Niedawno zmarły Chuck Berry przez kilkadziesiąt lat nie nagrał żadnej nowej płyty, dokładniej od 1979 roku. Dla jego kariery, ostatecznie ojca rock & rolla, nie miało to najmniejszego znaczenia, bo wszyscy jego liczni entuzjaści doskonale wiedzieli kim jest i jaki poziom muzycznych doznań zapewnia każdym koncertem. On jednak od 1990 roku po cichu pisał utwory z myślą o nowym albumie. Czynił to bez zbędnego pośpiechu, dopisywał zwrotki, szlifował melodie, aż zebrało się dziewięć nowych. Dwie spośród tych piosenek nawiązują do jego dawnych przebojów. W ten sposób nowa „Jamaica Moon” zastąpiła „Havanę Moon”, a „Johnny B. Goode” zyskał następcę w postaci „Lady B. Goode”. Bardzo ciekawa jest też piosenka „Dutchman”, śpiewana w formie monologu opowieść o niegdyś sławnym, a później zapomnianym muzyku. Tylko jeden utwór został zapożyczony, „You Go to My Head”, znany standard śpiewany teraz zarówno przez jazzmanów jak i gwiazdy popu. Cały album Chuck Berry, przy okazji producent krążka, dedykował poślubionej w 1948 roku żonie, Themetcie. W nagraniach jego stały zespół został wzbogacony o kilku muzyków, w sesji wzięli udział także dwaj synowie, grający na gitarach. Z oczywistych powodów trudno o obiektywizm w ocenie tego albumu, ale według mnie powstał bardzo dobry krążek. Piosenki są ciekawe i wcale nie trącą myszką, najbardziej jednak zdumiewa forma Chucka. Gdyby ktoś nie wiedział, nigdy by się nie domyślił, że ten naprawdę mocny, znakomicie frazujący głos, należy do kogoś w jego wieku! Podobne uwagi można poczynić w stosunku do Chucka – gitarzysty. Jak przystało na prawdziwego rockandrollowca, dał kolejny, tym razem już ostatni raz, pozytywnego czadu. Sędziwego klasyka wciąż muzyka wciąga, granie sprawia radość. Właśnie tę przyjemność z obcowania z nią słychać w każdej sekundzie nagrań. Zdążył jeszcze zadbać nie tylko o nagrania, ale też ich późniejszą obróbkę, zatem z pewnością album brzmi tak, jak sobie wymarzył. Szkoda tylko, że Chuck Berry nie dożył premiery, ale i tak odszedł tak, jak na wielkiego artystę przystało. No i szkoda, że nie usłyszał wznowionych, pierwszych płyt The Rolling Stones, gdzie z małymi wyjątkami są wyłącznie jego kompozycje…
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.chuckberry.com
Recenzja ukazała się w numerze 10/2017 miesięcznika Muzyk.