Po wysłuchaniu najnowszej propozycji wybitnego wokalisty, multiinstrumentalisty i kompozytora, spróbowałem określić istotę jego fenomenu, trwającego już od kilkudziesięciu lat. To, że jest świetnym interpretatorem piosenek łączącym w śpiewie ekspresję wykonawstwa archetypicznego z europejskim, że jest wielkim improwizatorem na wielu instrumentach, a zwłaszcza na chromatycznej harmonijce ustnej, że posiada swój własny, w pełni indywidualny język muzyczny, że ma charakterystyczną barwę głosu rozpoznawalną po kilku dźwiękach i że tworzy znane w całym świecie przeboje było mi znane przynajmniej od czasów zaistnienia utworu „Superstition”. Zresztą dużo jego kompozycji stało się standardami muzycznymi, wykonywanymi stale przez innych artystów z różnych estetycznych kręgów. To, że nie ulegał panującym trendom i modom muzycznym i że niekiedy minimalizował swoją aktywność fonograficzną w dłuższych okresach czasowych (np. opisywany projekt jest zrealizowany po wieloletniej przerwie) też wiedziałem od dawna. A jednak, mimo tych ważnych dla jego wizerunku informacji, silnie mnie nurtowało pytanie o sedno istotnych w jego sztuce czynników. Po w miarę dociekliwym zastanowieniu się nad tym problemem, myślę, iż w dużym stopniu zasadniczym wyróżnikiem wonderowskiego idiomu jest specyficznie ujmowana przez niego fuzja orientacji popowych, soulowych, rhythm and bluesowych, funkowych i jazzowych. Taki konglomerat rodzajowy nie jest sam w sobie żadnym nowatorskim dokonaniem, ale w przypadku Wondera uzyskał on niezwykle przekonywującą jednorodność i satysfakcjonującą jakość. W zasadzie stanowi ona, pozornie całkowicie naturalną, a w rzeczywistości wielce wyrafinowaną odmianę kierunków popularnych, w tym – przede wszystkim – smooth jazzowych. W odróżnieniu jednak od istniejących w tym ostatnim solistów-instrumentalistów, funkcję im odpowiadającą spełnia głos Wondera. Album „A Time To Love” zawiera piętnaście piosenek. Łączy je szeroko pojęta tematyka miłości, a w jego nagraniu, oprócz zdecydowanie pierwszoplanowej roli samego autora, wzięło wielu znaczących wykonawców, w tym, m.in. gwiazda country-bluesa – Bonnie Rait (tu jako gitarzystka), perkusista – Ricky Lawson (grał, np. w Yellowjackets) i perkusjonista – Paulo DaCosta (współpracował z większością tuzów jazzu, fusion i muzyki latynoskiej). Wszystkie kompozycje mają wyraźnie zarysowane tematy melodyczne (często w refrenach odpowiadające przebiegom kantylenowym), a w warstwie rytmicznej i harmonicznej – i to niezależnie od odwołań stylistycznych – prezentują świadome uproszczenia w odniesieniu do wywoływanych wzorców. Dzięki takim zabiegom twórczo-aranżacyjnym, każda z pozycji potencjalnie pretenduje do miana przeboju.
Płytę otwiera piosenka „If Your Love Cannot Be Moved” utrzymana w charakterze popowym (trochę przypominającą w aranżacji utwory Michaela Jacksona) i zawierająca elementy melodyki słowiańskiej mocno wszakże przefiltrowane wymogami przyjętej przez Wondera (a opisanej wyżej) estetyki. „Sweetest Somebody I Know” jest quasi bosa-nową interpretowaną bardziej w duchu rockowym niż jazzowym. „Moon Blue” jest z kolei balladą sięgającą do jazzowych korzeni, utrzymanej jednakże w bardzo skonkretyzowanym wzorcu rytmicznym (jednocześnie zdecydowanie bardziej popowej niż swingowej). „From the Bottom of My Heart” jest już pierwszą formą rozkołysaną w trójdzielnej pulsacji. „Please Don’t Hurt My Baby” stanowi przykład silnie energetycznej kompozycji odwołującej się do estetyki zespołu The Johnson Brothers. „How Will I Know” jest drugą balladą zaśpiewaną tym razem i utrzymaną w konwencji piosenek popularnych Nat King Cole’a. „My Love Is On Fire” prezentuje ponownie bardziej wyrazistą pod względem rytmicznym optykę widzenia popularnej odmiany fusion. „Passionate Raindrops” odwołuje się po części do latynoskiego folkloru (w zwrotkach), ale w refrenach sięga zdecydowanie do idiomu wyrazowego znanego z krążków Al Jarreau. „Tell Your Heart I Love You” przypomina trochę w warstwie rytmicznej znaną z przeboju Beatlesów Come Together mocno ekscytującą pulsację. „True Love” to następna ballada wyrażająca dobitnie wszystko to, co w szczególny sposób kojarzymy z wokalistyką Wondera. „Shelter In the Rain” odwołuje się do gospel, ale w mutacji bliższej duetowi Simon & Garfunkel, niż tej znanej z autentyków. „So What The Fuss” to niemal w czystej postaci utwór przywołujący propozycje zespołów Gerge’a Duke’a. „Can’t Imagine Love Without You” to szeroko zaaranżowana piosenka w stylu sweet. „Positivity” nawiązuje do silnie zrytmizowanych utworów wokalno-instrumentalnych obecnych w latach osiemdziesiątych XX wieku (szczególnie wśród czarnoskórych wykonwców). Ostatnią kompozycją jest tytułowa piosenka „A Time To Love”, która mimo, wydawałoby się radosnej zapowiedzi pokazana jest w minorowym nastroju (chociaż może się mylę). Podsumowując recenzowany projekt Stevie Wondera muszę jeszcze dodać, że nie zdziwił bym się gdyby powstał on dwadzieścia lat temu. Tak wszystko w nim przypomina zapamiętany od niegdyś obraz jego muzyki. Wizerunek niewątpliwie wartościowy.
Tekst: Piotr Kałużny
Strona internetowa artysty: www.steviewonder.net
Recenzja ukazała się w numerze 6/2006 miesięcznika Muzyk.