Kiedy w 1969 roku specjalizujący się w śpiewaniu wokalnego jazzu, Tim Hauser, zakładał kwartet The Manhattan Transfer, w najśmielszych snach nie przypuszczał, że stworzy jeden z najważniejszych zespołów świata. Co prawda pierwsze zmiany personalne miały miejsce już dwa lata później, ale od tego czasu grupa trwała w panteonie wyjątkowych zjawisk artystycznych naszych czasów. Nagrody Grammy, wyróżnienia na wszelkich konkursach, koncerty nawet w najodleglejszych zakątkach świata, płyty, a przede wszystkim entuzjazm milionów wielbicieli, stały się niemal codziennością czwórki wybitnych wokalistów. Kiedy z powodu ataku serca w 2014 roku odszedł twórca grupy, Tim Hauser, wydawało się, że ziemia osuwa się im spod nóg, nie brakowało głosów, że The Manhattan Transfer bez niego już nigdy nie zaśpiewają tak samo i powinni pomyśleć o likwidacji swego przedsięwzięcia. Pamiętam artykuły w kilku uznanych pismach muzycznych wręcz zachęcające pozostałą trójkę do takiego kroku. Ich podstawowa teza brzmiała: „Wasza grupa bez Tima jest niewyobrażalna, czy jest ktokolwiek na tej planecie, kto byłby w stanie go zastąpić?” A jednak znalazł się śmiałek, Trist Curless, który zgłosił swój akces, po wielu próbach zaakceptowany przez resztę zespołu. Właśnie teraz wyszedł pierwszy album z Tristem w miejsce Tima. Właśnie te nagrania rozwiały resztę wątpliwości nawet największych niedowiarków! The Manhattan Transfer mają to samo, fantastyczne brzmienie, co przedtem. Głosy wokalistów idealnie harmonizują ze sobą, mimo wielokrotnego wsłuchiwania się w poszczególne utwory, nie znalazłem żadnego błędu, Trist „wstrzelił” się znakomicie. Każdemu miłośnikowi śpiewanego jazzu, słuchanie zawartych na albumie dziesięciu nagrań musi dostarczyć ogromnej satysfakcji. Kompozycje są różne, czasem ocierają się o pop, choć to przecież żaden przytyk, jedynie chęć zróżnicowania repertuaru. Nawiasem mówiąc, chętnie posłuchałbym w ich wykonaniu piosenek błahych muzycznie, bo z całą pewnością nawet z nich uczyniliby prawdziwe perełki. Oczywiście towarzyszy im grupa wytrawnych muzyków, a aranżacje i poziom wykonawczy tego krążka, także od strony realizacyjnej, zasługują na najwyższy szacunek. Jeśli ktokolwiek sądzi, że wokalny jazz jest nudny albo hermetyczny, przeznaczony dla garstki cmokierów, niech sobie posłucha „The Junction” i takich utworów jak „Tequila” czy „Cantaloop”. Natychmiast zmieni zdanie!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa zespołu: manhattantransfer.net
Recenzja ukazała się w numerze 6/2018 miesięcznika Muzyk.