczną i harmonijką, choć też słychać organy i gitarę stalową! Świadomie twórcy nie kombinowali zbyt dużo z gotowymi nagraniami, dzięki czemu słuchacz odbiera cały album niemal jako formę zapisu koncertu w małym klubie. Willie twierdzi, że te piosenki braci Gershwinów nigdy nie przeminą, bo są zbyt piękne, by utonąć w niepamięci. Ma rację. Sam daje jeszcze jeden dowód, że można je interpretować kompletnie po swojemu. Na dobrą sprawę każdy wykonawca może wnieść swoje trzy grosze. Niech sami odbiorcy decydują, czy wolą wersję Sinatry, Streisand, Fitzgerald, Nelsona, czy kogokolwiek innego. Ważne, by takie covery śpiewać całym sercem, a Willie Nelson tak właśnie robi.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 5/2016 miesięcznika Muzyk.
Strona internetowa artysty: willienelson.com