Norah Jones błyskawicznie weszła do czołówki piosenkarek świata. Nic dziwnego, ostatecznie głosem, urodą i wdziękiem została przez naturę obdarzona nadzwyczajne, no i opiekują się nią także doskonali fachowcy. Wiedzą w co inwestują, 38-letnia gwiazda nagrała raptem sześć albumów, ale już zainteresowała nimi ponad 50 milionów słuchaczy. Najpierw uważano ją za pieśniarkę jazzową, która potem „skręciła” w stronę country, nagrywając duety nawet z takim pewniakiem jak Willy Nelson, ale teraz znowu powróciła do nieco bardziej ogólnej, przede wszystkim jazzowej formuły. „Day Breaks”, krążek, który ukazał się w październiku ubiegłego roku, stanowi połączenie jazzu, popu i muzyki rockowej. Odrobinę country też się tam znajdzie, nie tylko z powodu udziału w podkładach gitary stalowej. W znakomitej większości są tu utwory pisane przez samą Jones, czasami we współpracy z innymi autorami. Spośród trzech innych, świadomie dodanych piosenek autorstwa znanych twórców, zwraca uwagę „Fleurette Africaine” Duke’a Ellingtona, a także „Don’t Be Denied” Neila Younga. Norah Jones lubi pracować w licznym towarzystwie, muzyków jest kilkunastu, a w dodatku wspaniałych, z amerykańskiego olimpu! Norah jest wciąż w kapitalnej formie, zresztą muszę przyznać, że nigdy nie słyszałem żadnego jej nagrania niepewnego od strony wokalnej. Utwory są dobre, różnorodne i świetnie zaaranżowane, z jej własnych wyróżniłbym przede wszystkim „Carry On” i „Tragedy”. Krążka słucha się bardzo dobrze, blisko pięćdziesięciominutowego spotkania z Norah nikt nie pożałuje. Jak zwykle Norah Jones potrafi wytworzyć niezwykły nastrój i trzymać słuchacza w przyjemnym napięciu. Być może to nie jest najciekawsza płyta tej wokalistki jaką w ogóle słyszałem, ale reprezentuje ze wszech miar poziom, o jakim jej koleżanki mogą tylko pomarzyć. Znów pewnie będzie kolejna nagroda Grammy i przynajmniej milion sprzedanych krążków więcej, choć nie jestem przekonany, czy pozostaną po tym albumie wielkie przeboje. Gdzieś tam czytałem sążnisty esej jej poświęcony, nazywający się „Norah pewniak”. Wydaje się, że to najlepsze określenie amerykańskiej gwiazdy.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artystki: www.norahjones.com
Recenzja ukazała się w numerze 3/2017 miesięcznika Muzyk.