Muzyka jest królową sztuk. Obywa się pośrednictwa widzialnej materii. Jest pozornie abstrakcyjną w treści, a jednak wzrusza do łez, lub odwrotnie, wywołuje stany agresywne. Stanowi emanację czystej energii mogącej wzbudzić bardzo silne emocje. Sztuki plastyczne nie zaistnieją bez płótna, kamienia, marmuru, farby, metalu, ceramik, itp. Literatura nie powstanie bez papieru albo e-booków. Film wymaga ekranu, a opera, operetka i teatr – sceny z dekoracjami. Często wartości działań ich twórców są sumą idei autorskich z jakością ich wykonania oraz… ceny samego materiału, który posłużył do ich realizacji. Zatem nawet buble mogą tu mieć swoją wartość. Przynajmniej taką, jaka odpowiadają wielkości nakładów finansowych potrzebnych do ich wyprodukowania.
W czasach starożytnych, w wielu kulturach społecznych, np. w Grecji, twórcy muzyki cieszyli się wielką estymą. Niekiedy posiadali status odpowiadający członkom rodziny królewskiej, np. w Egipcie. Ich gra towarzyszyła nie tylko najważniejszym wydarzeniom państwowym, ale była też integralną częścią życia mieszkańców.
W Średniowieczu, Renesansie, Baroku i Klasycyzmie, kompozytorzy oraz śpiewacy i instrumentaliści byli sponsorowani przez zamożnych obywateli. Magnaci posiadali często na swoich dworach zespołu muzyczne (niekiedy nawet orkiestry kameralne), które finansowali z własnych budżetów. Muzyka przy ich pomocy szybko się rozwijała, a wraz z jej rozkwitem, wzrastał intelekt, obycie, wrażliwość i mądrość słuchaczy. Wszyscy na tym zyskiwali. A najwięcej sami protektorzy. Chamstwo i prymitywne zachowania były w ich posiadłościach raczej nieobecne.
Sytuacja zaczęła się zmieniać w Romantyzmie. Tworzenie instytucji państwowych utrzymywanych z podatków, z jednej strony – zapewniało egzystencję wielu muzykom, ale z drugiej – pozbawiało tego samego twórcom nie związanym z tymi ośrodkami. Ci ostatni mogli liczyć tylko na swoje własne środki materialne oraz na ewentualną pomoc osób, dla których muzyka stanowiła wartość istotną. W Pozytywizmie opisana tendencja stała się już normą, a hasła nurtu raczej minimalizowały znaczenie muzyki, niż podkreślały jej pozytywne oddziaływanie. Jednak pomimo tego status quo, muzyka dziewiętnastego i dwudziestego wieku rozwijała się nadal intensywnie. Nastąpił wprawdzie wyraźny podział na muzykę historyczną (klasyczną, poważną, artystyczną) wraz z kierunkami współczesnymi odwołującymi się – pozytywnie lub negatywnie – do jej osiągnięć i na muzykę użytkową, częściowo improwizowaną, odpowiadającą oczekiwaniom i potrzebom słuchaczy niezainteresowanych artefaktami z przeszłości, lub poszukiwaniami nowych rozwiązań twórców awangardy.
Wynalezienie technik rejestracji dźwięków znacznie sprzyjało materialnej sytuacji kompozytorów, interpretatorów i improwizatorów muzyki. Właściciele wytworni płytowych sponsorowali swoich artystów, którzy mogli intensywnie pracować nad kolejnymi projektami muzycznymi. W wielu przypadkach, po pewnym czasie, gdy wspomagani przez nich twórcy uzyskiwali dojrzale artystycznie i przekonujące estetycznie programy, sami również czerpali z tego zyski. Krótko mówiąc, przemysł fonograficzny skutecznie wspierał muzykę, co w efekcie skutkowało tym, że najpopularniejsi wykonawcy przynosili krociowe dochody państwom, porównywalne z zyskami największych firm i koncernów, np. The Beatles w Wielkiej Brytanii czy Abba w Szwecji. Było to następstwem faktu, że młodzi ludzie krajów zachodnio- i północnoeuropejskich zakładali masowo zespoły muzyczne, komponowali dla nich repertuar, kupowali sprzęt muzyczny i występowali publicznie. A sprzyjało temu ruchowi autentyczne zainteresowanie społeczne.
Lata osiemdziesiąte minionego stulecia stanowiły apogeum rozwoju muzyki (pomijamy tu muzykę historyczną, która jest na zawsze niezmienna pod względem treści, a tylko ewoluują koncepcje jej interpretacji). Dało to w efekcie ogrom wybitnych kompozycji wraz z ich wspaniałymi wykonaniami. A potem już było coraz gorzej. Jedną z głównych przyczyn tego regresu stał się, epokowy wynalazek, komputer. Wkrótce wmówiono światu, że muzykę będzie się odtąd komponowało myszką. Wystarczy tylko by informatycy stworzyć odpowiedni program. I rzeczywiście, po niedługim czasie, pojawiły się produkcje dźwiękowe z zer i jedynek nazywane eufemistycznie muzyką.
Pojawienie się Internetu, gdzie dostępne stały się na równych prawach zarówno arcydzieła muzyczne, jak i ich nieudolne parodie miało też wpływ na sytuację muzyków. Potencjalni sponsorzy zaczęli unikać wspomagania muzyków nie związanych z państwowymi instytucjami. Wolą, i to też tylko niektórzy, przeznaczać część swoich zarobków na filharmonie, opery i operetki określane wspaniałomyślnie teatrami muzycznymi. Zdecydowanie bardziej preferują role darczyńców malarstwa i rzeźby. A tak naprawdę niczego nie tracąc lokują dobrze swoje kapitały.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 11/2014 miesięcznika Muzyk.