Najpierw był musical oparty na piosenkach grupy ABBA, z prapremierą na londyńskim West Endzie w kwietniu 1999 roku. Amerykanie urządzili swoją na Broadwayu dwa lata później. Teatralna licencja została sprzedana w ponad pięćdziesięciu krajach i wszędzie, nawet w Azji, wszystkie bilety na spektakle z reguły wyprzedawały się na kilka tygodni, albo i miesięcy z góry. Tylko osiem pierwszych lat eksploatacji zgromadziły na widowniach 30 mln widzów! Fabryka snów nie mogła tego faktu nie wziąć pod uwagę. Znów librecistka wersji scenicznej, Catherine Johnson, wzięła się do roboty, a sfilmowanie powierzono reżyserce z Londynu i Nowego Jorku, Phyllidzie Lloyd. Rzecz weszła na ekrany w 2008 roku i zachwyceni widzowie dzielnie szturmowali kina na całym świecie. Film zarobił 616 mln dolarów, nawet krytycy nie okazali się na szczęście dla niego zbyt surowi. Oczywiście sukces był zbyt duży, by nie przekuć go w Hollywood na kolejny. W ten sposób w zeszłym roku nakręcono drugą część pod rozbudowanym tytułem „Mamma Mia: Here We Go Again”.
Projekt oparto o ten sam pomysł, ale za kamerą stanął brytyjski reżyser Ol Parker, przy okazji autor nowego scenariusza. Miał trudne zadanie. Najbardziej wzięte piosenki zostały już uprzednio wykorzystane, a fabuła musiała nawiązywać do tego, co widzowie widzieli w pierwszej części. Mało tego, trzymająca przedtem w ryzach całość (siłą swych niezwykłych umiejętności, także wokalnych i tanecznych) Meryl Streep, teraz pojawia się na chwilę, pod sam koniec, w dodatku w charakterze ducha. Grała ona poprzednio lekko rozrywkową w młodości pannę Donnę, która ma córkę z jednym z trzech potencjalnych tatusiów. W nowej wersji wszystko toczy się kilka lat później, kiedy Sophie, córka Donny, sama zachodzi w ciążę i poznaje różne historie z życia mamy. Całość uzupełniono retrospektywnymi scenami z młodości Donny. Młodą Meryl gra doskonała Lily James. Większość postaci pozostawiono z przeszłości, ale są i nowe. Jedną z nich jest matka Donny, grana przez świetną Cher.
Fabuła, jak zwykle w takich wypadkach bywa, nie jest przesadnie skomplikowana, istotniejsze na pewno są piosenki. To zadziwiające, ale utwory pisane pół wieku temu przez Benny’ego Andersona i Björna Ulvaeusa, naprawdę się nie zestarzały. Są różnorodne, znakomicie napisane, zarówno od strony muzycznej, jak i tekstowej, tu nie ma innych, niż bardzo dobre. Widać, że panowie naprawdę znają swoje rzemiosło na wylot. Być może słowa piosenek trudno zaliczyć do wysublimowanej poezji, ale każdy z tekstów ma swój sens i puentę, daleką od obowiązującego teraz bla bla, a w dodatku wszystkie melodie są ładne, do tego przebojowe. Nader ważne stały się aranżacje, chylę czoła przed ich twórcą, wykonał fantastyczną i nie do przecenienia robotę! Z ich wykonaniem sprawa jest bardziej skomplikowana. Realizatorzy postawili bowiem na wykonania aktorskie, za to doprawione profesjonalnymi chórkami. Większość aktorów radzi sobie ze śpiewaniem wystarczająco dobrze, by nawet zawodowi wokaliści nie zgrzytali zębami słuchając efektów ich pracy. Nie wszyscy. Nieoceniony w innych rolach Pierce Brosnan, mimo widocznych wysiłków, swoje partie tylko nuci, świadom Złotej Maliny, którą otrzymał za rezultaty wokalne w poprzednim filmie. Całość bardzo udanie dopełniają tancerze, oczywiście poza aktorami na pierwszym planie pomysłowe układy choreograficzne wykonują zawodowcy.
Drugą część Mamma Mia ogląda się świetnie (światowa premiera już za nami), ma właściwe proporcje między scenami lirycznymi i komicznymi, śmiech i płacz słychać było na moim seansie równie często. Powtórka nie zatraciła ani odrobiny wdzięku poprzedniej wersji, a to właśnie wydaje mi się najważniejsze. Po zobaczeniu filmu nawet młodych widzów, którzy nie pamiętają czasów świetności grupy, nie będzie dziwiło, że ABBA sprzedała grubo ponad 300 mln płyt i myśli o reaktywacji…
Polska premiera filmu „Mamma Mia: Here We Go Again!” jest zaplanowana na 27 lipca.
Oczywiście pojawienie się filmu w kinach poprzedziła premiera albumu ze ścieżką dźwiękową, na którym znalazło się 18 przebojów grupy ABBA w wykonaniu aktorów.
Tekst: Marcin Andrzejewski