Stanisław Grzesiuk urodził się co prawda 6 maja 1918 roku w Małkowie, do Warszawy przybył „dopiero” jako dwulatek, ale jest jednym z tych, którzy ze stolicą kojarzą się do dziś najbardziej. Przed wojną mieszkał z rodziną na Czerniakowie, jednej z uboższych dzielnic miasta, o mocno szemranej sławie. Tuż po rozpoczęciu wojny rozpoczął działalność w konspiracji, jednak kilka miesięcy później, ujęty w łapance, znalazł się w obozie koncentracyjnym w Dachau, skąd trafił do Mauthausen i Gusen.
W tym ostatnim, za czterysta papierosów, z których każdy był wart bochenek chleba, kupił bandżolę. Nieznany obozowy mistrz zbudował ją z siedzenia od krzesła, gryfu od mandoliny i świńskiej skóry. Kiedy obóz w Gusen wyzwolili Amerykanie, Grzesiuk wrócił do Polski i ozdobił swój instrument rysunkiem Myszki Miki grającej na banjo, z napisem „KL-Gusen 1940-1945”. Dwa lata później zachorował na gruźlicę, która ostatecznie pokonała go w styczniu 1963 roku.
W 1958 roku ukazała się jego pierwsza, wspominkowa książka, „Pięć lat kacetu”, o życiu w obozach koncentracyjnych, w następnym „Boso, ale w ostrogach” o przedwojennym dzieciństwie na Czerniakowie, a ostatnią, „Na marginesie życia”, opowiadająca o walce z gruźlicą, wydano już po śmierci autora, w 1964 roku. Ich pierwsze, a potem kolejne wydania, pasowały Grzesiuka na tęgiego pisarza, przyjęto go nawet do Stowarzyszenia Literatów Polskich, choć sam zainteresowany prozaikiem się nigdy nie czuł. Napisane barwnym, prostym, „pełnokrwistym” językiem, opisują człowieka, który nawet w najgorszej sytuacji potrafi zachować trzeźwość umysłu i poczucie humoru.
Popularnemu autorowi natychmiast zaproponowano w całej Polsce wieczory autorskie, na które od początku zabierał obozową bandżolę. Przy jej akompaniamencie śpiewał zapamiętane z dzieciństwa, anonimowe uliczne autentyki, a także piosenki pisane na ich wzór i podobieństwo przez uznanych autorów. Śpiewał je w charakterystycznej gwarze czerniakowskiej, z oszczędnym akompaniamentem ledwo trzymającego się kupy instrumentu. Nawet największych sceptyków przekonywał brawurowymi wykonaniami, a przede wszystkim nieprawdopodobnym autentyzmem swoich interpretacji. Jego śpiewane opowieści o bohaterach warszawskiego półświatka, o wszystkich Czarnych Mańkach, Helciach i apaszach Antkach, zamieniały się niemal w historyczne relacje o ludziach istniejących naprawdę. Najwybitniejsi krytycy, jak choćby Jerzy Waldorff podkreślali, że poziomem zaangażowania i prawdy interpretacyjnej, Grzesiuk co najmniej dorównuje anonimowym bluesmanom z Delty Missisipi. Nikt po nim, żadna kapela, soliści, ani tym bardziej aktorzy śpiewający jego repertuar, nie potrafili nawet zbliżyć się do jego siły artystycznego przekazu.
Po Stanisławie Grzesiuku zostały wspomniane trzy książki, które mają być wydane w tym roku w nowych, pełniejszych wydaniach, bez żadnych skreśleń dokonywanych uprzednio przez cenzurę. Są też zapisy dokumentalne, dokonane przez TVP. Jednak najbardziej polecamy kupno płyt z archiwalnymi nagraniami płytowymi tego wyjątkowego barda ulicy. Ukazywały się kilkakrotnie, a najpełniejsza wersja, „Szemrane piosenki”, zawiera aż 36 utworów w jego wykonaniu.
Słynną bandżolę pana Stanisława posiada teraz Jan Młynarski, który ją wyremontował na tyle, na ile było to możliwe. Nie da się jej porządnie nastroić, każda struna jest obniżona o cały ton. Ale właśnie na niej, na tym muzycznym świadku obozowej historii, także historii życia Grzesiuka, Młynarski ze swoim zespołem nagrał album „Sto lat panie Staśku!“, złożony z piosenek rozsławionych przez jej właściciela…