Lata lecą, mody się zmieniają, na estradach świata pojawiają się coraz to nowe formacje i soliści, ale niektóre zjawiska, wbrew regułom show biznesu, ciągle trwają i mają się świetnie. Przykładem koronnym może być Guns N’ Roses, amerykańska formacja działająca już ponad trzydzieści lat. W powszechnej opinii, podzielanej zresztą przez znaczną część krytyków, to jeden z najważniejszych zespołów uprawiający hard rocka w całej historii gatunku. Bez wątpienia w pełni zasłużyli sobie na tę ocenę, a ich liderzy, czyli oczywiście wokalista Axl Rose i gitarzysta Slash, uchodzą za najściślejszą czołówkę w branży. Osobiście zdecydowanie wolę w tym kontekście Slasha, który wiele razy zdumiał mnie swymi umiejętnościami, zresztą mało kto wie, że czasem na prośbę przyjaciół wkracza do studia, by akompaniować kolegom uprawiającym zupełnie inną muzykę. Teraz grupa postanowiła wydać reedycję swego pierwszego, chyba najlepiej ocenianego albumu z 1987 roku. Nie jestem największym amatorem tego rodzaju powtórek, choć rozumiem ich sens, zarówno od strony komercyjnej, jak i artystycznej. Zdecydowano o wypuszczeniu na rynek kilku niezależnych od siebie wersji. Podstawowa obejmuje, podobnie jak w oryginale, tylko dwanaście utworów, ale ta najbardziej rozbudowana zawiera ich kilkadziesiąt, w tym kompozycje kompletnie nieznane, które nie weszły do innych zestawień, płytę wizyjną i książkę. Takie kompilacje stały się bardzo popularne, sprzedawanie zestawu hitów wraz z „odkryciami” jest normalną praktyką wielu gwiazd. Dla ogromnej rzeszy zaprzysięgłych wielbicieli grupy, to wydarzenie absolutnie wyjątkowe, a głosy na różnych forach internetowych dobitnie poświadczają słuszność owej decyzji. Przypominam, że oryginalny album z 1987 roku był najlepiej sprzedającym się debiutem w całej historii dyskografii amerykańskiej! Słucha się tego „apetytu na destrukcję” naprawdę dobrze, materiał się nie zestarzał. Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że największą krzywdę muzyce zrobiły wszechwładne w ostatnich czasach komputery. Póki muzycy byli zdani na własne umiejętności i musieli za każdym razem udowodnić, że potrafią nie tylko pisać, ale też aranżować i porządnie wykonywać cały materiał, płyty były o wiele ciekawsze, bo zmuszały wszystkich zaangażowanych do koncentracji i „prawdziwej” pracy. Proszę kupić ten album i porównać z nowymi płytami, niewesołe wnioski nasuwają się same.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa zespołu: www.gunsnroses.com
Recenzja ukazała się w numerze 9/2018 miesięcznika Muzyk.