Kiedyś autorzy muzyki popularnej tworzyli formy wokalno-instrumentalne bez większych problemów. Po prostu, kompozytorzy zamawiali teksty u poetów, albo sięgali po wiersze już wcześniej powstałe, i pisali do nich muzykę. Proces ów odbywał się też w odwrotnej kolejności. Wówczas to, do melodii z akompaniamentem literaci kształtowali treści słowne. Taka sytuacja trwała setki lat. Aż oto nagle, ów, dotąd bardzo stabilny stan, załamał się. I tak oto, w XXI wieku jesteśmy świadkami czasów, w których komponowanie piosenek stało się czymś wyjątkowym, by nie powiedzieć zjawiskowym.
Co zatem przyczyniło się do zanikania idei twórczych wśród autorów piosenek? Wiele rzeczy. Ale, wydaje się, że najistotniejszą z nich jest cyniczna postawa korporacji medialnych, które muzykę traktują na równi z wszelkimi innymi towarami konsumpcyjnymi. A więc liczy się dla nich jedynie zysk finansowy, jaki można osiągnąć z produktu, którym handlują. W rozważanym przez nas przypadku mają zatem znaczenie tylko profity, które zgarną za pośrednictwem posiadanego przez nich podmiotu akustycznego. Pytanie ich o jakiekolwiek jego wartości artystyczne jest z założenia bezzasadne. To, że ci pośrednicy lekceważą jakość piosenki można w końcu zrozumieć. Muzyka się nie psuje i nie wymaga żadnych dat ważności. Nadaje się więc zawsze do sprzedaży. Zatem wyłącznie o tę ostatnią należy zadbać. A mówiąc bardziej dosadnie, trzeba ją odpowiednio wypromować. Największym, jak wiadomo, zainteresowaniem cieszą się zawsze towary sprawdzone już wcześniej, często delikatnie modyfikowane – jak głoszą to producenci – na lepsze. W odniesieniu do piosenki, proces ten odbywa się następująco. Otóż przypomina się powstałą onegdaj dobrą piosenkę. A mówiąc dobrą, nie ma się równocześnie na myśli znaczącej pod względem artystycznym (chociaż tego nie wyklucza). Chodzi raczej o to, że była ona kiedyś przebojem powszechnie znanym. Tak więc, po jej wybraniu czyni się kolejne kroki. Pierwszym z nich, najprostszym, ale też stosunkowo mało efektywnym pod względem finansowym, jest reedycja kompozycji, np. w płytowej składance. Takie działanie, rzeczywiście niewiele kosztujące, przynosi jednak wymierny zysk. Znacznie lepszym postępowaniem jest ową staroć wokalno-instrumentalną zaaranżować inaczej i zaoferować jako wersję zaktualizowaną i dopracowaną do aktualnych oczekiwań. Tak czyni, przykładowo, taki płodny twórca, jakim był swego czasu Sting. Nagrywa więc albumy, albo ze swoimi dawnymi utworami w odmiennych opracowaniach, albo z utworami dawnymi muzyki klasycznej, wykonywanymi w innych konwencjach. Niby się coś dzieje, kolejne kompakty pojawiają się na półkach sklepowych, ale tak naprawdę są one już tylko wizerunkiem stagnacji twórczej. W rzeczywistości nic nowego nie powstaje. Podobnie zresztą czyni ostatnio Quincy Jones. Wielka szkoda. Ale nie trzeba sięgać aż do tak wybitnych, światowych wzorców, by proces ten poświadczyć dowodami. Wystarczy przecież spojrzeć na ofertę naszych aktualnych gwiazd piosenki, by stwierdzić, że większość z nich sięga po ograny wcześniej repertuar ze swojego, bądź cudzego dorobku. Nieliczni tylko nagrywają premierowe utwory. Ryzykują wprawdzie brakiem zainteresowania, zwłaszcza jeśli nie są postaciami ze stron tabloidowych, ale stanowią jedyną, prawdziwą awangardę twórczą piosenki. A to jest wartością samą w sobie nie do przecenienia.
Drugą przyczyną rozpanoszenia się coverów jest moda na wszelkie kopiowania w muzyce. Ów trend – cóż to za obrzydliwe słowo – określa się eufemizmem odkrywania talentów. Proceder ten powinno się jednak nazywać raczej marnowaniem talentów. Plagiatowanie oryginałów zabija bowiem wszelkie idee twórcze, uczy wygodnictwa i bezmyślności. Nie prowokuje do rozwijania pomysłów na własną interpretację. Nie inspiruje do pracy nad uzyskaniem swojej osobowości muzycznej. Na szczęście, oprócz wspomnianych negatywów, naśladownictwo ma też swoje dobre strony, np. umuzykalnia i uczy śpiewu. Świetnie też uatrakcyjnia wszelkie biesiady i rauty.
Kolejnymi powodami atrofii twórczej wśród autorów piosenki są jeszcze, m.in.: malejąca rola kultury w życiu wielu społeczeństw, spłycanie muzyki popularnej do roli szumu akustycznego, niedocenianie osób szukających niebanalnych rozwiązań w piosence i zanikanie potrzeb samych wykonawców do pisania lub zamawiania u innych repertuaru wokalnego dla swoich potrzeb.
Kultura jest tym elementem egzystencji, który pozornie mało ważny, decyduje jednak, m.in. o poziomie świadomości ludzi, o ich zachowaniach i o ich potrzebach. Kraje, które to doceniają stanowią najprężniej rozwijające się pod każdym względem. Także gospodarczym. Piosenka w tych państwach jest nie tylko towarem na sprzedaż, ale stanowi ważny element potrzeb obywateli. Twórcy popularnych form wokalno-instrumentalnych są odpowiednio honorowani, a ich dokonania pojawiają się w miejscach publicznych. Ich pracy nie ocenia się też jedynie wielkością posiadanego przez nich majątku.
Agresywna obecność piosenki w centrach handlowych spłyca jej znaczenie do roli denerwującego tła. Tylko znane, a więc powstałe kiedyś hity bronią się swoją obecnością. Dla twórców jest to czytelny znak, że nie warto pisać czegoś nowego. Lepiej wrócić do staroci, odkurzyć je i jeszcze raz wylansować. Przynajmniej będą z tego wymierne profity.
Autorzy piosenki, którzy na przekór wszystkiemu, komponują nowe jej przykłady są niemal współczesnymi Don Kichotami w muzyce popularnej. Ale też tylko oni, szukając kolejnych rozwiązań w tych formach, są prawdziwymi jej twórcami.
No i na koniec trochę dziegciu dla samych wykonawców. Piosenkarze i piosenkarki, którzy nie posiadają własnego repertuaru, powstałego wyłącznie dla nich i dla nich stale poszerzanego, nie mają nic. Stanowią tylko obiekty oceniane pod kątem walorów głosowych i fizycznych. Nie wszystkim to powinno wystarczać. Dawniej wielu z nich pisało teksty i (lub) muzykę i to dodatkowo stanowiło o ich sile estradowej i nagraniowej. Ci, którzy starają się kontynuować ową tendencję, nie muszą się martwić upływem czasu. Jego będzie stale brakowało.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 5/2011 miesięcznika Muzyk.