Doświadczony mistrz wiedział jak wzbudzić zainteresowanie nowym krążkiem. Tuż przed jego premierą podkreślał, że to z pewnością jego ostatnia płyta, puentująca całą jego karierę i że jest już przygotowany na odejście z tego świata. Wystarczyły dwa tygodnie i diametralnie zmienił zdanie. Na specjalnej konferencji prasowej oświadczył, że mocno przesadził i teraz gotów jest żyć wiecznie, najmniej 120 lat! Powyższe wynurzenia nie zmieniają jednej, podstawowej konstatacji: Leonard Cohen znów nagrał świetną płytę, bardzo osobistą, a do tego piękną. Fakt, nadmiernie wesoła to ona nie jest, prawie w każdym utworze poruszając sprawy ostateczne, ale Leonard nigdy do wesołków nie należał. Kilkakrotnie odwołuje się do Najwyższego, Jego mądrości i osądów. Padają stwierdzenia: „jestem poza grą, opuszczam stół, już nie wrócę”. Są też momenty bardziej pogodne, gdy mówi: „czym byłoby moje życie, gdybym cię nie kochał”. Oczywiste, każdy artysta dzieli się swymi przemyśleniami z tymi, którzy chcą go wysłuchać, ale mimo wszystko rzadko się zdarza, by ktoś, jak on, czynił to w tak głęboki i przemyślany sposób. Zapewne by podkreślić wagę słów zrezygnował ze śpiewania, teksty po prostu mówi swym poruszającym, pięknym i głębokim głosem w taki sposób, że ciarki przechodzą po plecach. O ile wszystkie teksty napisał sam, kompozycjami podzielił się z Patrickiem Leonardem, Sharon Robinson, a także w jednym wypadku z synem, Adamem. Ten ostatni pełnił tu nader istotną funkcję producenta, do którego ojciec miał bezgraniczne zaufanie. Wbrew pozorom bardzo dużo dzieje się w warstwie muzycznej, co w ogromnej mierze istotnie jest zasługą Adama. Są głównie gitary akustyczne, fortepian i skrzypce, jednak każdy utwór ma swój odmienny charakter, uzyskiwany poprzez dodanie innych elementów i odpowiedniej aranżacji. Już na początku słychać Cantor Gideon Zelermyer& Shaar Hashomayim Synagogue Choir z Montrealu i to właśnie on nadaje pierwszej kompozycji nieprawdopodobnie mistycznego charakteru. Z kolei Sharon Robinson, od lat zaprzyjaźniona z Cohenem, współautorka „On the Level”, postanowiła swoją kompozycję utrzymać w klimacie soulu, sprytnie posługując się w tym celu przewodzonym przez siebie chórkiem. Zaskakująco brzmi „Traveling Light”, z wyraźnymi elementami muzyki bałkańskiej. Jednak największa niespodzianka została przygotowana na koniec albumu. Przez trzy czwarte „String Reprise/Treaty” słychać kwartet smyczkowy, do którego Leonard Cohen dołącza zaledwie czterowiersz! Niebywały efekt! Ten album z całą pewnością nie przemówi do każdego, jest zbyt poważny i mistyczny. Może trzeba do niego dorosnąć? Jednak wrażliwcy niczego lepszego w tym roku nie mogli dla siebie znaleźć.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 12/2016 miesięcznika Muzyk.
Strona internetowa artysty: www.leonardcohen.com