Po raz 62. organizowane są w Krakowie Zaduszki Jazzowe. Imprezy zaplanowane w programie festiwalu odbywają się nie tylko w stolicy Małopolski, ale również w kilku ościennych miejscowościach. Od kilku lat jednym z ważniejszych wydarzeń imprezy jest koncert przygotowywany w historycznej Kopalni Soli w Wieliczce. W znajdującej się ok. 120 m pod ziemią wielkiej sali nazwanej „Warszawa” przygotowywana jest scena i widownia, można korzystać z istniejących tam baru i restauracji, a przy okazji słuchając wyśmienitej muzyki z kieliszkiem wyśmienitego wina w dłoni można odetchnąć na parę godzin od krakowskiego smogu inhalując się mikroklimatem wielickiego podziemia.
Jak przystało na imprezę związaną z Zaduszkami – podczas koncertu wspominamy zacnych muzyków jazzowych, którzy już odeszli do Największej Orkiestry Świata. Zapowiadający koncert dyrektor artystyczny imprezy, Marek Stryszowski, zadedykował wydarzenie pamięci Jarosława Śmietany i Janusza Stefańskiego. Dwóch wielickich górników umieściło pod telebimem, na którym wyświetlano zdjęcia zmarłych muzyków zapalone górnicze lampki symbolizujące znicze, po czym przyszedł czas na muzykę.
W tym roku organizatorzy zaprosili dwa zespoły. Koncert otworzyło trio młodego krakowskiego pianisty i klawiszowca, coraz aktywniej działającego w różnorakich konstelacjach Michała Wierby. Absolwent katowickiej Akademii Muzycznej zaprosił do udziału w koncercie amerykańskiego perkusistę Ronniego Burrage, z którym już wcześniej występował. Po raz pierwszy w składzie pojawił się basista Marcin Chatys. Wierba dba o swój wizerunek sceniczny, a przy okazji bardzo żywiołowo zachowuje się grając. Dynamizm, muzykalność, doba energia – to na pewno słowa, które mogą określić podziemny koncert tria Wierby. W ostatnim numerze dołączył do nich Marek Stryszowski, wspólnie z Michałem wykonując wspomagane elektroniką wokalizy i grając na saksofonie. Wierba wykorzystał okazję do bliższego nawiązania kontaktu z widzami – grając na keytarze zbiegł ze sceny, żeby przejść się wśród rzędów. Bardzo udany występ.
Po „nadziei polskiego jazzu” przyszedł czas na muzyków doświadczonych. Gitarowy klimat rozbrzmiał w kopalni za sprawą Krzysztofa „Pumy” Piaseckiego. Do swojego nowego projektu mieszkający w Opolu gitarzysta zaprosił Józefa Skrzeka – naszego wybitnego organistę, basistę, lidera SBB. Na żywo w Wieliczce rytmicznie wspomógł starszych kolegów perkusista Michał Dziewiński.
Mam wrażenie, że Puma jest zbyt rzadko widoczny na jazzowych scenach i – przepraszam za wyrażenie – zbyt mało wykorzystywany przez promotorów jazzowych imprez. Pamiętam z lat „przedinternetowych” i „przedkompaktdiskowych” dwie płyty Krzysztofa, które miałem na kasetach i je dość agresywnie „katowałem”, zwłaszcza materiał z 1995 roku nagrany wspólnie z cudowną sekcją Wrombel – Przybyłowicz przy gościnnym udziale nieodżałowanego Jarosława Śmietany. No i Piasecki jest jak wino – im starszy, tym lepszy. Podczas koncertu w Wieliczce z równą łatwością i wyczuwalnym pazurem posługiwał się zarówno gitarą akustyczną, jak i „wiosłem” wykorzystując bardzo umiejętnie efekty przestrzenne, co w kooperacji ze Skrzekiem zawsze jest mile widziane, ale nie zabrakło też rasowych, jazzrockowych riffów. I wcale nie odczuwało się, że brak w tym improwizującym trio basisty – w końcu pan Józef jest basistą więcej niż ciekawym, a ma lewą rękę i umie jej używać… ;).
Próbki nagrań z najnowszego materiału duetu Piasecki/Skrzek można odsłuchać na internetowej stronie Pumy. Niewątpliwie jest to płyta warta uważnego posłuchania.
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski