Tak jak wszystkim, również mnie Roger Waters kojarzy się jednoznacznie z Pink Floyd. W gruncie rzeczy jemu grupa zawdzięcza swoją pozycję w historii muzyki, ale i on z pewnością dzięki niej zasłynął. Roger stanowczo nie szafuje zbyt częstymi premierami solowych płyt, ćwierć wieku temu nagrał poprzedni album studyjny, a potem były już zupełnie inne propozycje. Oczywiście nikomu nie musi niczego udowadniać, swoje niezaprzeczalnie wyjątkowe miejsce wśród gigantów rocka zajął dawno, ale widocznie uznał, że znów ma coś ważnego do powiedzenia. Po raz kolejny postanowił się w tekstach utworów odnieść do współczesności i kondycji świata. Nigdy w tej mierze nie był optymistą. Już z samego tytułu krążka widać, że jego opinia na temat postępowania ludzkości jest zdecydowanie negatywna, a działalność człowieka idzie w złym kierunku. Czy takiego świata chcieliśmy i właśnie taki pragniemy po sobie zostawić? Czy zło i nienawiść będą zawsze triumfowały? Zobojętnieliśmy, a historia nie nauczyła nas niczego. W którymś momencie mówi wprost: „Nie możemy cofnąć czasu i zegara, ale możemy powiedzieć: walcie się, politycy, nie słuchamy waszych bzdur”. O wartości tego krążka decyduje jednak także warstwa muzyczna i interpretacyjna. Dla mnie to najbardziej „floydowski” album Watersa, a większość kompozycji z powodzeniem mogłaby się znaleźć na ich krążku. Poczytuję to jako jego zaletę, a nie wadę. Artysta pozostał sobą, dalej jest poukładany, rzetelny w tym co proponuje i każdy pomysł doprowadza do końca. Pewnie trochę się powtarza, ale robi i tak wszystko starannie po swojemu. Z pewnością ciekawym zabiegiem producenta, Nigela Godricha, współpracującego jak wiadomo ściśle z Radiohead, jest utrzymanie słuchacza w przekonaniu, że płytę nagrano z minimalnym użyciem wszelkich sztuczek studyjnych. Ma sprawiać wrażenie nieco „surowej”, nieupiększanej sztucznie i sprawiającej momentami wrażenie, jakby była nagrywana na żywo. Przyznaję, że taka forma bardzo mi odpowiada. Roger używa szerokiego instrumentarium, w jakim przeważają oczywiście świetnie wykorzystane instrumenty klawiszowe. Bardzo ciekawie brzmi utwór tytułowy, tajemniczy i ciemny, podoba mi się „Déja Vu”, interesująco zaaranżowany z kapitalnym fortepianem. A akustyczny „Broken Bones”, poruszająca ballada „The Last Refugee” czy w końcu chwilami szeptane „Part od Me Died”, przechodzące w specyficzny hymn? Właściwie każda kompozycja zasługuje na oddzielne omówienie. Doceniam ten album, ale z drugiej strony nie rozpalił mnie zbytnio, pozostawił mnie nie tyle obojętnym, co zaledwie ciepłym. Wiem jednak, że przesłuchać go uważnie ze wszech miar warto i trzeba.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: rogerwaters.com
Recenzja ukazała się w numerze 10/2017 miesięcznika Muzyk.