Kilka lat temu magazyn „Rolling Stone” opublikował zestawienie wynalazków, które całkowicie zmieniły oblicze muzyki. Na liście pojawiły się między innymi: fonograf, płyta winylowa, pierwszy wzmacniacz Marshalla oraz Internet. O ile żywot nośników bywa krótki, o tyle od cyfrowej rewolucji nie ma odwrotu a jej oddziaływanie zatacza coraz szersze kręgi – technologia wpływa na dystrybucję, tworzenie i naukę muzyki.
Kompozycja a edycja
Programy do edycji dźwięku umożliwiają komponowanie każdemu, kto opanuje zasady ich działania. Niepotrzebna jest ani wiedza o muzyce, ani wirtuozeria – utwory powstają w procesie ustalania barw instrumentów i audialnej weryfikacji zapisanych szkiców. Podobnie, wewnętrzne słyszenie, zdolność wyobrażenia sobie brzmienia całości, lub odgrywanie głosów na fortepianie. Dzięki samplom można szybko odsłuchać efekt pracy, sprawdzić, jak poszczególne instrumenty radzą sobie w danej partii i nanieść poprawki – wszystko to bez znajomości notacji czy harmonii.
Zapis nutowy traci więc funkcję medium tworzenia muzyki i zmienia się w narzędzie komunikacji między profesjonalistami: służy do przekazania muzykom partii, które mają oni wykonać na koncercie lub nagraniu studyjnym. Notacja przestała odgrywać kluczową rolę także w dokumentowaniu muzycznego dorobku twórcy, rolę archiwum pełni sesja zapisana w programie.
Personalizacja
Zinstytucjonalizowany system szkolenia muzyków to tylko jedna z możliwych ścieżek edukacji. Dawniej uczelnię definiował przede wszystkim gmach budynku: aula wykładowa, sale ćwiczeń oraz standaryzowany program, obecnie coraz więcej szkół muzycznych rozwija swoją działalność w sieci, oferując zróżnicowane kursy. Internetowe platformy nie rezygnują przy tym z budowania cennej – charakterystycznej dla tradycyjnego modelu kształcenia – relacji mistrz-uczeń.
Dekadę wcześniej, większość muzyków mogła jedynie pomarzyć o pobieraniu lekcji u takich sław jak Herbie Hancock, dziś globalna komunikacja zniosła ograniczenia przestrzeni, platforma edukacyjna Masterclass oferuje pakiet 25 filmów-wykładów prowadzonych między innymi przez legendę jazzowej pianistyki.
Pomysł na serię wideo z lekcjami znanych instrumentalistów nie jest nowy, kasety VHS czy płyty DVD ukazują się od lat (zmienia się jedynie nośnik), jednak dopiero Internet wzbogacił tę formę kształcenia o bezcenny dodatek: kontakt z instruktorem. W ramach kursu prowadzonego przez Hancocka czy Zimmera, uczestnicy umieszczają swoje nagrania na platformie a mentor omawia wybrane prace i udziela seminarzystom wskazówek.
W przeciwieństwie do szkolnictwa zinstytucjonalizowanego, przyswajającego nowe zjawiska, prądy, gatunki ze sporym opóźnieniem, internetowe platformy edukacyjne idą z duchem czasu. Lekcji mistrzowskich udziela więc nie tylko wybitny pianista, ale i producent muzyki elektronicznej Deadmau5, posługujący się w swojej pracy klawiaturą, programami do edycji dźwięku i samplami.
Za pośrednictwem Internetu można pobierać także lekcje przez Skype. To już w pełni indywidualna, bezpośrednia relacja z osobą po drugiej stronie ekranu i okazja do spotkań z muzykami, reprezentującymi różne kultury muzyczne.
Edukacja w sieci ma jedną przewagę nad tradycyjnymi formami kształcenia – można się tu uczyć bezpłatnie, korzystając z materiałów umieszczonych w serwisie YouTube czy blogach muzyków. Subskrypcja kanału zapewnia regularną porcję nowych ćwiczeń a ogromna liczba tutorów daje sposobność do poznawania odmiennych punktów widzenia. Chociaż tej specyficznej formie samokształcenia brakuje bezpośredniego kontaktu z pedagogiem, dla osób borykających się z brakiem funduszy (lub mieszkających poza dużymi ośrodkami miejskimi) to często jedyne dostępne źródło wiedzy o muzyce.
Nowe kwalifikacje
Biegłość w grze na instrumencie nie oznacza, że odniesie się sukces, dlatego coraz więcej mówi się także o innych umiejętnościach, na pierwszy rzut oka niekoniecznie kojarzących się z zawodem muzyka: poruszaniu w muzycznym biznesie, znajomości strategii autopromocyjnych w mediach społecznościowych, umiejętności tworzenia muzycznego CV.
Wraz z rozwojem sieci, artyści zyskali bowiem pokaźny zestaw narzędzi, umożliwiających uniezależnienie się twórców od globalnych koncernów. Choć nadal, dla wielu osób synonimem sukcesu jest kontrakt z dużą firmą płytową, liczne przykłady zespołów, które stały się popularne dzięki własnej pracy, udowadniają, że istnieją alternatywne ścieżki kariery. Samodzielne finansowanie procesu wydawniczego (tzw. selfpublishing) lub współpraca z lokalnymi mikro-wytwórniami, posiadającymi grupy wiernych fanów, może zadecydować o powodzeniu projektu w równym stopniu, jak umowa z korporacją, która posiada oddziały w poszczególnych krajach. Tym bardziej, że zasięg bezpłatnych serwisów strumieniowych (YouTube czy Vimeo) nie ogranicza się do granic danego państwa a radio i telewizja – niegdyś najważniejsze media w promocji muzyki, straciły na znaczeniu.
Na marginesie warto wspomnieć, że choć wpływ Internetu na pracę muzyków jest niekwestionowany, na polskich uczelniach artystycznych konsekwentnie pomija się tę problematykę. Za granicą sytuacja wygląda inaczej: słynna Berklee College of Music, której absolwenci mają na koncie 275 statuetek Grammy, posiada bardzo rozbudowaną ofertę kursów dla osób, zainteresowanych sprawną promocją muzyki.
Zachować odstęp
Sieć wywiera na artystów presję – coraz częściej publiczność w równym stopniu co twórczością, interesuje się życiem wykonawcy, próbuje wnikać w sfery, które nie dotyczą procesu powstawania muzyki. Skłonność do podglądactwa kieruje promocję muzyki na nowe, nieznane dotąd tory: jej powszechna dostępność i mnogość projektów sprawiają, że artyści muszą nieustannie walczyć o uwagę odbiorcy, zabiegać o zainteresowanie tak, by nie dać o sobie zapomnieć do momentu, gdy wydadzą kolejny album.
Nie każdy odnajduje się w świecie, gdzie drastycznie skrócił się dystans między twórcą a fanami: trudno o wytworzenie wokół swojej muzyki aury tajemniczości i wyjątkowości, gdy jednocześnie zapełnia się media społecznościowe zdjęciami wypijanej kawy. Dziś napięcie na linii odbiorca-muzyk przywraca dopiero granica sceny, być może dlatego koncerty wciąż cieszą się nieustającą popularnością i słuchaczom potrzebna jest magia, brak poufałości z charyzmatyczną postacią wykreowaną przez artystę na scenie.
Nowoczesny uczestnik
Nieograniczony dostęp do utworów z różnych stron świata to prawdziwa rewolucja, która znacząco wpłynęła na recepcję muzyki – dla osób dorastających w czasach serwisów takich jak iTunes czy Spotify łatwy akces do ulubionych nagrań jest oczywistością.
Odbiorcy mogą samodzielnie wybierać preferowany materiał, dzięki czemu na rynku jest miejsce zarówno dla mainstreamu, jak i niszowych produkcji, jednak jednocześnie, poświęcają oni muzyce znacznie mniej uwagi niż w czasach, gdy publikacja nowego albumu była prawdziwym wydarzeniem. Dziś, codziennie w Internecie pojawia się tak wiele nowych tytułów, że nadążenie za premierami jest niemożliwe a indywidualne zarządzanie playlistami zmienia artystyczne koncepcje samych twórców.
Coraz częściej publiczność przejmuje role, które niegdyś były zarezerwowane dla instytucji i zwykle wiązały się z inwestowaniem dużych nakładów finansowych. Współczesny mecenat: sponsorowanie płyty, teledysku lub stała opieka nad daną osobą, to aktywności dostępne dla każdego, kto posiada dostęp do Internetu i chce dorzucić cegiełkę do historii czyjegoś sukcesu. Serwisy takie jak Patreon czy Patronite łączą twórców i ludzi, gotowych wesprzeć drobną, ale regularnie wpłacaną kwotą, swoich ulubionych artystów. Comiesięczne stypendium pozwala tym ostatnim na systematyczną pracę nad projektami i uniezależnienie się od wielkich koncernów.
Relacja między wykonawcą a słuchaczem bywa skomplikowana i niejednoznaczna, różnie można oceniać także wpływ cyfrowej rewolucji na proces twórczy, zawodową karierę muzyków. Niezależnie od tego warto mieć świadomość, że ostatnie dekady to czas przełomowych zmian, których długofalowe skutki, będzie można zaobserwować dopiero z perspektywy czasu.
Tekst: Zuzanna Ossowska
Artykuł ukazał się w numerze 12/2017 miesięcznika Muzyk.