„Outlands” to tytuł trzeciego albumu warszawskiej stonerowo-doomowej formacji Sunnata. Płyta miała swoją premierę 23 marca, a zespół sam odpowiadał za jej wydanie. O albumie i zaletach i wadach niezależności na rynku muzycznym opowiada Robert Ruszczyk, perkusista formacji.
Poprzedni album Sunnaty, „Zorya”, ukazał się w 2016 roku. Traktujecie ją jako sukces? Sporo osób, zarówno w Polsce, jak i za granicą, was dzięki niej usłyszało.
Robert Ruszczyk: Myślę, że możemy użyć pojęcia „sukces”, aczkolwiek oczywiście ciężko jest przypisywać mu jakąś dużą komercyjną wartość w przypadku tak niszowego zespołu, jak nasz. Na pewno to, co osiągnęliśmy z tą płytą, dało nam dużą siłę rozpędu do kolejnego wydawnictwa. Z zagranicy odzew był bardzo duży, ale z Polski także. Mieliśmy dzięki temu na przykład okazję zagrać przed Mastodon i to nie w ramach konkursu kapel, tylko zostaliśmy do tego wybrani, więc było to dla nas duże wyróżnienie. Tak samo było z Uncle Acid & the Deadbeats. Pierwszy nakład CD płyty „Zorya” się rozszedł, nakład winylowy już prawie też. Myślę więc, że jesteśmy na dobrej drodze, żeby to był taki nasz mały sukces jako zespołu niezależnego.
Kiedy mówimy o nakładzie to o jakich liczbach rozmawiamy?
Robert Ruszczyk: Wiadomo, że to nie idzie w dziesiątkach tysięcy. Na początek zrobiliśmy 500 sztuk, dość szybko się rozeszły. Teraz wykańczamy kolejne 500, a potem mam nadzieję, że jeszcze jedne. Z winylami jest podobnie. Taka jest skala działań – produkując i dystrybuując się samodzielnie na takiej skali musimy operować, ale to spokojnie wystarcza, by nie dokładać do zespołu ani złotówki.
Jak do „Zoryi” ma się „Outlands”, wasz nowy album? Skoro „Zorya” była sukcesem, to czy próbowaliście pójść za ciosem i napisać jej kontynuację?
Robert Ruszczyk: Nie stawiamy sobie założeń. Dokładnie pamiętam, kiedy zaczęliśmy prace nad materiałem. Wróciliśmy z trasy po Europie, gdzie mieliśmy okazję grać m.in. z Elder i Cough. Zazwyczaj w takich sytuacjach mieliśmy jakiś moment wytchnienia, ale tym razem było inaczej. Wróciliśmy z trasy i od razu siedliśmy w sali prób do pracy nad nowym materiałem. Absolutnie nie stawialiśmy sobie żadnych założeń, że coś musi być kontynuacją albo woltą. Po prostu nagrywamy to, co chcemy. To chyba właśnie sprawia, że mamy tak dużo frajdy z tego, co robimy. Nigdy nie odrzucamy jakiegoś pomysłu tylko dlatego, że nie nawiązuje do czegoś, co robiliśmy wcześniej. Nie musi. To, co siedzi w naszych głowach, kiedy przybierze postać utworu i tak będzie Sunnatą, będzie miało tę specyficzną atmosferę. Jakie będą tego składowe? Nie przywiązujemy tego wielkiej wagi. Gdybyśmy chcieli nagrać album hip-hopowy to pewnie byśmy go nagrali. Chcemy grać to, co siedzi głęboko w nas.
Czy w takim razie na „Outlands” świadomie chcieliście zrobić coś zupełnie inaczej niż na „Zoryi”?
Robert Ruszczyk: To temat rzeka, bo faktycznie parę takich spostrzeżeń towarzyszyło procesowi twórczemu. Po pierwsze od strony kompozycyjnej chcieliśmy bardziej otworzyć się na melodie i na więcej czystych wokali. Od strony produkcyjnej zdecydowaliśmy się iść dalej z Satanic Audio, bo ostatnio zrobili naprawdę dobrą robotę. Tym razem chcieliśmy jednak nagrywać w jeszcze lepszym studio niż poprzednio. „Zorya” powstawała w MAQ Records, teraz zdecydowaliśmy się pójść do Monochrom Studio, które nas zachęciło przede wszystkim swoim wielkim liveroomem, co w przypadku nagrywania płyt na „setkę” – tak jak my to w większości robimy – jest dość istotne, bo daje dużo dobrego powietrza w brzmieniu. Od strony wizualnej z kolei nie chcieliśmy kontynuacji „Zoryi”, bo uznaliśmy, że to będzie zbyt proste. Poprzednia szata graficzna przyniosła dużo, ale nie chcieliśmy iść na łatwiznę i woleliśmy poszukać czegoś nowego.
Utworem promującym płytę jest kompozycja tytułowa. Dlaczego wybraliście akurat „Outlands”?
Robert Ruszczyk: Wybraliśmy „Outlands” ponieważ uznaliśmy go za najbardziej reprezentatywny dla ogółu płyty. Wszystko, co znajdziesz na płycie „Outlands”, wybrzmiewa w utworze tytułowym. To jest utwór środka – nie jest na pewno najbardziej radykalny spośród wszystkich na albumie, a jest na pewno najbardziej wyważony.
W ostatnich latach pojawiło się w Polsce trochę kapel, które nie są związane z żadną wytwórnią i instytucją, które mimo braku takiego zaplecza świetnie sobie radzą, robiąc wszystko samemu. Jesteście jednym z takich zespołów. Czy gdyby zgłosiła się do was jakaś wytwórnia, to rozważylibyście jej propozycję? A może to już się po prostu nie opłaca?
Robert Ruszczyk: Mieliśmy propozycje z dużych europejskich wytwórni. Oczywiście towarzyszyła im duża ekscytacja, bo każdy by się podekscytował gdyby dostał maila z jakąś dużą nazwą w polu „nadawca”, ale te propozycje były na tyle słabe, że kompletnie nam się to nie kalkulowało. Osobiście uważam, że być najmniejszym zespołem w bardzo dużej stajni to nie jest najlepsza droga. Prędzej skusiłbym się do bycia największym zespołem w mniejszej wytwórni. Rzecz w tym, że mniejsze wytwórnie nie są w stanie zapewnić nam więcej, niż sami jesteśmy sobie w stanie dać. 70% dużych wytwórni zresztą podobnie. Niezależność pozwala nam się wydawać w taki sposób w jaki chcemy, w takim nakładzie, jak chcemy, w takiej formie, jak chcemy. Jeśli potrzebujemy więcej płyt, to je po prostu produkujemy. Jeśli chcemy sobie wydać 10 kolorowych rodzajów winyla, to po prostu to robimy, nie musimy z nikim tego ustalać. To duży komfort. Duże labele często patrzą na to od strony biznesowej, bo są pośrednikiem. Kiedy eliminujemy pośredników to spina nam się wszystko dość łatwo także przy niskich nakładach.
A czy ta niezależność oprócz możliwości nie nakłada także przypadkiem jakichś ograniczeń? Wy nie jesteście początkujący, macie swoją publiczność, jesteście coraz bardziej rozpoznawalni. Ale zespół dopiero startujący ma przed sobą lata harówki.
Robert Ruszczyk: Z tą rozpoznawalnością to bym też nie przesadzał, nawet w naszej niszy jest ona bardzo niska. W Polsce oczywiście wygląda to trochę inaczej, za granicą dalej jesteśmy zespołem nieznanym. Dobrą promocję można ogarnąć zatrudniając do tego człowieka od PR-u, tacy ludzie są, działają, mamy zresztą taką współpracę. Jeżeli więc chcemy aranżować jakieś publikacje PR-owe albo kampanie promocyjne, to wiemy do kogo się zgłosić. Duży label daje oczywiście fajną nazwę, którą można sobie wszędzie wpisać i to też pewnie daje jakąś siłę przebicia, ale najważniejsza jest szeroka dystrybucja. Wytwórnie działają w zupełnie innej skali, więc może to trafić do dużo większej liczby osób.
A trasy? Często są przecież organizowane z labelami agencje i lądują na nich zespoły z jednej wytwórni.
Robert Ruszczyk: Oczywiście, że tak, ale dla małych zespołów ta sytuacja niekoniecznie jest korzystniejsza. Wówczas muszą się zadowolić dużo niższymi stawkami, a przy niższych stawkach dobrze by było, gdybyś więcej zarobił na merchandise’ie. I tutaj zaczynają się schody. Kiedy masz podpisany kontrakt z dużą wytwórnią to nie idzie to w parze z wysokimi zarobkami z merchu, bo wytwórnia kładzie rękę na większości twojego zarobku.
Czyli polecasz niezależność.
Robert Ruszczyk: Trudno, żebym w naszej sytuacji nie polecał (śmiech). My jesteśmy dużymi entuzjastami DIY, oczywiście jeśli ktoś czuje się na siłach, bo jakby nie patrzeć, wymaga to mnóstwa pracy.
Jest to pracochłonne, czasochłonne, wymaga wiedzy i kontaktów.
Robert Ruszczyk: Tak. My wszystkiego musieliśmy się nauczyć od zera. Kiedy zaczynaliśmy grać żaden z nas nie miał żadnej wiedzy w tych tematach. Po prostu zaczęliśmy się tego uczyć, aż się nauczyliśmy. Dzięki temu przy potencjalnym zawiązywaniu współpracy na przykład z agencją koncertową wiedzieliśmy, czego się spodziewać, co jest dobrą propozycją, a co złą. Podobnie przy propozycjach od labeli – potrafimy liczyć, wiemy, ile kosztuje produkcja płyty, jak wygląda promocja. Mamy trochę większą pewność co do podejmowanych decyzji.
Mając już gotową płytę „Outlands” macie jakieś konkretne oczekiwania lub plany promocyjne?
Robert Ruszczyk: Staramy się nie mieć oczekiwań względem mediów i ich odbioru płyty – po prostu kiedy dostajemy dobrą recenzję to traktujemy to jako błogosławieństwo. Jeśli zaś chodzi o promocję płyty, to tutaj wszystko jest spięte od dawna. Mamy trasę po Europie w maju, trasę po Polsce w październiku, trasa po Europie na przełomie października i listopada już się bukuje, pojawiają się też letnie festiwale. Wiem, co będę robił praktycznie do końca roku. Jesteśmy bardzo ciekawi przyjęcia „Outlands”. Powolutku pojawiają się pierwsze recenzje, jesteśmy z nich zadowoleni, ale czekamy na głos kilku mediów, które traktujemy jako bardziej istotne dla nas z różnych powodów. Zobaczymy co przyniesie czas. Staramy się iść konsekwentnie do przodu i się nie zniechęcać. Konsekwencja sprawia, że zespoły mogą iść dalej do przodu swoją drogą i przetrwać. Jeśli tego nie ma, to łatwo jest przepaść w gąszczu milionów nagrywających artystów.
Możesz powiedzieć coś więcej o tych trasach?
Robert Ruszczyk: W maju mamy trasę po Europie Zachodniej i po Skandynawii, czyli po nowym dla nas rejonie. Na większości gigów będziemy headlinerem, choć to trochę zbyt duże słowo na tę skalę koncertów. Jedziemy tam z bardzo fajnym zespołem z Anglii – Boss Keloid. Miała jechać z nami Messa, ale niestety z przyczyn osobistych musieli odwołać udział. W skandynawskiej części trasy dołączymy do jednego zespołu, którego nazwy nie mogę jeszcze podać. Tam będziemy jako support. Osobiście wolę grać takie trasy, bo dają nam większą ekspozycję na ludzi, są to po prostu większe gigi. W październiku, pojedziemy w trasę z jednym większym zespołem z Kanady, zaliczymy zarówno koncerty w Polsce i zagranicą, a potem się odłączymy i pociśniemy być może jako headliner na Bałkany i zahaczymy gdzieś o Europę Zachodnią. Ta trasa się jeszcze bukuje, podejrzewam, że na części koncertów będziemy headlinerem, na części supportem. Co do festiwali nie mogę jeszcze niczego zdradzać, ale będziemy w kilku miejscach w Polsce i poza nią. Oczywiście nie będziemy tam headlinerem, ale mamy dobre, nocne sloty, czyli takie, jak lubimy. Jaram się strasznie. W zasadzie żyję już bardziej w 2019, bo jest tak, że jak wydajesz płytę w danym roku to promotorzy cię dopiero słyszą i jakąkolwiek szansę na działanie z nimi masz dopiero w następnym roku, bo ten już jest zajęty.
Będzie dużo roboty.
Robert Ruszczyk: Oby jak najwięcej. Ale teraz też mamy, bo przecież winyle i CD się same nie produkują. Praca u podstaw cały czas się kręci. Przed nami jeszcze dużo. To jest wszystko trochę stresujące, ale bardzo ekscytujące. W niezależności fajne jest to, że czujesz się kowalem własnego losu i ojcem tych wszystkich niedużych sukcesów.
Rozmawiał: Jakub Milszewski
Zdjęcie: Aleksandra Burska
Strona internetowa zespołu: sunnataofficial.bandcamp.com
Wywiad ukazał się w numerze 4/2018 miesięcznika Muzyk.