Bez wątpienia Florence Welch postanowiła w porównaniu do poprzednich, zmienić charakter swego najnowszego, czwartego krążka. Teraz jest delikatniejsza, bardziej prywatna i intymna. W wywiadach twierdzi, że na krążku mówi przede wszystkim o miłości i samotności. Sporo tu w tekstach nawiązań do czasów mniej więcej dwudziestoletniej młodości, lat chmurnych i durnych, spędzonych w południowym Londynie, kiedy rzeczywistość stawała się niesłychanie ważnym doświadczeniem. Rodzinne wspomnienia, momentami bardzo gorzkie, przeplatają się z opowieściami o pierwszych porywach serca, a nawet z refleksjami o sztuce. Florence potrafi większości swych zwierzeń nadać charakter uniwersalny i wcale nie cierpiętniczy. Wiadomo, że po latach nawet dramatyczne momenty odbiera się z dystansem, a nawet z uśmiechem. „Ten album jest bardziej liryczny, niż poprzednie. Chciałam aby taki właśnie był, nosiłam w sobie potrzebę dotknięcia przeszłości i rozliczenia się z niektórymi jej przejawami. Dojrzewałam do takiego pomysłu od jakiegoś czasu, aż w końcu udało mi się na ten temat powiedzieć więcej. To zamierzenie spełniłam do końca”, powiedziała w jednym z wywiadów. Taki bardzo osobisty, wręcz delikatny charakter tekstów, musiał wpłynąć również na całą warstwę muzyczną. Jeśli ktokolwiek sądzi, że po raz czwarty usłyszy podobnie śpiewającą artystkę i towarzyszących jej muzyków, jest w błędzie. Florence jest autorką dwóch piosenek i współautorką ośmiu pozostałych. Sama również zajęła się produkcją albumu, biorąc do pomocy Emile’a Haynie, przy okazji grającego również na kilku instrumentach, zapewniając sobie w ten sposób absolutną wolność artystyczną. To prawda, nie brakuje tu solidnych, jak mówią krytycy, katedralnych brzmień, jakie przyniosły jej sławę i rozpoznawalność. A jednak o charakterze całości stanowią przede wszystkim utwory spokojniejsze, momentami melancholijne, takie choćby jak ballada „Grace”. Na pierwszy plan wysuwa się w nich nader interesujący głos artystki, zdecydowanie najważniejszy w odbiorze tego albumu. Dopożyczonych instrumentalistów nie brakuje, słychać nawet ukulele i gitarę stalową, a także orkiestrę. Udało się jednak zachować godną szacunku powściągliwość aranżacyjną, moim zdaniem bardzo dobrze służącą koncepcji Florence. „High As Hope” podoba mi się, ale ten pogląd nie jest podzielany przez część dotychczasowych fanów gwiazdy, bezsensownie określających ten krążek „zdradą dotychczasowych wartości”.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artystki: florenceandthemachine.net
Recenzja ukazała się w numerze 8/2018 miesięcznika Muzyk.