Historia wziętego piosenkarza spotykającego na swej drodze debiutantkę, która szybko zaczyna go artystycznie i wizerunkowo przerastać, została powtórzona na ekranach już po raz czwarty. Rzecz jasna to melodramat wpisany w musical, oboje zakochują się w sobie, ale ich związek, nasączony wielkimi emocjami, do prostych i banalnych nie należy. Twórcy kolejnej wersji melodramatu dobrze wiedzieli, że to może być znowu wielki hit, oczywiście po spełnieniu kilku warunków. Po pierwsze dwie główne role należy powierzyć odpowiedniej klasy aktorom, którzy sami zaśpiewają piosenki wykorzystane w filmie. Po drugie będą to utwory chwytliwe, zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Po trzecie, ścieżka dźwiękowa, czyli mówiąc po prostu, poszczególne utwory, powinna być na tyle interesująca, by broniła się sama, nawet wobec słuchaczy, którzy filmu nie oglądali. Ponieważ wszystkie te zależności zostały spełnione, nie mam specjalnych skrupułów, by o tym albumie napisać, bo z całą pewnością sięgną po niego także ci, którzy do kina się nie wybiorą. Warto zacząć od wykonawców. Główną rolę męską gra Bradley Cooper, sugestywny aktor debiutujący w tym wypadku także jako piosenkarz i reżyser, a przy okazji naprawdę niezły gitarzysta. To on wpadł na pomysł, by jego partnerką była Lady Gaga. Ten dość ryzykowny na pozór pomysł, sprawdził się wybornie. Choć doceniam ją jako piosenkarkę i osobowość estrady, dotychczas jakoś nie przepadałem za nią. Niesłusznie, bo okazało się, że jej stworzony na potrzeby mass mediów wizerunek, nie ma wiele wspólnego z samą, inteligentną i wrażliwą artystką. Razem sprawdzili się doskonale, ale ciekawe, że ona sama poprosiła, by w kontekście filmu używać jej prawdziwego nazwiska, Stefani Germanotta. Czyżby chciała przez to zaznaczyć, że ten projekt jest jednorazowym wyłomem w karierze? Na krążku są aż 34 pozycje, choć kilka z nich to fragmenty dialogów. Umieszczono także 19 piosenek śpiewanych przez Bradleya i Stefani solo, bądź w duecie. Zostały napisane przez różnych autorów, także przez samych wykonawców. Trudno jednoznacznie określić styl, w jakim są utrzymane, bo słychać rock, pop, country i country-rock. Niebagatelną rolę w warstwie muzycznej pełnił Lucas Nelson, syn Willie’go, jako aranżer, kompozytor i gitarzysta znacznej części materiału. Producentów muzycznych jest tu sporo, muzyków co niemiara, widać, że warstwa muzyczna jest dziełem ogromnego zespołu. Najistotniejsze jednak, że brzmi nad wyraz spójnie i naprawdę zajmująco, a wykonawczo perfekcyjnie. W kinie co rusz słyszałem pochlipywania, choć jestem przekonany, że również przy słuchaniu tego albumu wielu słuchaczy dozna mocnych wzruszeń…
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa filmu: www.astarisbornmovie.net
Recenzja ukazała się w numerze 2/2019 miesięcznika Muzyk.