Mamy środek lata, więc lżejszy repertuar jest jak najbardziej wskazany. Obu bohaterów tego albumu poznał ze sobą Martin Kierszenbaum, który kiedyś współpracował z Orvillem Burrellem, znanym pod pseudonimem Shaggy, a już od pewnego czasu jest menadżerem Stinga. Shaggy, choć w Europie nie jest może aż tak popularny, nagrał już kilkanaście albumów, przyjmowanych w jego stronach entuzjastycznie, no i ma bodaj trzy światowe megahity. Pierwotnie panowie mieli nagrać wspólnie jeden singiel, ale tak im się świetnie współpracowało, że postanowili pozostać z sobą w studiu na dłużej i zrealizować cały krążek. Dwanaście piosenek powstało w idealnej harmonii, obaj pisali każdą z nich, choć do współpracy doprosili również innych autorów. Połączyła ich Jamajka: Shaggy stamtąd pochodzi, a Sting jest nią zafascynowany. Mało tego, mówią o sobie, zarówno zawodowo jak i prywatnie, z nieukrywaną sympatią, nie szczędząc wyszukanych komplementów. Wygląda na to, że naprawdę o sobie dobrze myślą, także poza mikrofonami i kamerami! Tytuł krążka nie jest zbytnio wyszukany, to telefoniczne numery kierunkowe do obu krajów. Wiadomo, skoro Jamajka, to musi być głównie reggae, ale też pop. Do tego dołożono również odrobinę rapu i rocka. Taka mieszanka funkcjonuje na krążku od początku do końca. Wcale nie nuży, ani w niczym nie denerwuje, a połączenie stylów zapewnia całości tak pożądaną muzyczną świeżość. Głównym producentem jest oczywiście wspomniany już, ogromnie doświadczony w swych działaniach Martin Kierszenbaum, który zadbał o maksymalny poziom artystyczny. Doprawdy, wszyscy zatrudnieni przy tym projekcie nie muszą się niczego wstydzić, wszystkie piosenki są świetnie napisane i zaaranżowane, mowy nie ma o jakiejkolwiek niedoróbce od strony muzycznej bądź wokalnej. Praca nie odebrała wykonawcom przyjemności z jej wykonywania, obaj panowie, jak też reszta muzyków, wyraźnie bawili się przy pracy nad albumem i może dlatego tryska on taką pogodą, słońcem i relaksem. Idealny i bezpretensjonalny album na lato, na dodatek z kilkoma murowanymi przebojami, a jeden z nich, „Don’t Make Me Wait” od razu zawojował parkiety wielu krajów. Jasne, nie jest to pozycja, zwłaszcza w dyskografii Stinga, jaka nada jej wyjątkowy blask, ale kto powiedział, że piosenka nie może dawać czystej przyjemności i odskoczni od raczej ponurej współczesności?
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strony internetowe artystów: www.sting.com / shaggyonline.com
Recenzja ukazała się w numerze 8/2018 miesięcznika Muzyk.
Przeczytaj recenzję płyty Sting My Songs.