Trzydzieści lat temu odszedł Jonasz Kofta. Należał do tego elitarnego kręgu twórców, którzy wywarli największy wpływ na naszą powojenną piosenkę i rozrywkę. Był poetą, satyrykiem, dramaturgiem i aktorem kabaretowym, bywał też malarzem i rysownikiem. Ostatecznie ukończył w Poznaniu Liceum Plastyczne, a w Warszawie uczęszczał na Wydział Malarstwa ASP. To właśnie podczas niedokończonych studiów rozpoczął swoją pierwszą artystyczną pracę, gdy z kolegami powołał do życia własny, autorski teatrzyk piosenki.
Nieco później, w 1966 roku, wespół z Wojciechem Młynarskim i Janem Pietrzakiem zakładał kabaret Hybrydy. Jeszcze później był kabaret Pod Egidą i dziesiątki innych przedsięwzięć, które pasowały go na giganta naszej rozrywki. Zdumiewa skala jego talentu i rozpiętość zainteresowań. Kabaret, musical, widowiska muzyczne, radiowe audycje satyryczne, scenariusze teatralne i telewizyjne, poezja, własne recitale piosenkarskie. Wiele z jego scenariuszy grały teatry w całej Polsce. Nas jednak najbardziej Jonasz interesuje jako autor tekstów piosenek. W tej mierze okazał się twórcą zupełnie niebywałym. Krytycy zgodnie zaliczają go do „wielkiej czwórki” naszych najwybitniejszych powojennych tekściarzy, obok Osieckiej, Przybory i Młynarskiego.
Bohdan Łazuka, artysta obeznany z piosenką literacką jak mało kto, mówi wprost:
Świetnym tekściarzem był Młynarski, utalentowana była Osiecka. Ale wszystkich przebijał Kofta. On jeden, moim zdaniem, umiał idealnie połączyć tekst piosenki z frazą iście poetycką. Tworzył ballady. Był w jednej osobie poetą i tekściarzem, a „Jej portret” uważam, słowo honoru, za najpiękniejszą polską piosenkę powstałą w naszych czasach.
Wojciech Młynarski też darzył go największym uznaniem:
Nie znam ani jednego niedobrego, albo choćby mało dopracowanego jego tekstu.
Jonasz Kofta napisał około sześciuset tekstów piosenek nie tylko dla siebie, ale także dla kilkudziesięciu innych piosenkarzy i zespołów, bardzo od siebie różnych. Potrafił znakomicie trafić w ich styl i oczekiwania. Ostatecznie mało ze sobą mają wspólnego choćby Maciej Kossowski, Skaldowie, Irena Santor i Stanisław Sojka. Sam siebie uważał za autora do wynajęcia, zawodowca, który umie napisać dla każdego i na każdy temat. Chętnie tłumaczył, zwłaszcza rosyjskie romanse Wertyńskiego i piosenki francuskich klasyków. Wiele piosenek, do których napisał teksty, zyskało nieprawdopodobną popularność. Gdy wyjeżdżam gdzieś w Polskę, wiem, że zawsze, choćby w najbardziej zapadłej dziurze, zawsze kilka swoich rzeczy usłyszę. „Wakacje z blondynką” mam absolutnie zagwarantowane”, żartował.
Cieszył się niekłamaną sympatią milionów Polaków, chwalili go krytycy, ogromnie cenili koledzy z branży. Wygrał mnóstwo konkursów piosenek i festiwali. Antoni Słonimski, podczas specjalnej, kawiarnianej uroczystości, podarował mu własny frak i mianował swoim następcą! Był artystą i człowiekiem niesłychanej charyzmy i uroku osobistego. Mimo upływu lat jego piosenki wciąż funkcjonują i są nagrywane przez kolejne pokolenia wykonawców. Wielka szkoda dla naszej piosenki i całej polskiej kultury, że odszedł tak wcześnie, w pół słowa…
zdjęcie: Public Domain