To było lata świetlne temu. Jechaliśmy autobusem na jakąś zbiorówkę estradową. Gdy tylko ruszyliśmy, Janusz podchodził do wszystkich, którzy mieli śpiewać. Nuciło mu się zwrotkę i refren, mówiło ile zwrotek ma całość, a Janusz prosił: „Zaśpiewaj kawałeczek, żebym wiedział w jakiej to chcesz tonacji”. Dane wpisywał na małej karteczce. Pół godziny po przyjeździe na miejsce rozpoczynało się koncert, oczywiście bez żadnej próby. A Janusz wszystko pamiętał, pozwalał sobie na skomplikowany akompaniament… Jak on to robił, nie mam pojęcia! Taki był, zawodowiec z krwi i kości.
W Warszawie skończył I Wydział, czyli Teorii i Kompozycji, poza tym wcześniej, w średniej szkole muzycznej ukończył klasę fortepianu. Zajmował się muzyką rozrywkową, a zaczynał od akompaniamentu na żywo w radiowej audycji „Muzyka i Aktualności”. Potem były warszawskie kabarety prowadzone przez Kazimierza Krukowskiego i Jerzego Ofierskiego, „Podwieczorek przy Mikrofonie”, teatry Komedia i Buffo. Janusz wykonywał całą robotę muzyczną: komponował, akompaniował, uczył aktorów i piosenkarzy melodii, aranżował. Przez jakiś czas występował z ojcem Agnieszki Osieckiej, Wiktorem Osieckim, w duecie forterpianowym. Wszyscy wykonawcy którym akompaniował, natychmiast wiercili mu dziurę w brzuchu, żeby im coś napisał. Najwięcej skomponował dla Wojciecha Młynarskiego. Przyjaźnili się długie lata, pracowali razem, więc nic dziwnego, że „po godzinach” w hotelu do nowego tekstu powstawała melodia. Wystarczy wspomnieć takie hity, jak „Bynajmniej”, „Żorżyk”, „Och ty w życiu”, „Jesteśmy na wczasach”, „Tupot białych mew”, czy „Przedostatni walc”. Z jego akompaniamentu w studiu i na estradzie korzystało całe pokolenie popularnych wykonawców. Dwoje najwspanialszych, to bez wątpienia Loda Halama i Ludwik Sempoliński, ale też Stefania Górska, Irena Santor, Hanka Skarżanka, Iga Cembrzyńska, Bohdan Łazuka, Jacek Fedorowicz, Jerzy Połomski, Violetta Villas, czy Mieczysław Wojnicki. Nie znam nikogo, kto miałby kiedykolwiek jakiekolwiek zastrzeżenia natury zawodowej, albo prywatnej, do Janusza. Nawet tak trudna osobowość, jak Villas, mówiła o nim z szacunkiem, a to się właściwie nie zdarzało. Potrafił tonować temperamenty w garderobie, na scenie i w hotelu i miał dar zjednywania sobie ludzi.
Janusz skomponował też poważniejsze koncerty fortepianowe, „New York” i „Manhattan”, niewątpliwie pod wpływem Gershwina, tworzył też muzykę teatralną i filmową, żeby wspomnieć jedynie „Brzezinę” i „Kochajmy syrenki”.
W pamięci wielu osób z branży pozostanie na zawsze, bo jak nie kochać znakomitego fachowca i po prostu świetnego faceta?
Tekst: Andrzej Lajborek